„Dobry film. Czyste kino. Krótki. Siedemnaście minut. Etiudka opowiadająca o tym, że nic się nie da zrobić. W zasadzie ja zawsze kręcę filmy o tym, że nic się nie da zrobić.”
Tak powiedział Krzysztof Kieślowski w wywiadzie o jednym ze swoich dokumentów.
Czasem zdarzają nam się jakieś ważne odkrycia, a my nie wiemy, dlaczego są istotne. Czujemy to, intuicyjnie. Z czasem przychodzi pewność.
Ja tak miałam z filmami Kieślowskiego i z nim samym.
Najpierw był moment w starym kinie, po sensie „Podwójnego życia Weroniki”, kiedy wiedziałam, że niczego takiego wcześniej nie widziałam, kiedy, prócz tego, że potężnie się wzruszyłam, czułam, że ten rodzaj narracji zmieni dużo w pewnym rodzaju kina, że będzie tak, kiedy ważne staną się pozornie nieistotne detale. Moment, kiedy Irene Jacob przygląda się sznurówce albo kiedy czeka na kogoś a w tle słychać pobrzękiwanie filiżanek i odgłos ekspresu do kawy. Nadanie własnemu dziecku imienia filmowej bohaterki nie wydaje mi się tylko czysto fanowskim posunięciem. Chciałam już wtedy, wiele lat temu, zaznaczyć istotność mojego odkrycia co do tego, jak można opowiadać o świecie.
Drugi moment to był początek marca, w akademiku pokój i radio a w nim informacja, że Kieślowski niestety operacji serca nie przeżył i to autentyczne, rzadkie w stosunku do ludzi, których przecież się nie zna osobiście, poczucie zawodu, czy nawet opuszczenia. Bo jak to, przecież miał zrobić z Piesiewiczem trylogię Niebo, Piekło, Czyściec! A tymczasem odszedł, umarł a Piesiewicz za parę lat pogrążył się, lub go pogrążono, w dziwnej niesławie, a co za tym idzie – też niebycie.
mój człowiek, moje czasy
Po imponującej lekturze biografii reżysera autorstwa Katarzyny Surmiak – Domańskiej nabrałam kompletnej pewności, że twórca Dekalogu to był mój człowiek, że to wszystko to były moje kierunki i moje poszukiwania. Czytając „Zbliżenia” ciągle trafiałam na punkty, które niańczę i hołubię w sobie całe lata, a teraz, dzięki naprawdę mega wysiłkowi kronikarskiemu i pisarskiemu Domańskiej mogłam je sobie skatalogować i jasno zwerbalizować.
Biografię reżysera napisała Surmiak – Domańska bardzo obszerną. Ale zrobiła to tak, że drobiazgowe relacje z dzieciństwa Kieślowskiego, jego zmagania w szkołach, w Łódzkiej Filmówce, jako dokumentalisty, potem coraz bardziej uznawanego reżysera w Polsce, potem w Europie i na świecie, to świetne źródło wiedzy nie tylko o nim samym, ale też o tamtejszym świecie. To także rzetelne sprawozdanie na temat mechanizmów ludzkich działań nie tylko w czasach komunizmu czy siermiężnego post – komunizmu oraz opis schematów ludzkich zachowań w systemach,a te schematy akurat nie zestarzały się nic a nic. Wciąż jako ludzie jesteśmy tacy sami: chciwi, podli, wielkoduszni, pełni zwątpienia lub absurdalnej wiary w coś, zawistni albo skłonni do współdziałania lub też do podkładania komuś nogi. Zmieniają się tylko nazwy systemów i anturaż. Rdzeń naszych działań zostaje zawsze taki sam. Trochę dobry, trochę nikczemny.
Jak przedstawia reporterka osobę reżysera? Na pewno nie robi tego „na kolanach”, ale czuje się dużą dozę podziwu dla Kieślowskiego, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że też czułości dla niego jako syna, ojca, nauczyciela, współpracownika, i w końcu artysty. Nie feruje w biografii żadnych wyroków, nie definiuje postaw czy wyborów w sposób jednoznaczny i autorytatywny. Wszystko, co o nim opowiada, rzuca na tło przywołanych zdarzeń, wywiadów i cudzych wspomnień. Przy okazji można bardzo łatwo się przekonać czym jest ludzka pamięć i w jaki sposób funkcjonuje, że nasze wspomnienia to na pewno nie jest wykładnik rzeczywistości, a tylko nasze wyobrażenia o niej, i o naszej przeszłości. Często powołuje się na wspomnienia jakiegoś wydarzenia jednej osoby i samego Kieślowskiego i opatruje to komentarzem „ z niewiadomych nam przyczyn Kieślowski/ lub osoba X – pamięta to zupełnie inaczej”. I mamy sedno – z niewiadomych nam przyczyn ktoś zapamiętuje i interpretuje dane zdarzenia tak, a ktoś inaczej, a to, z czego to wynika to cały kosmos niezbadanych trajektorii, po których porusza się ludzkie myślenie i odczuwanie.
To, co mnie zawsze interesowało, to jak to się stało, że ktoś stworzył takie a nie inne dzieło, jaka była jego droga do tego, jaki twórca miał stosunek do swojej twórczości, z czego on wynikał, ile wkładał w to pracy, ile talentu, jak to się dzieje, że jedne utworzy przechodzą bez echa, a drugie zyskują status kultowych? Czy bycie dobrym, utalentowanym, pracowitym wystarczy, żeby osiągnąć tak zwany sukces? I odpowiedzi na te wszystkie pytania w tej obszernej biografii są.
Pokazana jest cała droga Kieślowskiego jako artysty, który sam siebie artystą zresztą nigdy nie nazywał i z artystowskich ambicji kolegów raczej się naśmiewał. Nigdy ze swoich filmów nie był do końca zadowolony, za to zdeterminowany, żeby je wciąż tworzyć i tworzyć, jakby sama praca nad filmami była jedynym paliwem i napędem jego życia. A jednocześnie potrafił być dobrym mężem i ojcem, wykładowcą, nauczycielem i ja naprawdę nie wiem, jak on wszystkie te funkcje, jakich się w życiu podejmował mieścił w swoim 24 dobowym czasie. Jednak przedwczesna i niespodziewana śmierć na serce, które jak wspomina operujący go lekarz było w 80% zwapniałe, pokazuje, że jednak nie da się tak poupychać wszystkich życiowych aktywności bez konsekwencji.
dlaczego te filmy
To, co osobiście zawsze lubiłam w filmach Kieślowskiego, to było to, o czym już tu wspomniałam – skupienie na detalu, nadanie wagi bytom pozornie nieistotnym, niezależnie czy to były rzeczy, myśli, emocje czy zdarzenia. Wybrzmi to dość banalnie, ale uwodził mnie zawsze w jego filmach głęboki i pesymistyczny humanizm, to, że umiał dostrzec, a potem pokazać fikcyjny aspekt rzeczywistości, albo inaczej, że pokazywał doświadczenie rzeczywistości jako fikcji. To jest taki trop, który łączy moim zdaniem wybitnych artystów, jak przykładowo Lucia Berlin czy Bukowski, ludzie, którzy swojej niepięknej rzeczywistości umieli nadawać rangę. Kiedy czyta się ich książki alkoholik wydaje nam się atrakcyjnym mitem albo życiowe nieszczęście i porażki malowniczym zdarzeniem w instagramowych filtrach. Tylko, żeby tak pokazać, to trzeba umieć. To trzeba mieć właśnie to coś, co moim zdaniem mają naprawdę nieliczni.
Oczywiście byli też ludzie, krytycy, którzy w twórczości Kieślowskiego nie gustowali, uważali to za „pseudo mistyczne” nudy pozbawione akcji, pretensjonalne i wydumane i nie wiadomo dla kogo. Z pewnością, dla wielbicieli szybkich cięć długie ujęcia i punktowe skupienia w filmach Kieślowskiego mogą wydawać się trudno strawne, ale dla mnie jego filmy zawsze były podszyte tym czymś, czego nie umiałam nigdy zdefiniować, a czego obecność była doskonale wyczuwalna. Przede wszystkim reżyser od zawsze mocno skupiał się na samym rdzeniu naszego człowieczeństwa i już jako dokumentalista zrobił jeden film, w którym zadawał przypadkowym ludziom pytanie „Kim jesteś, czego byś chciał”. A tam dostajemy odpowiedzi na fundamentalne i istotne kwestie:
„Dwudziestodziewięciolatek: Właściwie jestem taki sam jak wszyscy inni. Bardzo bym chciał, żeby ludzie w swoich działaniach, zarówno w tych najbardziej błahych, jak i najistotniejszych, nigdy nie kierowali się strachem przed innymi ludźmi.
Trzydziestodziewięciolatek: Mam wszystko, co przeciętny człowiek powienien chcieć i mieć. Jednak czegoś mi brakuje. Chciałbym coś zmienić, coś osiągnąć. Nie wiem co, ale chciałbym, żeby było inaczej.”
Ta druga wypowiedź przywołana w biografii to moim zdaniem jakiś rodzaj credo twórczości reżysera, że wszystko fajnie, fajnie, ale jest coś, czego obecność się wyczuwa, czegoś się chce, ale nie bardzo umie się zdefiniować co to by mogło być. Zaryzykuję stwierdzenie, że chyba większość czujących ludzi tak ma, że przeczuwają, że gdzieś tam jest to coś, choć nie wiadomo co. Tyle że nie każdy ma odwagę tego szukać. Kieślowski moim zdaniem miał i całe życie to robił, szukał. Robił to też szalenie intensywnie.
Choćby Dekalog. Czasy, w których powstawała produkcja były niełatwe, że użyję tu takiego eleganckiego eufemizmu, budżet mały, klimat stanu wojennego i zamrożenia, artyści odmawiający pracy pod egidą ówczesnej skompromitowanej władzy i nagle Kieślowski, który nade wszystko chce jednak pracować. Nikt wtedy do współpracy się nie kwapi, bo reżim, bo protest, bo Solidarność, ale Kieślowskiego jako nieideowca zawsze bardziej interesowało to, żeby nie musiał martwić się czy w kiblach jest papier toaletowy i żeby mógł robić to, co robi, nic więcej. W atmosferze ogólnej niechęci podjął się więc zrobienia w bardzo krótkim czasie nie jednego a cyklu 10 filmów.
Potem okazało się, że rzeczywistość jaka nadeszła jemu przyznała rację, bo gdyby nie zrobił „Krótkiego filmu o zabijaniu”, ten nigdy nie pojechałby do Cannes, gdyby nie pojechał do Cannes ludzie we Francji nie zachwyciliby się nim, gdyby nie przemiany ustrojowe odbijające się mocnym echem na Zachodzie ten film pewnie nie zyskałby takiej uwagi i uznania, gdyby nie to uznanie Kieślowski nie dostałby pieniędzy i propozycji pracy we Francji nad Trzema kolorami, gdyby nie Trzy Kolory, nie wkroczyłby do Hollywood.
A gdyby nie takie mordercze tempo robienia filmów jakie zresztą narzucał sobie sam – nie umarłby tak wcześnie.
A wszystko to zaczęło się od tego, że po chudych, złych latach stanu wojennego, osobistych tragediach, nadzwyczaj chciał robić tylko jedno – filmy. Filmy, co do których wówczas był przekonany, że nikogo nie zainteresują, bo trzeba tu wtrącić, że miał dość sceptyczny stosunek do własnej twórczości, ale chciał robić dobrze to, co umiał i zrobił.
jak przyfejmić
To, co potem wydarzyło się w związku z „Krótkim filmem o zabijaniu”, cała ta histeria na Zachodzie na jego punkcie, pokazuje jakimi ścieżkami idzie tak zwany fejm. Jak dużo zależy od przypadku, nomen omen tytuł jednego z ważnych jego filmów. Ta historia pokazuje, że talent, robota to jedno, ale bardzo często może pozostać tylko zapis tego, talentu i roboty. A przebicie się to kwestia przypadkowych okoliczności, o których robiąc coś nie ma się zielonego pojęcia, no i też kwestia ludzi na drodze, do których trzeba mieć szczęście. Kiedy spotyka się na swojej drodze same betony, nie wiem kim by trzeba było być, żeby unieść cokolwiek.
Kieślowski z tego wszystkiego doskonale zdawał sobie sprawę. Zawsze w kwestii swojej popularności bardzo zdystansowany i skromny, mówiący, że jest tylko od robienia filmów i że to nic takiego, zawsze zadający sobie pytanie – co by było gdyby dokonał na jakichś etapach innych wyborów i poszedł inną drogą. Zawsze w zapytaniu, zawsze w drodze, zawsze w uważności i przekonaniu, że warto robić swoje bez oglądania się jaki benefit się z tego uszczknie, bo przewidywania w tej materii są przeważnie mocno niekompatybilne z naszymi oczekiwaniami.
Biografia Kieślowskiego „Zbliżenia” to nie jest tylko książka dla ludzi interesujących się kinem. To jest świetna glosa dla każdego, dla kogo istotni są twórczy ludzie, to jak tworzy się tak zwane dzieła i jaki wpływ mają na to wszystko tak zwane okoliczności zewnętrzne, jak można się w nich poruszać nie wiedząc przecież jaki będzie finał przedsięwziętych poczynań.
Dziś znakomita większość z nas uzbrojona w smartfona jest skłonna uważać się za twórcę, bo robi cozy kolaże na instagrama albo zdjęcia analogiem w odległych krainach albo pisze blogowe poradniki na temat szczęśliwego życia, bo ma dziecko i męża, który ochoczo chodzi do pracy dobierając kolejne kredyty na ładne życie. I tak naprawdę nie wiem, czy ten wybuch możliwości dla wszystkich sprzyja Twórczości czy też mocno banalizuje to słowo. To już trzeba by obejrzeć „Amatora”, przeczytać tę biografię i spróbować sobie samemu odpowiedzieć na pytanie – kim jestem.