• Jak stać się pełnowartościowo pustym człowiekiem, czyli w co się ubrać

    Nic fajnego nie przeczytałam ostatnio. Nic fajnego nie udało mi się obejrzeć tak, żeby godne to uwagi było. To jest więc czas, żeby pogadać sobie o ubraniach.

    O takim czymś nieważnym właśnie. Chociaż w sumie nie wiem, czy aż tak.
    Ostatnio mierzyłam się z tematem – kim jest ktoś, kto przesadnie dba o to, jak wygląda i czy fajnie jest tego nie robić?
    Czy nie dbanie o to, co się na siebie włoży i jak zestawi – jest znamieniem wewnętrznej wolności?

    I czy zastanawianie się czy włożone dziś buty i spodnie pasują do siebie, do całości, pory dnia i okazji są z kolei oznakami pustki? Można sprawdzić, czy cierpi się na objawy wewnętrznej pustki. Trzeba tylko odpowiedzieć na poniższe pytania:

    • kupujesz dużo ubrań, szafa pęka w szwach, ubrania upychasz nawet w piekarniku, co tydzień musisz mieć nowe buty i nową parę spodni
    • wyprzedaże to twój najlepszy czas w życiu, czas dogłębnej samorealizacji
    • zanim wyjdziesz z domu długo deliberujesz nad dobraniem koloru paska do podeszwy buta lub swetra
    • wiesz czym są culloty albo przynajmniej baggy
    • w ciągu dnia nie możesz skupić się na niczym innym, jeśli uznasz, że kolor wybranych spodni nie współgra z twoim nastrojem

    Jeśli na 3 pytania odpowiedziałeś twierdząco, to jest duża szansa, że cechuje cię „pustka”.

    Według jednego z moich rozmówców właśnie te wyżej wymienione zachowania są objawem wewnętrznej pustki. Jedni zasypują ją nałogami, pracoholizmem, dzieciocentryzmem, partnerocentryzmem, a inni – kupują ubrania, rozmyślają o nich nieustannie, taksują mijanych ludzi na ulicy pod kątem ich stylówy, oceniają całe narody po tym, w jakim ubraniu wychodzą z domu na ulicę.

    Nie wiem czy przesadne dbanie o ubiór jest jakimś symbolem próżności, bo buty nie służą tylko do chodzenia, a spodnie tylko do wygody i ochrony.
    Zgodzę się zaś, że często bezwiednie dajemy się wpędzić w tryby machiny konsumpcji i dajemy sobie wmówić, że na lato potrzebujemy:

    • sandałów wygodnych
    • sandałów ozdobnych
    • sandałów na koturnie
    • sandałów na wyjście
    • espadryli
    • conversów
    • vansów wsuwek
    • air maxów do sukienek
    • najków do biegania
    • najków na rower
    • najków do spodni casualowych

    Nie ma co udawać, gromadząc tyle rodzajów z każdej części garderoby na dany sezon – stajemy się ofiarami marketingowych machin, pustymi, bezrefleksyjnymi ofiarami biedaczkami. Ale prawda jest taka, że sama marzę o takim zestawie butów na lato, czyli wystawiłam sobie świadectwo ewidentnie złe, zero szans na czerwony pasek i wzorowe zachowanie. Moja pustka jest wielka, bycie ofiarą – porażające.

    Bywa i tak, że kupuje się mało, ale za to precyzyjnie i stoi na straży swojego wizerunku bardzo ortodoksyjnie. Nie można odejść od niego ani na milimetr, bo to jest zdrada samego siebie i niedbalstwo jak chociażby bycie weganem a nie jonizowanie warzyw podczas mycia, aby spłukać z nich pestycydy. Bycie ortodoksyjnym ascetą ubiorowym też jest jednak znakiem zniewolenia, czyli de facto też dowodem na to, że zasypuje się pustkę w ten właśnie sposób – decydując się na ascezę:)

    Ale też z drugiej strony poczucie, że w społeczeństwie jest się wolnym – to fikcja. Trzeba jakoś mu się adekwatnie do nas zaprezentować, żeby bez zbędnych tłumaczeń każdy kto nas spotka wiedział, kim jesteśmy i skąd przybywamy. A nawet jakie wyznajemy wartości! Serio, uważam, że rodzaj noszonych butów coś nam może o tym powiedzieć:) Np. osoba nosząca sandały „jezuski” na bank kocha Jezusa.

    Jak jest lepiej? Mniej czy więcej? Ciemniej czy jaśniej? Kolorowo czy w spokojnej tonacji? Myśleć o tym, czy mieć w dupie i nie wstydzić się przyjść do pracy w dresie z dziurą albo w sandałach traperkach i spodniach bojówkach?

    Ja uznałam, że lepiej – myśleć o tym, naprawdę. Tak, żeby nie stać się ani ofiarą ani ascetą, mieć w sam raz, nie rozmyślać godzinami o stylizacjach, ale też mieć świadomość, że serio, ubranie to narzędzie komunikacji.

    Byłam sobie w różnych stolicach i stwierdzam, że najbardziej to chciałabym być Dunką, najlepiej z Kopenhagi. Niekoniecznie zależy mi na blond włosach czy owalnej głowie czy lekko wyłupiastych oczach, choć, faktycznie, Dunki a już Duńczycy t w ogóle!, są bardzo ładne tym rodzajem niekrzykliwej urody, której w Polsce akurat się nie uświadczy.

    W większości spotykani tam na ulicy ludzie są wyraziści, ale w tej wyrazistości dyskretni, mają na sobie ubrania nie krzykliwe, stonowane, sprawiają wrażenie niedbałych, nie przywiązanych do nadmiernej stylizacji, ale wszystko co mają na sobie na pewno nie jest przypadkowe. Jest wyciszone, dobre w formie i świetnie im pasuje. Dopiero jak się mocniej człowiek przyjrzy widzi poszczególne elementy – czy birkenstocki czy conversy, czy spodnie luźne, czy wąskie, czy trencz długi czy 3/4, czy sukienka zwiewna czy dopasowana, czy bluzka zapięta na ostatni guzik, czy luźna. Włosy niedbale rozpuszczone lub związane czy ostrzyżone niby od niechcenia.

    Copenhagen-fashion-week-streetstyle-1-002fot. za http://www.studded-hearts.com
    magnus-omme-blog-photography-copenhagen-fashion-week-2011-blue-trenchfot. za http://blog.magnusomme.com

    Żałuję, że nie robiłam tym ludziom zdjęć, ale wstydzę się trochę fotografować ludzi na ulicy. Tam matki taszczące dwójkę dzieci, starsze kobiety po 60-tce wyglądały tak, że nie współczuło im się, że niańczą dzieci czy przekroczyły 30-tkę;] i nie dlatego, że wyglądały jak spod igły wbite w kieckę z pretensjonalnej La Manii na przykład jak Rozenek na komunii syna.

    rozenekfot. za gwiazdy.wp.pl

    Tam nie tylko młodość jest ładna, każdy wiek i każdy rodzaj roli społecznej widziałam ładny.

    To samo tyczyło facetów. Prawdziwi normkorzy, Stevowie Jobsowie, Chalesowie Bransonowie, zero przegiętych hipsterów, pełna dyskrecja, stonowanie, piękne włosy, szczupłe sylwetki i smaczne outfity.

    copenhagen-street-fashion-0102fot. za http://katgoestodenmark.tumblr.com

    No dobra, ten na zdjęciu jest trochę przegięty przez skarpetki, ale reszta jest tak smacznie, niedbale wymięta, pan wygląda, jakby przed chwilą wstał z łóżka:)

    Pakujemy się tymczasem na lotnisko, mamy wracać na nasze pola kapusty na Kabatach i co widać – polskie baby z wydętymi brzuchami, z zaniedbanymi stopami z paznokciami pomalowanymi w różne kolorki, w sandałach etno z koralikami, z fryzurami na kalafiora, z nienawistnym wzrokiem, nieopodal młoda panna z grubymi nóżkami wciśniętymi w marmurkowe rurki i w rajstopowych stópkach założonych do połtrampek w kolorze beż, w bluzeczce w cekinową papugę. O, jest fajnie wyglądająca dziewucha – spodnie czarne z wysokim stanem, czarne vansy i bluzka w marynarskie paski, kok. Mówi po angielsku;] Cóż.

    Śmierdzi potem, panowie czarują sandałem traperem, wydętymi brzuszkami, łysinkami i źle dobranymi okularami, w tłoczącej się nie wiadomo po co kolejce do „gejtu” każdy łypie na drugiego nieprzychylnie.

    Ale w kraju, gdzie szczytem gustu są stylizacje Maffashion kopiowane pracowicie po kolejnej stajlisz idolce Rihannie – trudno się spodziewać czegoś innego. Ostatecznie mało kogo z nas stać na blouse od Paparocki i Brzozowski a shoes Stella McCartney Adidas. Ale chcemy kolorowo, przynajmniej na zewnątrz, po co się bowiem umartwiać, zmartwień i tak za dużo na co dzień, mąż pije, dziecko nieposłuszne, szef nie daje urlopu, zarobki mizerne. To chociaż cekinkowa bluzka, seledynowe spodenki, ozdobione koralikiem sandały.

    Nie wiem jaka pointa by się tu zdała, bo kolorem mojego miasta i lookiem moich współbratymców na poważnie się przymuliłam. Może taka mała porada, z głębi serca:

    jeśli nie wiesz, w co się ubrać, ubierz się na czarno

    dla większych ryzykantów – czarne skary do białego obuwia

    🙂

  • zjedz kanapkę