• Kanapka dojrzewająca, czyli Knausgård po raz 4

    Doczekałam się na 4 tom „Mojej walki” i nie spodziewałam się, że tym razem będzie inaczej niż podczas lektury poprzednich 3 tomów opasłego, mięsistego literackiego selfie Karla Ove Knausgårda. Tak samo jak poprzednio, wydzielałam sobie strony, żeby nie przeczytać za szybko i być dłużej w życiu pewnego Norwega, mojego równolatka, zaglądać mu przez okno a może nawet nie tylko przez okno:)

    Kończąc 4 tom zwierzyłam się przyjaciółce z nadchodzącego momentu poczucia osierocenia, a ona powiedziała, że doskonale rozumie, bo wie, jaka ta książka jest dla mnie ważna. Chciałabym odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego ona jest tak istotna dla mnie i czy może być tak samo ważna dla innych.

    W tej części zdarzenia z życia pisarza, jak zawsze, nie są ułożone chronologicznie, ale oscylują wokół wybranego wątku, jakim jest podjęcie przez Knausgårda pracy nauczyciela na północy Norwegii (wiecie gdzie jest Finnesnes i Tromsø?) Opisuje on czas, kiedy zdaje maturę, kończy 18 lat, nie ma ochoty iść do wojska ani na studia, zamierza być wolny, już wtedy wie, że chce zostać pisarzem i aby sobie to umożliwić chce w spokoju na jakiejś zabitej deskami norweskiej wiosce na północy pisać, a przy okazji zarobić sobie pieniądze na realizację kolejnych pomysłów. W to główne zdarzenie, opis jego szkolnych perypetii w charakterze nauczyciela zostają wplecione wątki pierwszych oznak upadku jego ojca, skomplikowane relacje pisarza i z ojcem i rodzicami ze strony ojca, z pozostałymi członkami rodziny oraz z nowo poznanymi ludźmi, uczniami, uczennicami ze szkoły, w której uczył.

    Cały ten okres 18, 19 lat jest przesycony drobiazgowymi opisami anatomii męskiego dojrzewania, kilkaset stron o tym, jak Karl Ove chciał przestać być prawiczkiem, aby wreszcie skończyć na festiwalu w Rotskilde w namiocie mając przed sobą wielką białą dupę, którą wreszcie udało mu się spektakularnie zerżnąć bez uciążliwego zjawiska przedwczesnego wytrysku.

    Można rzec – tom z happy endem.

    Ujmuje mnie w jego pisaniu, tak w tym tomie, jak i w poprzednich, to, że jak rzadko kto potrafi być tak bezwględnie szczery. Zapewne ubarwia swoją biografię w jakiś tam sposób, bo kto by po 20 latach pamiętał, że w dany dzień w lutym 87 roku zjadł na śniadanie 8 bułek z topionym serem. Ale z pewnością nie ukrywa przed czytelnikami żadnych swoich porażek i towarzyskich czy intymnych niepowodzeń, wręcz z precyzją zegarmistrza opisuje swoje upadki, czy to podczas upajania się alkoholem czy wspomnianych już przedwczesnych wytrysków podczas akcji z dziewczynami w łóżku czy też upokorzeń doznanych od rozmaitych ludzi, jakich spotyka na swojej drodze.

    Nie jestem pewna, czy każdy czytelnik zniesie te szczegółowe opisy majtek pisarza z zaschłą spermą, jak daleko udało mu się posunąć w relacjach z jakąś dziewczyną i w jakiej kondycji znajdował się wtedy jego członek. Nie jestem pewna, czy wielu fanów znajdą drobiazgowe opisy Knausgårda jak się upija i w ilu fazach przebiega potem wymiotowanie w momencie kaca. Nie wiem, czy nie są to te strefy tabu, które dla wielu ludzi są nie do przekroczenia nawet w powieści. Nie sądzę też, aby dla wszystkich było to interesujące. Z jakichś powodów dla mnie jednak jest… Dlaczego?

    Knausgård pytany w jednym z wywiadów, jak widzi to przekraczanie granic, opisywanie swoich intymnych spraw oraz to, jak naprawdę widzi ludzi ze swojej rodziny czy znajomych, odpowiada, że literatura służy temu, żeby mierzyć się z tym, co przyjmuje się za normę i przekraczać ją. Zadaniem literatury według niego nie jest bycie właściwą czy przyjemną.

    Zatem faktycznie, udało mu się, lektura jego powieści nie jest przyjemna, a jednak sprawia, że nie mogę przestać o niej myśleć.

    4 tom, tak jak poprzednie, wywołuje we mnie lawinę własnych wspomnień, także tych „brudnych”, tych, o których chciałabym zapomnieć, uświadamia mi, jak wiele jest już za mną i jak dużo spraw i ludzi poszło w zapomnienie, a może całkiem niesłusznie i może tego szkoda. Jego pisanie uświadamia mi, że życie, także moje, to świetny materiał na powieść i gdyby być tak uczciwym wobec swojego życia, przeszłości jak on, to może i cały ogląd własnego losu by się magicznie odmienił i przesterował bieg mojego życia na bardziej sensowny.

    I to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego jego książki są dla mnie tak ważne i jednocześnie na kwestię – dlaczego te książki nie są też dla każdego.

    Nie każdy chyba potrzebuje takiej wiwisekcji na tym, co przeżył, na swoich emocjach, nie każdy potrzebuje wracać do tego na przykładzie czyichś drobiazgowych opisów jego fizjologii i emocji rozłożonych na czynniki pierwsze.

    Szanuję to, ale uważam, że to strata dla tych, którzy próby takiej konfrontacji z własnym losem za pomocą lektury Knausgårda nie podjęli. Nas samych nie zawsze stać na szczerość, a cudza może pomóc. Tak sądzę.

    Dla mnie 4 tom był też ciekawy z punktu widzenia czysto poznawczego. Jeszcze nigdzie nie spotkałam się z tak dogłębną analizą męskiego pożądania, mechanizmów rządzących męskim zakochaniem, pożądaniem, różnicami między tymi zjawiskami. Otóż kiedy przeczyta się zwierzenia Knausgårda czytelnik, a zwłaszcza czytelniczka! przekonuje się, jak mało skomplikowany jest to system.

    Kobiety, dziewczyny jeśli chodzi o nieudane relacje z facetami mają na ogół wpisany taki mechanizm, że zachodzą w głowę, co z nimi jest nie tak, gdy się nie udaje. Czy są za grube? a może za chude? za wysokie, za niskie, za mądre za głupie, zbyt zaradne czy zbyt nieporadne, zamknięte czy za bardzo otwarte, że on je rzucił, że się nie udało. Spędzają całe dnie na dochodzeniu – co mogę zmienić w sobie, aby odnieść sukces w związku, bo przecież dla poczucia wartości to fundamentalna sprawa! Knausgård ładnie pokazuje, że facet takich pytań raczej sobie nie zadaje. Owszem i jego spotykają niepowdzenia, nie podoba się tym, które podobają się jemu i na odwrót. Ale w całym tym kontredansie dobierania się w pary nie ma wcale żadnej wielkiej logiki ani wiedzy tajemnej. Nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego facet w tej się zakochał, nosi jej światło w sobie i myśli o niej jak o relikwii, a dlaczego tę chce tylko przelecieć i pomacać po cyckach, dlaczego z tamtą wbrew wszystkiemu już wizualizuje dom i rodzinę, a z tą poszedłby tylko na szybki seks i piwo. Wszystkie te obiekty pożądania pisarza to dziewczyny ładne, zgrabne, ciekawe i wygadane, ale ta, w której się zakochał, a która go nie chciała, nie miała w sobie niczego wyjątkowego czego nie miała inna dziewczyna, z którą miał do czynienia. Zakochał się w  tej, bo po prostu tak wyszło, a w tamtej nie, bo też tak wyszło, zero algorytmów, porad i wzorców. Po prostu, coś zdarza albo się nie.

    Mam już dużo lat, ale uświadomienie sobie tego procesu w jakiś sposób uczyniło mnie wolną. Wolną od mylnych przekonań, że to jaka jestem ma w ogóle jakieś znaczenie dla moich powodzeń w związkach lub nie. A co ma znaczenie – nie wiadomo. I to jest wolność. Tak, że dzięki Karl Ove!

    Ten tom jest dla mnie ważny także z innego powodu. Knausgård opisał w nim proces, jak stawał się pisarzem, jak do tego doszło.

    To ciekawa konfrontacja z poprzednią powieścią „Mam na imię Lucy”, którą czytałam, gdzie narratorka, alter ego pisarki wstydziła się przyznać, że chce pisać, że chce zostać pisarką. Karl Ove nie miał takich problemików i zawahań. Jeszcze w liceum pochwalono jego recenzje muzyczne, pisał do lokalnych gazet, sprawiało mu to przyjemność, ludzie to doceniali, miał fejm. Wiedział już wtedy, że chce pisać, podejmował świadome decyzje prowadzące go ku temu. Wybrał się na rok do pracy w szkole na ciemną północ, żeby mieć przestrzeń i spokój do pisania i mimo pijackich eskapad, perturbacji związanych z niezaspokojonym pożądaniem, któremu nie mógł dać upustu – konsekwentnie zasiadał w wyznaczonym czasie przy maszynie i pisał opowiadania, które z początku podobały się tylko rodzinie, wydawcom niekoniecznie. Ale nie zepchnęło go to na skraj rozpaczy. Raczej niczym mickiewiczowski Kordian stanął se na szczycie swojego Mount Blanc i pogroził światu, że on im jeszcze wszystkim pokaże, będzie pisarzem i będzie wielki.

    I tak też się stało. Zapewne dlatego, że spośród całego szeregu ważnych życiowych akcji jakimi są związki, relacje, zarabianie pieniędzy, dzieci to pisanie było dla niego zawsze na pierwszym miejscu i nie miał zamiaru robić sobie z tego powodu wyrzutów.

    W moim ulubionym wywiadzie powiedział : „w stawaniu się pisarzem ważny jest moment, w którym dochodzisz do wniosku, że twoje myślenie ma jakąś wartość.”

    Knausgård dość wcześnie napawał się tym, że może i go obśmiewają czy obgadują w szkole, może jest prawiczkiem w wieku 18 lat, ale WIE i UMIE lepiej niż inni. To przekonanie zawiodło go tam, gdzie jest teraz i oczywiście cholernie mu tego zazdroszczę.

    No ale chcesz być słuchany – odważ się przemawiać.

    Nie ma wyjścia:) Trzeba działać. Trzeba na kacu napisać tych klikanaście stron, choć może być tak, jak zauważył jeden mój światły kolega, że po prostu nie mam talentu. Może nie mam, ale na pewno wciąż zbieram się na odwagę, aby stanąć na szczycie swojego mojego Mount Blanc i krzyczeć „ja wam wszystkim jeszcze pokażę”.

    Jeszcze na koniec z kronikarskiego obowiązku trochę o stylu, w jakim pisze mój, było nie było, idol. Otóż jeśli chcieć określić jaki jest styl Knausgårda można powiedzieć – prosty. Owszem, są drobiazgowe opisy tego, jak ktoś wygląda, jak był ubrany, co Karl zjadł na kolację w marcu 1988 roku i ile wypił w grudniu 1987, a dokładnie 16 grudnia. Ale ogólnie nie jest to narracja skomplikowana, ogranicza się do prostych wskazań – zacząłem, poszedłem, ubrałem, zrobiłem, poczułem, pomyślałem, położyłem, zjadłem. Życie faktycznie rozgrywa się w obrębie kilku czasowników.

    Ale pierwszy raz podczas lektury jego książek zdarzyło mi się poczuć czasem irytację. Określenia typu „jesień przykryła świat swoją ręką” albo „ Pierś zasznurowała mi się ze strachu, serce w niej tłukło jak uwięzione” nie bardzo mi pasowały do surowego stylu Knausgårda. Ale może tłumaczka miała gorszy okres w życiu, np. się zakochała i została porzucona, stąd ta egzaltacja rodem z Grocholi. No niestety. Nie znam języka nynorsk, muszę poznawać się z Knausgårdem przez pośredników.

    Nie przeszkadza mi to jednak w uwielbieniu jego, jego pisania, w myśleniu o własnym życiu jak o dobrym kawałku prozy.

    Wypijmy za to.

  • Barbie w krainie marzeń dla pańć, czyli o Greyu

    Wszyscy kochają Greya, to ja też się wypowiem.

    Książka to nie, nigdy w życiu. Nie potrafiłabym udawać, że kiczowato napisane coś to odbicie marzeń o czymkolwiek. Ale film, to czułam, że trzeba by zbadać i intuicja mnie nie zawiodła. Po obejrzeniu naprawdę nie dziwiłam się entuzjastycznemu najazdowi babek na kina na 50 twarzy Greya i masowej niechęci facetów do konsumpcji tej radosnej Barbie w krainie marzeń dla dojrzałych pań:)

    To po kolei co ja bym uważała:

    1. 50 twarzy Greya to nie jest dobry filmale też przecież nikt nie spodziewał się po tym obrazie dla mas klimatów Bergmana. No ja na pewno nie. Za to bardzo mnie bawiły takie słodkie smiesznostki w tym filmie, schematy, skróty myślowe, kalki, klisze, uproszczenia i to wysokie C:)Np. sytuacja na kawie. Grey zaprasza skromną studentkę dorabiającą w sklepie żelaznym (!!!) na tak zwaną kawę. Nie zdążają posłodzić aż tu nagle on się zrywa, wybiegają, na ulicy on chwyta jej ramiona i mówi w tonie podniosłym – Nie jestem mężczyzną dla ciebie!-
      hmm, super, ale ona nawet nie piumknęła, że chciałaby, aby tak było:] To, że widział, że jej sie podoba i chętnie by coś tam nie mogło stanowić dla niego zaskoczenia, bo świetnie wiedział, jak działa na babki, wszystkie. Ale wiedział też, że to nie musiało oznaczać, że ona już widzi się z nim cała na biało.
      Sporo tam było takich scenek, ale nie ma co się pastwić, bo NIE O TO TU CHODZI przecież
    2. Ale spełnia wymogi gatunku, czyli melodramatuba, śmiem przypuszczać, że umości się na równym wysokim podium w tym temacie, co Pretty Woman. W sumie Grey to współczesna wersja super baśni z Julią Roberts.Co prawda Julia grała prostytutkę, ale w gruncie rzeczy była tak samo niewinna, czysta, dziewicza duchowo i dobra jak Anastasia. Potem już same podobieństwa – jej dobroć, długie nogi, piękne ciało, niewinność, zero skłonności do intryg i złośliwości czy nie daj boże – dominacji, szklące się smutkiem oczy, oddanie – powodują, że bogaty przystojny pan postanawia opuścić gardę i podejmuje ryzyko bycia z panią w tak zwanym związku.I zaczyna się – bywanie, drogie ciuchy, prezenty, przygody, extra muzyka, lecimy w to.
    3. Skłonili mnie aktorzyOn, Jamie Dornan, bo super wygląda w reklamie gaci Calvina Kleina. Poza tym kojarzę go z dość dobrej roli w serialu The Fall, w którym to grał psychopatycznego faceta mordującego seryjnie młode laski.Generalnie choć mam skłonność do panów ufryzowanych z loczkiem nad czołem, to nie uważam, żeby Jamie był aż taki super. Ma za bardzo spiczasty nos i kaczy chód (w Greyu nie widać, ale w The Fall widać). W tym filmie mówi tak samo jak w bohater psychopata, jakimś dziwnym irlandzkim akcentem.Ona, Dakota Johnson. Nie podobała mi się, jak widziałam jej zdjęcia na pudelku, ale że lubię koneksje, to przyjrzałam jej się lepiej. Odkryłam bowiem, że to córka dzielnego policjanta z Miami – Dona Johnsona (kochałam się w nim jak byłam w 8 klasie) i Melanie Griffith. Lubię badać podobieństwa ludzi do rodziców i tak oto Dakota ma oczy,wzrost, nogi i wysokie czoło po mamusi a nos i rysy twarzy po tatusiu. Wyszedł miks – nie klasycznie piękny, ale ciekawy.
      Zrzut ekranu 2015-03-21 o 11_Fotor
      Jako aktorka to cóż. Jej gra polega na tym, że szklą jej się oczy i wciąż przygryza wargę. No ale Grey chyba więcej nie oczekiwał.
    4. Dlaczego babki kochają ten film?Jest to proste. Zaryzykuję stwierdzenie, że żadna z nas nie jest wcale feministką, ani za równouprawnieniem. Za to każda marzy, żeby być w łóżku kłodą, żeby on przejął inicjatywę i miał pomysły, którymi ją doprowadzi do 5 orgazmów na raz, żeby kupował jej niespodziewanie wszystko to, czego ona nawet nie zdąży zapragnąć. Może zacząć od najnowszego Mac Booka Pro. Iphone’a może sobie darować, bo fajnie być hipsterką i posługiwać się starym alcatelem z klapką. Potem mogą być samochody, samoloty, przygody. Każda marzy, żeby pan zawsze wiedział, co robić razem każdego dnia, gdzie jest dobra knajpa, gdzie extra miejsce na bzykanie, gdzie dobry plener, gdzie najlepszy szampan. Żeby nie trzeba było wymyślać i szukać godzinami w internecie co by tu porobić w weekend.Każda chciałaby, aby pan był zabójczo przystojny, zabójczo bogaty, oddany jej, stanowczy, dominujący, interesujący się, zjawiający się znienacka, tajemniczy, biegły w te klocki, czuły, czasem zimny, adorujący, zabiegający, mówiący – jesteś piękna, żeby umiał grać na fortepianie smutne melodie przy świecach, żeby umiał tańczyć standardy do Franka Sinatry, żeby umiał pilotować, znał języki, exela miał w 1 placu a do tego mógł napisać powieść o NIEJ. Zawsze atrakcyjny, zawsze w tle super soundtrack.
      Tak, to taki byłby spoko.
      A my byłybyśmy OBIEKTAMI zabiegów takiego kogoś. Do hołubienia, do obdarowywania, do bycia pożądaną super laską.
      Tyle, że nie każda jest Anastasią.Ale bez względu na to, jak umiemy przygryzać wargi i ronić łzy na zawołanie – to i tak wszystkie facetki kochają baśnie i nic w tym złego uważam.
    5. Co z tym seksem
      Jak wiadomo cała ta perwera mająca być sado maso, została w filmie mocno wyciszona i sprowadzona do paru klapsików i myziania szpicrutą. Film w końcu miał trafić nie do zboczeńców tylko do widowni powyżej12 roku życia.
      Ale pomijając fakt  wyblurowania sadomasochizmu w filmie, to Jamie jako facet z tymi skłonnościami nie przekonał mnie wcale, że lubi sobie potorturować gładkie lasie i że go to podnieca.Jego seksualne wystąpienia sprawiały wrażenie, jakby załatwiał sobie traumę z dzieciństwa i jako syn dziwki rekompensował sobie niespełnienie w byciu synem dobrej pani matki biciem lasek po dupie szpicrutą.Ostatnia scena, kiedy wymierza Anastasi razy tym bacikiem przypominającym łapkę na muchy, jest  właśnie żałosnym rodzajem odreagowania, a nie seksualnego szczytowania.
      Zresztą laska strzela na to focha, bo wyczuwa, że to wcale nie o seks chodzi, tylko chęć odbicia sobie problemów na kimś innym.Dumna bohaterka niby taka ze sklepu żelaznego a potrafi ideałowi powiedzieć krótkie DON’T i pojechać windą  w siną dal.
      Tego też jej zazdrościmy. Bo przeważnie mało która potrafi powiedzieć w związku NIE, zawsze przecież czeka się aż on się „zmieni”, co oczywiście nigdy nie następuje.
    6. WniosekGreyowie i Anastasie nie występują w przyrodzie, tak jak nie ma kotopsa.
      I bardzo dobrze!
      To wszystko to są dobre preteksty na zapatrzenie się przez okno z melancholią, na wzruszenie soundtrackiem, a potem ramionami:)
  • zjedz kanapkę