• Kanapka z szarańczą, czyli jak się poddać pladze

    Ostatnio gadałyśmy z Gosią na mesengerze i nagle miałyśmy wnioski.

    O zjawiskach społecznych. Serio.

    Że Internet, społecznościówki dają morze możliwości poznawczych i oceany złudzeń. Co do wszystkiego.Choćby do tego, że tyle możemy się dowiedzieć i taki kontakt mamy z ludźmi wieloma. Ba, że nawet więzi mamy z nimi.

    Co dzień, oprócz doniesień, co powiedział kot, jaka ustawa została wprowadzona w nocy dowiadujemy się też, na czym w kinie był znajomy widziany raz w życiu albo dokąd pojechał inny znajomy i dlaczego „czuje się gotowy do działania”, jaki outfit of the day ma szafiarka, w jaki super projekt zaangażowany jest ktoś, ile kilometrów przebiegła X, a ile śniegu w górach ma Y, na jaką dietę przeszła Z i jak bardzo fit jest jest ktoś.

    I mniej więcej w tym momencie dopada nas ona.

    Plaga.

    Chociaż właściwsza byłaby liczba mnoga, ale zaraz do tego dojdę.

    Plaga porównywania się do innych.

    Jest to w sumie zjawisko zadziwiające, bo wszystkie te informacje ani nas zbawiają ani pogrążają, a jednak jest coś, co każe reakcję na te informacje nazwać plagą. Gdzieś tam w głowie pełznie wyrzut,  że hmm a dlaczego ja nie pojechałam, nie przebiegłam, nie ugotowałam kapusty z kapusty, nie zestawiłam cekinów z obuwiem sportowym?

    I tak oto znienacka zaatakowani przez własną podświadomość czytamy, oglądamy te wszystkie doniesienia z kraju i ze świata i czujemy się nagle kimś nic nie wartym w powyciąganym dresie leżącym na kanapie z kotem. Nie chciało nam się  zapisać na crossfit, wyjść na wyprzedaże, zrozumieć zakupionej niedawno książki.

    Przychodzi ciemność i zło.

    Jesteśmy nieudani.

    Nie mamy siły ani motywacji, inni mają lepiej i mają fajne życie. Nasze jest nudne i niewystarczająco super.

    Na tym poczuciu można zresztą zrobić całkiem spoko karierę.

    Tak właśnie w wyciągniętym dresie siedząc i się martwiąc, że nie jest tak fajna jak inni  wypłynęła Małgorzata Halber i jej glutowaty Bohater z sentencjami jakie nam brzęczą w uszach od chwili, kiedy tylko zwleczemy się z łóżka. Co zresztą bardzo mnie cieszy. To jest nadzieja – na niefajności też da się zarobić.

    bohater

    fot. z fan page Bohater

    Internety pełne są memów, humoru rysunkowego, prac mniej lub bardziej zdolnych czy kreatywnych ludzi, którzy zarabiają właśnie na tym, że to wieczne dorównywanie do jakiegoś społecznie lansowanego wzorca to dokładnie tak – prawdziwa plaga, więc trzeba jej zadać jakiś kłam, oswoić, znokautować.

    Dlatego są Bardzo Brzydkie Rysunki – strona studentki z Krakowa, której permanentnie nie chce się uczyć i nie tylko

    rysunki

    fot. fan page Bardzo Brzydkie Rysunki

    jest życie na kreskę – profil dwójki rysowniczek z trzema kotami i dwoma psami

    zycie

    fot. fan page zycie-na-kreske

    jest wielce popularny profil  Trochę nie mam życia a trochę je przegrywam, który trafia w samo serce

    troche

    fot. screen fan page Trochę nie mam życia, a trochę je przegrywam

    No fajnie jest. Wszyscy przygnębieni myślą, że inni są lepsi, zdolniejsi, pracowitsi, fajniejsi, ale nie dają się pogrążyć, walczą.

    Co nie zmienia faktu, że na koniec dnia większość i tak ma nieogolone nogi, bo jest zima i siedzi pod kocem zamiast wyjść na wernisaż i napisać z tego reportaż roku. I tonie w poczuciu winy i gorszości.

    Plaga nadmiaru

    To może wydać się zrazu dziwne, bo jak to, przeważnie przecież czuje się jakiś brak. Zawsze narzeka się na brak: kasy, czasu, fajnych facetów. I te trzy fundamenty wystarczą, żeby pogrążać się w poczuciu wiecznego niedostatku.

    Tymczasem ja uważam, że gubi nie brak czasu, pieniędzy czy ogarniętych kumatych facetów, tylko nadmiar jest tym, co przywodzi do rychłego zatracenia.

    Uważam, że wszystkiego jest za dużo. Za dużo jest informacji zewsząd do przetworzenia, za dużo rzeczy, które nas otaczają, za dużo panów na Tinderze, za dużo blogów, za dużo zdań, za dużo teorii samowykluczających się, za dużo uczuleń, za dużo diet, za dużo bodźców, za dużo pytań, za dużo możliwości, za dużo rozmyślań. A to wszystko dlatego, że właśnie – mamy za dużo czasu.

    To jego nadmiar powoduje, że stać nas na luksus pogrążania się w rozmyślaniu o niczym.  Jestem osobą, która w tym jest stachanowcem, wyrabiam 350 % normy żyjąc w swojej głowie i stosując myślenie nie jako środek, ale stawiając je jako cel. To przywodzi mnie tam, gdzie jestem, czyli donikąd. Rozmyślania te nie pchają mnie na przód w niczym, bo są na tematy, które w niczym pójść do przodu nie mogą. Zapisuję kolejne tomy moleskinów i czy trafię na wpis z 2009, 2011 czy sprzed miesiąca, to jest on o tym samym. Więc to akurat wiem najlepiej.

    Nadmiar wyboru kogokolwiek czy czegokolwiek też daje złudzenie, że jest super, bo nie ma nic fajniejszego niż wybór i nic gorszego jak ograniczone pole działania w tej kwestii. Tymczasem nadmiar w wyborze skutkuje tylko mylnym przekonaniem, że wszystko co chcielibyśmy mieć jest w zasięgu naszej ręki, a to przecież tak strasznie nieprawda.

    Tęsknotą za brakiem jako antidotum na obezwładniający nas nadmiar tłumaczę sobie popularność tematów, motywów kulturowych z czasów siermięgi PRL-u. Nagle fajny jest trzepak i podwórko nie tablet i ajfon, fajne są 2 programy w telewizji, w których zdarzyła się Kobra i Pegaz, a nie 500 kanałów, na których z trudem wypatrywać czegokolwiek z sensem, jeden model rodziny, nie jakieś związki partnerskie, patchworkowe, bo przynajmniej było wiadomo kto co ma robić, że dziewuchy do garów i dzieciom ucierać smarki a panowie do fabryk i na piwo, a nie tak jak dzisiaj, że nic tylko ten relatywizm moralny. Meblościanki na wysoki połysk, taborety w kuchni, czerwona zastawa z plastiku i szklanki duralex, to mieli wszyscy i nikt się nie sadził na posiadanie jakiegoś dizajnu w domu.

    Nadmiar rodzi frustrację, nie wiem, czy nie większą niż brak. Bo poczucia braku na ogół się nie czuje nie wiedząc co jeszcze może być ponad to, co się ma. A jeśli na codzień doświadcza się nakazu posiadania wszystkiego co da się wybić na outdor, reklamę gdziekolwiek, to się cierpi, że w lutym nie jest się na Wyspach Zielonego Przylądka, ma się kota zamiast psa, renaulta zamiast citroena, faceta 36 letniego zamiast 26 letniego, telefon iphone 5 s zamiast 6 s plus i tak można by mnożyć te cierpienia dzisiejszych czasów ludzi z mordorów miast większej i średniejszej wielkości.

    Żeby nie zwariować od nadmiaru można robić sobie detoxy na prywatne potrzeby, np. dzień bez Facebooka, albo dzień bez wina, albo dzień bez telefonu, dzień bez samochodu, dzień bez dzieci, dzień bez samego siebie. I może jakoś się uda.

    Plaga multiscreeningu.

    Jest teraz taki trend w oglądaniu, popularyzowany przez reklamy serwisów oferujących filmy na żądanie, telewizji internetowych, że można sobie siedzieć w domu i nie walczyć z domownikami o pilota, to znaczy pani może sobie oglądać Klan w telewizorze, partner może oglądać na tablecie meczyk, a dzieciak w telefonie bajkę (chociaż nie do końca to jest bezpieczne, jak akurat kochanek napisze wiadomość a ty zapomniałaś wyłączyć w telefonie powiadomienia??). Wszyscy siedzą w jednym pomieszczeniu, każdy ma swoją kość, nikt sobie dupy nie zawraca, panuje ogólne szczęście i pokój.

    Fajnie jest tak w jednym czasie robić trzy różne rzeczy.

    Dotyczy to również jednej osoby, nie muszą trzy w tym brać udziału, aby trend zaistniał.

    Słyszę nie raz takie opowiadania, że wiesz, jak jest sobota i akurat nigdzie nie idę i zostaję w domu, to nie umiem inaczej jak tylko gotować kaszę na poniedziałek, przy okazji zmywać podłogę i jednocześnie konwersować ze znajomą przez telefon zastanawiając się przy okazji, jakie spotkania mam jutro, rozumiesz? Bo szkoda jest czasu, że tak sobie siedzę proszę ciebie i nie wykonuję planu maksimum. Dziś to życie pędzi, wymaga i trzeba mieścić się ze wszystkim w kwadransie.

    Dobrze więc jest mieć np. dwie prace, dwóch partnerów, dwoje dzieci, dwoje zwierząt, a czasami nawet można to potroić, chodzić na trzy rodzaje zajęć sportowych, po jodze basen, po basenie crossfit, a po tym wszystkim kurs gotowania, następnie kurs origami połączony ze scenopisarstwem. Wtedy życie będzie i modne i z sensem a nie jakieś nie wiadomo co.

    Dlatego jak siedzę z książką na kanapie to płakać mi się chce, tak bardzo tonę w oceanie bezproduktywnej  jednoczynności, że z obawy przed wyrzuceniem na margines społeczny przestałam kupować książki.

  • O mądrościach z dupy, czyli jak żyć

    Nie wiem za bardzo, jak zacząć ten tekst, to powiem bez zbędnych wstępów prawdę, a mianowicie, że jestem wkurzona.

    Jestem bezwzględnie wiecznie nienażartym konsumentem współczesnych mediów elektronicznych, społecznościowych, całego tego dobra, które daje podłączenie do globalnej sieci. W związku z tą zachłannością zaczynam się zatykać z przeżarcia i z trudem tamować odruch wymiotny na widok kolejnego tłustego fastfoodzika udającego szlachetny slow food w postaci wykwintnego deseru z kaszy jaglanej na bazie buraczkowego hummusu.

    Ale tym razem nie chodzi mi o żarcie, użyłam tylko takiej sprytnej w moim mniemaniu metafory:)

    A chodzi mi tym razem o słowa.

    Bo wcale nie jest tak, że współczesne media to tylko obrazki i głupie filmiki na YouTubie. Jest w nich też wiele słów.

    Że słowa mają moc – to wiemy.

    Że język, jakim się posługujemy – stwarza nasze myśli – też wiemy.

    Że jak coś jest napisane, stworzone, opublikowane – to ma jeszcze większą moc – i to też wiemy.

    Tylko czy ta moc słów usprawiedliwia to, że używa się ich w tak zatrważająco idiotyczny sposób jak teraz?

    Dlaczego mocy, jaką daje język używa się do stwarzania rzeczywistości, która przyczynia się do tego, że ludzie idiocieją? Czy dlatego, że po prostu my wszyscy jesteśmy idiotami, którym da się w mówić każde gówno tylko dlatego, że napisze to osoba, która np. ładnie się ubierze na zdjęciu albo zrobi sobie rzeźbę brzucha albo napisze komentarz do czyjejś śmierci i zbierze tysiące lajków na facebooku?

    Lawinowo rośnie liczba ludzi, którym się wydaje, że są  świetnymi ekspertami od życia w związku z tym, że pochodzili np. z Pcimia Dolnego a udaje im się zarobić na trzy razy więcej par butów i iść na 100 razy więcej kaw na mieście niż przeciętnemu Kowalskiemu z Olkusza albo wystąpili w Telewizji Śniadaniowej. I oni dzielą się swoimi przemyśleniami w tych mediach a reszta z powagą kiwa głowami pisząc w komentarzach „Taaaaak, jakie to głębokie, jakie to mądre jest”. A ja nie wiem o co chodzi, dlaczego tak się dzieje i strasznie mnie to drażni.

    Zaczęło się chyba od szalonego pochodu popularności Paolo Coleho. Niby się trochę z niego nabijano, ale własny felieton  redaktor Małgorzata Domagalik w „Pani” mu dała i co miesiąc dowiadywaliśmy się co robi Rycerz Światła a panny z liceum pożyczały sobie „Alchemika” dzielnie wypisując aforyzmy z „powieści” do notesów.

    Niedługo potem zawrotną karierę zrobiła amerykańska pańcia niejaka Rhonda Byrne i jej „Sekret”. Nawet Samantha Jones jak miała doła w Los Angeles, bo jej się znudził zapracowany super kochanek czytała te pierdoły na plaży w pierwszej części kinowego „Seksu w Wielkim Mieście”.

    Akurat mam tę książkę i podzielę się nią z wami. Otwieram na dowolnej stronie i co my tu mamy, czego dowiemy się O ŻYCIU?:

    To jest Twoje życie; czeka tylko, byś je odkrył! Dotąd myślałeś być może, że życie jest ciężarem i walką, a zatem według prawa przyciągania, będzie ono dla ciebie ciężarem i walką.

    (a teraz najlepsze)

    Zacznij od tej chwili krzyczeć do Wszechświata: życie jest takie proste! życie jest takie dobre! Spotyka mnie wszystko, co pożądane”.

    I jak tam? wiecie już jak żyć?:) Gotowi wybiec na balkon i krzyczeć do Wszechświata? Jak nie macie balkonu, to spoko, można chyba też przez okno.

    Idziemy dalej tym tropem, bo chcemy wiedzieć, nie tylko, jak mieć płaski brzuch i jaki koktajl wypić na kaca, ale też jak żyć, oczywista sprawa. I dlatego zaglądamy na fan page trenerki Ewy Chodakowskiej i czytamy:

    (pisownia oryginalna)
    „Czesto mowię : powiedz swoje marzenie na głos, a słysząc je poczuj juz smak spełnienia !! Wizualizuj to co chcesz osiągnąć i zachowuj sie tak, jakbyś to juz osiągnęła ..
    Hmm..

    Moze pora zmienic zdanie?
    Wizualizuj? TAK!!!
    Rozpowiadaj wszem i wobec o swoich marzeniach ? Moze poczekaj az sie spełnią

    🙂

    zeby nikt nie odważył sie wcześniej pokrzyżować Ci planów ..”

    Skądś to już znamy, prawda? No to pora iść krzyczeć do Wszechświata? Gotowi?

    Jak nie, to ugrzęźniecie na zawsze w swoim nudnym beznadziejnym życiu bez planów i nadziei na 13 tysięcy lajków pod postem, z paczką czipsów leżąc na kanapie pielęgnując swoją życiową pierdołowatość.

    No ale dobra, czasem można mieć gorszy dzień i tu z pomocą przychodzi nam top blogerka modowa Maffashion, która nota bene też będzie robić se zdjęcie jak skacze na skakance pod okiem Chodakowskiej. Jest to ten sam sort głębokości przemyśleń na temat życia. No więc jak macie doła to po przebrnięciu przez milion postów na temat twarzy Maffashion w różnych ujęciach i porach dnia, trafiacie na coś takiego:

    (pisownia oryginalna)

    Frustruje nas wiele rzeczy, wiele spraw, zachowań… wielu ludzi nie umie się odciąć, ulegają – poddają się tym ‘słabościom’, które tak bardzo tępią, które ich samych wielokrotnie kaleczą, obrażają.
    Należy zwalczyć w sobie takie myślenie, działania tymbardziej jeśli i my nie lubimy być im poddawani.”

    Tak, że pamiętajmy – doła zwalczamy zawsze bardzo zdeterminowani, najlepiej za pomocą trzech kropek, ta graficzna zaduma zawsze pomaga.

    Ale bywają też gorsze rzeczy niż samotność w tłumie opiewana przez blogerkę w tym poście czy też niewiara w siebie. Tą kwestią śmierć. Wiadomo, że jak ktoś się z nią zetknie, ze śmiercią bliskiego i to przeżyje, to stanie się upoważniony do tego, by napisać kolejny poradnik „Jak żyć”, bo ta osoba już to wie.

    I wtedy wchodzimy sobie na profil Projekt Egoistka i tam pani, której swoją drogą współczuję straty, ale na Boga. Więc Egoistka tako nam rzecze po śmierci swego męża:

    Zamiast generować plany B, C i D skup się na doświadczeniu chwili, bo za chwilę może się okazać, że Twoje plany nie są aktualne.
    Nie podejmuj ważnych decyzji gdy Twój umysł jest zmącony i zakłócony wątpliwościami.
    (moje ulubione)
    Wykorzystaj każdą chwilę swojego życia – nie wiesz kiedy się skończy.

    Bądź żywy a nie martwy za życia. Będziesz martwy gdy Twoje życie się skończy.”

    I tak dalej i tak dalej, takich mądrości wyliczyła ze dwadzieścia a wszystkie na podobnym poziomie odkrywcze i głęboko głębokie.

    No i na koniec pozostając przy tematach funeralnych i ostatecznych przytoczę fragment psychologicznej prozy pani psycholog od Wszystkiego Małgorzaty Ohme, która umieściła na portalu Mamadu swoje przemyślenia związane z nagłą śmiercią narodowego bogacza Jana Kulczyka:

    „Czarny pasek na dole w TVN24.

    (ej! dobrze rozgrywa napięcie co nie?)

    Zaraz po tym przypominasz sobie, że Ty, Twoi bliscy – nadal żyjecie. Pojawia się wdzięczność i radość granicząca z euforią, że to dziwne niepojęte zjawisko, jakim jest życie- nadal jest Twoim doświadczeniem. I że mimo strachu, smutku i wielu bolesnych chwil- nadal chce Ci się żyć. Bardzo mocno.

    (i na koniec mocny strzał między oczy, niespodziewany)

    Więc pomyślałam: ŻYJ. Wróć do domu, przytul tych, których kochasz… Żyj.”

    Najlepiej skomentowała to na FB moja koleżanka Marta, dzięki której trafiłam na ten tekst zresztą:” Czy za takie pierdoły jest wierszówka? Bo moj kot szuka pracy”.

    Tak się zastanawiam, czy takie oburzenie, które wyrażam tutaj nie jest objawem starzenia się, chęci powiedzenia, że „za moich czasów”, kiedy w TV były dwa programy też zbierało się mądrości pisane, ale zamiast Chodakowskiej był Kotarbiński a zamiast Maffashion była Simone de Beauvoir. Można skwitować to prosto – jakie czasy, taka Simone, można faktycznie przypisać moją wściekłość na zalew tych wszystkich pierdół tym, że już nie rozumiem tego świata i to ze starości, ale cytowana powyżej Marta, która szuka pracy dla swojego kota nie ma chyba jeszcze 30-tki. Więc ta opcja odpada. Z tym starzeniem się. Nie mogę mieć tak ciągle kompleksów na punkcie jakiegoś głupiego faktu, że urodziłam się w latach popularności Beatlesów;] Przecież Rhonda Byrne od razu by mi doradziła, żebym tak nie myślała i od razu stanę się optymistką prowadzącą szkolenia motywacyjne dla dziewuszek z małych miast chcących uzyskiwać zdolność kredytową w dużym mieście akurat.

    Wyraziłam oburzenie, ale nie za bardzo wiem, jak zaradzić temu zjawisku, które opisałam. Zatrzymać się tego nie da. Co i raz ktoś kto ugotuje zupę na zielono, kupi sobie torebkę Channel za 150 tys zł., weźmie psa ze schroniska albo nie wiem – usiądzie na ławce i w związku z tym będzie chciał podzielić się ze światem jak do tego doszedł albo jak sobie z tym poradził i nic tym ludziom w tym nie przeszkodzi a pozostałym nie przeszkodzi bić brawo.

    Ja tylko się pocieszę, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy mają wątpliwości.

    I choćby nie wiem co przeżyli, nie będą nas uczyć jak żyć, za to jak się ich poczyta, to od razu powraca wiara w to, że słowa mają moc, opisując rzeczywistość taką, jaka jest.

    I to nic, że Alberto Moravia, którego tu przytoczę na koniec dla przyczesania sobie mózgu, już nie żyje.

    „Uderzyło mnie przede wszystkim, że nie chce mi się robić absolutnie nic, mimo iż gorąco coś robić pragnę. Czułem więc, że nie mam ochoty spotykać ludzi, ale nie chcę też przebywać w samotności; że nie ciągnie mnie do podróży, ale nie chcę dalej mieszkać w Rzymie; nie chcę malować i nie chcę przestać malować; nie chcę ani spać ani czuwać; i tak dalej (…)
    Niekiedy poddając się majakom nudy, zadawałem sobie pytanie, czy nie chcę czasem umrzeć; było to pytanie najzupełniej uzasadnione, zważywszy na fakt, że tak bardzo nie podobało mi się życie. Wtedy jednak stwierdziłem ze zdumieniem, że chociaż nie lubię żyć, nie chcę także umrzeć”.
    „Nuda” – A.Moravia

    No i dzięki Bogu, jest jeszcze Masłowska.
    No i ja:) która powiem wam, jak żyć, bo mam dwa koty i usiadłam wczoraj na ławce.

  • zjedz kanapkę