• Fotografowie, czyli chciałam opowiedzieć o sobie, ale nie wyszło

    Jeśli bym miała przyznawać się do rzeczy, których trochę się wstydzę a trochę nie, to prócz standardowego dłubania w nosie kiedy nikt nie widzi, byłoby to oglądanie programu Top Model i obsesyjne przeglądanie się w witrynach na ulicy. I te sprawy wcale nie są takie bagatelne, jak by zrazu mogło się wydawać.

    Nie ma nic w sumie złego, że idzie się ulicą i odruchowo bada, czy nasze odbicie w szybie przystaje do naszego wyobrażenia o nas samych. No przeważnie właśnie nie przystaje. Ilośc razów, kiedy mogę sobie powiedzieć, że fajnie, zajebiście właśnie wyglądam, jest tak imponująca jak ilość zrobionych przez mnie pożytecznych rzeczy, czyli znikoma.

    Najczęściej jest to odczucie wielkiego zawodu, że jednak coś odstaje, coś za krótko, coś za długo, coś nieproporcjonalnie, włos znowu się nie ułożył, całość jakaś taka niezazbytnio.

    Będąc poza zasięgiem luster – nie ma się wcale lepiej. Bo wtedy są spojrzenia innych, którzy na pewno widzą naszą krostę, co dziś wyskoczyła, wory pod oczami i krzywo wydepilowane brwi.

    Program Top Model jest programem, który niewiele ma wspólnego z jakąś tam prawdą czy rzeczywistością, są lepiej albo gorzej napisane scenariusze, dobrani bohaterowie a publiczność się bawi. Ale fajnie tam jest pokazane, jak na przykładzie lasek czy facetów, którzy zapewne też nie we wszystkie dni myślą o sobie jako o skończonych pięknościach, udaje się pokazać coś, co oni w sobie mają, ale nigdy nie przypuszczali, że w nich to właśnie jest.

    Jak łatwo można się było zorientować, po tym wstępie, tematem rozważań będzie – czy nie wyglądam dziś przesadnie grubo oraz fotografia jako odbicie czego, to tego jeszcze nie wiem.

    Dziś fotografia to takie zajęcie, którym parają się wszyscy. Bo przefiltrowanie jakiegoś widoku VSCO czy posiadanie lustrzanki jako prezentu pod choinkę czyni przecież z każdego specem od fotografii. Obserwuję od paru lat losy znajomych mi ludzi, którzy kiedyś robili coś innego, a dziś fotografują. Przy okazji przekonywania się obiektywem jednego z nich, że nie jestem gruba, zdołałam przekonać się, że wychodzi mu to, mało powiedzieć, że dobrze.

    Dobre zdjęcie dla mnie nie musi być technicznie doskonałe, ale musi mnie wzruszyć. Musi opowiedzieć mi historię. Jak powieść Moja walka. Albo inna jakaś wybitność.

    Zrobić dobre zdjęcie uważam jest tak trudno jak napisać pierwsze dobre zdanie.

    Zacznę od tego, co interesujące dla mnie jest najbardziej, to jest od siebie samej i od akcji, że ktoś opowiedział historię o mnie.

    Historia 1
    czyli Kasia.

    Parę lat temu przyszła sobie do nie wiem czy jeszcze redakcji, ale czegoś co miało nią być i stało się nią –  taka dziewczynka, na casting przyszła, ubrała sobie biały sweterek, miała wielkie oczy, piękne zęby i uśmiech i kolczyk w języku. Co trochę było dziwne i tworzyło powiedzmy dysonans między niewinnym, dziecięcym wyglądem a tym kolczykiem. Operator zrobił zdjęcia, nakręcił co tam miała mówić, bo kandydowała na twarz brandu i mimo braku cech Giselle Bundchen (chwała Bogu;]) tą twarzą została i potem potoczyła się cała historia, którą miałam okazję obserwować.

    Z czasem Kasia stawała się osobą coraz więcej znaczącą tak zawodowo jak i  emocjonalnie dla nas, z zespołu kolegów i któregoś dnia, chociaż wcale nie ot tak, stwierdziła, że nie będzie robić tego co robi, bo będzie robić co innego. Okazało się tym fotografowanie, co wcale nie jest wyborem jakimś z dupy, bo podyktowanym kilkoma czynnikami, z których składała się Kasi rzeczywistość, ale przecież mogło okazać się, że chcąc sięgnąć po aparat nagle okaże się, że jej zdolności ku temu są zerowe i nawet wsparcie najbardziej życzliwych ludzi wokół nic by tu nie pomogło. Talent okazało się, że jest, opowieści okazało się są, toteż ja, wiedziona doświadczeniem z obserwacji innych znajomych, że jak utwierdzą się w zawodzie to nie mają czasu czasu dla mimozowatych paniuś przed menopauzą, trzeba szybko działać i wprosić się na sesję.

    Nie za bardzo jednak wiedziałam, jak tu się zilustrować, co włożyć, czy na Ewę Demarczyk się przystylizować, czy na seksi mamę czy frywolnie peniuar i kapcie z puszkiem, czy wedle looku i tego kim jestem czy zupełnie a rebours. Nie jest to wcale takie proste, kiedy o wyglądzie przed obiektywem nie decydują zleceniodawcy, którzy np. wynajmują cię do reklamy kremu na hemoroidy sadzają na konia i przynoszą odpowiedni ubiór i oficerki. Wtedy sztab ludzi robi z nas amazonkę i sprawa załatwiona. Jak w Top Model. Mogą sobie skakać ze spadochronem, pływać pod wodą, wyglądają ładnie i w nagrodę dostają pralkę Electrolux.

    Tu nie było sponsora a za stylizację miała służyć moja szafa, którą postanowiłam zrobić ostatnimi czasy na świętego Aleksego spod schodów, czyli totalnie niewymyślnie.

    Kasia wykonała na mojej twarzy make up, który mi się podobał, bo nie wyglądałam jak call girl, napiłyśmy się wina i weszłyśmy na plan.

    Ja nie wiem, jak minęło te parę godzin, nie wiem, jak mi się chciało w piątek wieczorem, po tygodniu pracy, ale było coś takiego w tym wszystkim, jakbym spotkała się z całą tą historią, która była naszym udziałem, kiedy pracowałyśmy razem.

    W każdym razie bawiłam się świetnie.

    Moja próżność została wysycona na maksa. Ktoś stał przede mną i kierował swoje oko na mnie i rozmyślał, jak ująć moją osobę tak, żeby było ciekawie.

    Minęło dwa dni, dostałam te prace i w pierwszym odruchu, nie, nie wzruszyłam się. To był w ogóle szloch jakiś gwałtowny. Z dwóch powodów: że jestem taka fajna;) i że Kasia tak umie.

    _DSC0535_DSC0445_DSC0589_DSC0753_DSC0777_DSC0236

    fot. Katarzyna Kalisz Fotografuje

    Nie widziałam tego w sobie co pokazała ona i te zdjęcia. To było to dla mnie nowe, całkiem odmienne od innych doznanie. Agata mówi – „wyjęła ciebie z ciebie”. Nie znam się na teorii fotografii i nie jestem Susan Sontag, ale, uwaga, mam pretensje! Uważam, że to nie jest łatwe oraz ta umiejętność pokazania kogoś w kimś, nie dotyka każdego.

    historia 2
    czyli Bartek

    Bartka zapoznałam w swoim innym życiu. Kiedy byłam stateczna i chadzałam na imieniny.

    Na jednych z takich imienin a może urodzin, nieważne, poznałam u siostry mojej Bartka właśnie, który był wtedy i nadal zresztą jest (szacun) mężem pewnej sympatycznej Irlandki, która w tamtym czasie pracowała z moją siostrą w jednej pracy. No i oni się tak spotykali, rodzili sobie dzieci, brali kredyty, urządzali mieszkania, ja się wtedy na takie historie załapywałam.

    Potem spotkałam Bartka już w innym życiu, kiedy on nadal kultywował ciepło domowego ogniska i pracę w zacnej korporacji a ja nie. Tzn. pracę tak, ogniska nie.

    Chyba lubił outsiderów Bartek. Bo za jakiś czas odezwał się do mnie po długim czasie oznajmując, że ma dość korporacyjnych systemów, wiecznie w nich choruje i chce fotografować. Mnie to się trochę śmiać chciało, bo każdy se tak mówi i wielkie halo, ale ponieważ początkował i chciał chyba praktykować to zaprosił mnie na sesję. No dobra, co mi tam w sumie, tak pomyślałam wtedy, a był to wrzesień 2011, dzień bardzo ciepły. Wzięłam wolne z pracy, a to coś znaczy!

    On mówi, żebym ubrała się jak ja i wzięła jakiś make up, to tak zrobiłam i pojechaliśmy na Pragę na ul. Inżynierską, gdzie czas trochę się zatrzymał i są prawdziwe trzepaki i psie kupy dumne na podwórkach, śmierdzi piwnicami, baby drą się z domów na swoje dzieci, żeby przyszły na obiad. W tej lokalizacji uznaliśmy wyrazimy moją osobowość i mnie bardzo ten pomysł się podobał, bo ja lubię to, co trochę tak jakby jest nie z bilboardu reklamującego mieszkania na Białołęce tylko 10 minut od centrum.

    Dlatego Praga była idealna. Bartek jak to Bartek – w kapelutku, w modnych butach miotał się po podwórzu ze sprzętem, który mi zaimponował i pomyślałam sobie, że faktycznie, może ta jego pasja, to hmmm, coś z tego będzie a co tam, zapozuję. 3 godziny tego pozowania. Zmęczona byłam strasznie zrobieniem pięciu min i doceniłam prace modelek i modeli, co tak ostatnio skwapiliwie a głupio wyśmiał Lizut, ale mniejsza z tym.

    Na zdjęciach starannie przez Bartka wyselekcjonowanych zobaczyłam siebie taką jaką jestem, nie byłam zaskoczona, ale zaskoczył mnie kontekst, w którym byłam i który Bartek umiał pokazać. Uważam, że do dziś idzie w tym samym kierunku coraz mocniej, bardziej i doskonalej, tj w pokazywaniu ludzi w sytuacji życia jakiejś. Ludzie wzięci w cudzysłów, nieważni bez kontekstu, kontekst nieważny bez nich. Fotografia społeczna, jak filmy Kena Loacha.

    bartek_ja bratek ja1fot. Bartosz Maciejewski Photography

    Robi to na mnie wrażenie, to jak on opowiada nie tyle o ludziach, tylko o ludziach w sytuacji.

    Tu jedno z moich ulubionych jego ostatnich zdjęć. Na podstawie tego jednego obrazu można śmiało już zabierać się za scenariusz.

    bartek 1

    więcej zdjęć na Bartosz Maciejewski Photography

    Ostatecznie z tej korporacji sobie odszedł i z powodzeniem robi, to co lubi, potężny szacun, brawa i zazdro. Będziemy chodzić na wystawy, które zresztą odbyły się już 3.

    Historia 3
    czyli Julia

    Julię poznałam dawno temu, ale może to też był rok 2011? Produkcja dużego show, trochę nudy, trochę wyniosłości, trochę niepewności.

    Jedliśmy jakieś kotlety z plastikowych opakowań i przyszła Julia. Szczuplutka, kok jak z epoki fin de siecle i życzliwość dla każdego taka, że najbardziej zagniewany na świat ktoś jak ja, nie mógł się oprzeć jej życzliwości. Już wtedy była żoną, i matką. I jedyną żoną i matką, która traktowała te zajęcia jak najważniejszą posadę w życiu. Ona emanowała zadowoleniem z tego powodu, że może żonować i może matkować. Oczywiście, że myślałam, że to taka fanaberia i zapewne jej przejdzie, przejrzy na oczy i zobaczy hehe. Nic z tego.

    Minęły lata. Dzieci ma troje i męża tego samego i choć z nią nie rozmawiałam o tym osobiście, to wydaje mi się, że szczęście, jakie u niej zaobserwowałam wtedy, teraz sobie po prostu potroiła.

    Obserwuję to na instagramie, na którym ja udaję, że kreuję moje życie na wysublimowane:)

    Wpuściła mnie do siebie i obserwuję, jak robi zdjęcia telefonem, wrzuca na instagrama i wyraża np uczucia tak mi obce, jak tęsknota za dziećmi, kiedy se wyjedzie na 3 dni z domu bez nich. Fucking amazing.

    Wierze jej. Jest jedną z nielicznych matek, które robią zdjęcia swoim dzieciom, mężowi i nie ma tam ani grama taniej egzaltacji. Tak potrafi przefiltrować te sytuacje, że razu pewnego, a nie piłam nawet grama wina, usiadłam sobie, przejrzałam zdjęcia dzieci, rodziny i ten, rozpłakałam się.Serio.

    1389504_576040405867555_640541661_n

    11374688_1868453043379903_212880785_n 11821199_1498766897088854_1347985247_n 11930897_1632737160311426_1499299475_n

    źródło Instagram profil Julii, fot. Julia

    Uważam, że bycie w rodzinie, nadawanie temu total sensu jest sztuką, porównywalną do zarządzania wielkim projektem, dużą ilością osób itd. Jest umiejętnością rzadką i wybitną. A do tego opowiedzenie takich historii za pomocą zdjęć jest tak samo talentem. Julia ma nie tylko szczęście mieć fajną rodzinę, nie tylko szczęście, że ją to kręci, ale ma też talent, do opowiadania historii obrazami.

    Wzrusza mnie. Chciałabym, żeby dała kiedyś powzruszać się innym.

    Historia 4
    Czyli Monika

    Monię poznałam strasznie dawno, jeszcze w swoim życiu przed życiem, tj, wtedy, kiedy wszystko wydawało się oczywiste i proste.

    Studia, robota, dobre pieniądze,ambicje,dzieci, mieszkania, domy, prosperity,  podróże, nie no w ogóle kraina szczęścia i ona mi się wydawała dzieckiem szczęścia. Typ urody modelkowaty, ciągi spełnień marzeń każdej kobiety. Jak spotykaliśmy się na dorocznych urodzinach Kuby, syna jednej z naszych przyjaciółek, w domu pod Łodzią, Monika zawsze biegała z ciężkim  aparatem i robiła zdjęcia tabuna dzieci, którym rodzice Kuby urządzali zawody sportowe i tym podobne zajęcia ruchowe na powietrzu.

    Ja, źle ubrana i sfochowana pańcia oczywiście, że patrzyłam na to z pobłażaniem, nigdy nawet tych zdjęć, które robiła nie widziałam.

    Za jakiś czas dowiedziałam się, że z koleżanką utwrozyły firmę, która parała się fotografowaniem takich imprez jak ta urodzinowa, i podobnych. No fajnie. Zdjęcia fajne. I zapomniałam o tym.

    Przyszedł czas, kiedy Monika przestała być żoną, której marzenia się spełniły. Nie została jednak z niczym, ani materialnie ani mentalnie, okazało się bowiem, że ma właśnie to, determinację i talent.

    Monika robi zdjęcia inne niż wymienieni poprzednicy, one są takie glamour, bo Monika taka jest, one są na okładki, na witryny, one pokazują bohaterów ładnymi, pogodnymi, dobrymi, lepszymi, seksowniejszymi niż są w rzeczywistości. To u Moniki chciałam wystąpić przed obiektywem jako osoba seksi w butkach z puszkiem, myślę, że znalazłaby formułę na moją trudną seksualność:)

    Największe wrażenie zrobiła na mnie jej sesja sprzed 3 lat, jaką zrobiła Julii Kuczyńskiej, znanej dziś jako Maffashion. Wtedy jeszcze chyba Julka nie miewała 10 tysięcy lajków pod postem w minutę, ale nieistotne. Monika robiła jej zdjęcia na bloga w początkach medialnej kariery i zrobiła potem tę właśnie sesję. Julia wiadomo, pokazuje się jako seksowna dziewczyna, bo w sumie czemu nie, niczego absolutnie jej do tego nie brakuje, ale wtedy, 3 lata temu, kiedy była taka młodziutka jeszcze miała w sobie to coś ulotnego i zajebiście powalającego co tylko Monice udało się uchwycić – połączenie kobiety i dziecka. Niewinności i seksualności. Temat trudny i mega łatwo go spieprzyć, udosłownić, spłaszczyć. Na tych zdjęciach, w tej sesji pokazana jest osoba, której historia mnie obchodzi, nie „it girl”, która rządzi w portalach społecznościowych i objawia się w kolejnych odsłonach stylizacji takiej czy owakiej. Na tych zdjęciach jest osobą, kimś kto mnie nie tylko interesuje, ale nawet obchodzi.

    maffashion_P&B_1maffashion_P&B_14maffashion_P&B_15a

    fot. Monika Szałek ; źródło blog Maffashion

    Życzę Monice coraz więcej takich sesji, w których będzie opowiadać ludziom historie innych ludzi poprzez swoją umiejętność uchwycenia w nich ich życiowych wątków.

    I oczywiście Monika robi to, przed jej obiektywem stoją tuzy – Kazik Staszewski, Stańko i ja chcę więcej, a najbardziej bym chciała, żeby odkrywała talenty:) Tj. wyłuskiwała ludzi, którzy jeszcze nie do końca wiedzą, że coś w sobie mają, ale ona im to pokaże:)

    I tak oto niespodziewanie wyszedł mi tekst dość niezwykle entuzjastyczny, co mnie samą zadziwia, że nie mogę spointować jakimś ulubionym zgorzknieniem, ale nie czuję w związku z tym dyskomfortu. Więc może jest dla mnie jakaś nadzieja, tylko skąd ja wynajdę tylu fotografów, którym wepcham się przed obiektyw, żeby mnie w tym mniemaniu o nadziei utrzymali?

  • O mądrościach z dupy, czyli jak żyć

    Nie wiem za bardzo, jak zacząć ten tekst, to powiem bez zbędnych wstępów prawdę, a mianowicie, że jestem wkurzona.

    Jestem bezwzględnie wiecznie nienażartym konsumentem współczesnych mediów elektronicznych, społecznościowych, całego tego dobra, które daje podłączenie do globalnej sieci. W związku z tą zachłannością zaczynam się zatykać z przeżarcia i z trudem tamować odruch wymiotny na widok kolejnego tłustego fastfoodzika udającego szlachetny slow food w postaci wykwintnego deseru z kaszy jaglanej na bazie buraczkowego hummusu.

    Ale tym razem nie chodzi mi o żarcie, użyłam tylko takiej sprytnej w moim mniemaniu metafory:)

    A chodzi mi tym razem o słowa.

    Bo wcale nie jest tak, że współczesne media to tylko obrazki i głupie filmiki na YouTubie. Jest w nich też wiele słów.

    Że słowa mają moc – to wiemy.

    Że język, jakim się posługujemy – stwarza nasze myśli – też wiemy.

    Że jak coś jest napisane, stworzone, opublikowane – to ma jeszcze większą moc – i to też wiemy.

    Tylko czy ta moc słów usprawiedliwia to, że używa się ich w tak zatrważająco idiotyczny sposób jak teraz?

    Dlaczego mocy, jaką daje język używa się do stwarzania rzeczywistości, która przyczynia się do tego, że ludzie idiocieją? Czy dlatego, że po prostu my wszyscy jesteśmy idiotami, którym da się w mówić każde gówno tylko dlatego, że napisze to osoba, która np. ładnie się ubierze na zdjęciu albo zrobi sobie rzeźbę brzucha albo napisze komentarz do czyjejś śmierci i zbierze tysiące lajków na facebooku?

    Lawinowo rośnie liczba ludzi, którym się wydaje, że są  świetnymi ekspertami od życia w związku z tym, że pochodzili np. z Pcimia Dolnego a udaje im się zarobić na trzy razy więcej par butów i iść na 100 razy więcej kaw na mieście niż przeciętnemu Kowalskiemu z Olkusza albo wystąpili w Telewizji Śniadaniowej. I oni dzielą się swoimi przemyśleniami w tych mediach a reszta z powagą kiwa głowami pisząc w komentarzach „Taaaaak, jakie to głębokie, jakie to mądre jest”. A ja nie wiem o co chodzi, dlaczego tak się dzieje i strasznie mnie to drażni.

    Zaczęło się chyba od szalonego pochodu popularności Paolo Coleho. Niby się trochę z niego nabijano, ale własny felieton  redaktor Małgorzata Domagalik w „Pani” mu dała i co miesiąc dowiadywaliśmy się co robi Rycerz Światła a panny z liceum pożyczały sobie „Alchemika” dzielnie wypisując aforyzmy z „powieści” do notesów.

    Niedługo potem zawrotną karierę zrobiła amerykańska pańcia niejaka Rhonda Byrne i jej „Sekret”. Nawet Samantha Jones jak miała doła w Los Angeles, bo jej się znudził zapracowany super kochanek czytała te pierdoły na plaży w pierwszej części kinowego „Seksu w Wielkim Mieście”.

    Akurat mam tę książkę i podzielę się nią z wami. Otwieram na dowolnej stronie i co my tu mamy, czego dowiemy się O ŻYCIU?:

    To jest Twoje życie; czeka tylko, byś je odkrył! Dotąd myślałeś być może, że życie jest ciężarem i walką, a zatem według prawa przyciągania, będzie ono dla ciebie ciężarem i walką.

    (a teraz najlepsze)

    Zacznij od tej chwili krzyczeć do Wszechświata: życie jest takie proste! życie jest takie dobre! Spotyka mnie wszystko, co pożądane”.

    I jak tam? wiecie już jak żyć?:) Gotowi wybiec na balkon i krzyczeć do Wszechświata? Jak nie macie balkonu, to spoko, można chyba też przez okno.

    Idziemy dalej tym tropem, bo chcemy wiedzieć, nie tylko, jak mieć płaski brzuch i jaki koktajl wypić na kaca, ale też jak żyć, oczywista sprawa. I dlatego zaglądamy na fan page trenerki Ewy Chodakowskiej i czytamy:

    (pisownia oryginalna)
    „Czesto mowię : powiedz swoje marzenie na głos, a słysząc je poczuj juz smak spełnienia !! Wizualizuj to co chcesz osiągnąć i zachowuj sie tak, jakbyś to juz osiągnęła ..
    Hmm..

    Moze pora zmienic zdanie?
    Wizualizuj? TAK!!!
    Rozpowiadaj wszem i wobec o swoich marzeniach ? Moze poczekaj az sie spełnią

    🙂

    zeby nikt nie odważył sie wcześniej pokrzyżować Ci planów ..”

    Skądś to już znamy, prawda? No to pora iść krzyczeć do Wszechświata? Gotowi?

    Jak nie, to ugrzęźniecie na zawsze w swoim nudnym beznadziejnym życiu bez planów i nadziei na 13 tysięcy lajków pod postem, z paczką czipsów leżąc na kanapie pielęgnując swoją życiową pierdołowatość.

    No ale dobra, czasem można mieć gorszy dzień i tu z pomocą przychodzi nam top blogerka modowa Maffashion, która nota bene też będzie robić se zdjęcie jak skacze na skakance pod okiem Chodakowskiej. Jest to ten sam sort głębokości przemyśleń na temat życia. No więc jak macie doła to po przebrnięciu przez milion postów na temat twarzy Maffashion w różnych ujęciach i porach dnia, trafiacie na coś takiego:

    (pisownia oryginalna)

    Frustruje nas wiele rzeczy, wiele spraw, zachowań… wielu ludzi nie umie się odciąć, ulegają – poddają się tym ‘słabościom’, które tak bardzo tępią, które ich samych wielokrotnie kaleczą, obrażają.
    Należy zwalczyć w sobie takie myślenie, działania tymbardziej jeśli i my nie lubimy być im poddawani.”

    Tak, że pamiętajmy – doła zwalczamy zawsze bardzo zdeterminowani, najlepiej za pomocą trzech kropek, ta graficzna zaduma zawsze pomaga.

    Ale bywają też gorsze rzeczy niż samotność w tłumie opiewana przez blogerkę w tym poście czy też niewiara w siebie. Tą kwestią śmierć. Wiadomo, że jak ktoś się z nią zetknie, ze śmiercią bliskiego i to przeżyje, to stanie się upoważniony do tego, by napisać kolejny poradnik „Jak żyć”, bo ta osoba już to wie.

    I wtedy wchodzimy sobie na profil Projekt Egoistka i tam pani, której swoją drogą współczuję straty, ale na Boga. Więc Egoistka tako nam rzecze po śmierci swego męża:

    Zamiast generować plany B, C i D skup się na doświadczeniu chwili, bo za chwilę może się okazać, że Twoje plany nie są aktualne.
    Nie podejmuj ważnych decyzji gdy Twój umysł jest zmącony i zakłócony wątpliwościami.
    (moje ulubione)
    Wykorzystaj każdą chwilę swojego życia – nie wiesz kiedy się skończy.

    Bądź żywy a nie martwy za życia. Będziesz martwy gdy Twoje życie się skończy.”

    I tak dalej i tak dalej, takich mądrości wyliczyła ze dwadzieścia a wszystkie na podobnym poziomie odkrywcze i głęboko głębokie.

    No i na koniec pozostając przy tematach funeralnych i ostatecznych przytoczę fragment psychologicznej prozy pani psycholog od Wszystkiego Małgorzaty Ohme, która umieściła na portalu Mamadu swoje przemyślenia związane z nagłą śmiercią narodowego bogacza Jana Kulczyka:

    „Czarny pasek na dole w TVN24.

    (ej! dobrze rozgrywa napięcie co nie?)

    Zaraz po tym przypominasz sobie, że Ty, Twoi bliscy – nadal żyjecie. Pojawia się wdzięczność i radość granicząca z euforią, że to dziwne niepojęte zjawisko, jakim jest życie- nadal jest Twoim doświadczeniem. I że mimo strachu, smutku i wielu bolesnych chwil- nadal chce Ci się żyć. Bardzo mocno.

    (i na koniec mocny strzał między oczy, niespodziewany)

    Więc pomyślałam: ŻYJ. Wróć do domu, przytul tych, których kochasz… Żyj.”

    Najlepiej skomentowała to na FB moja koleżanka Marta, dzięki której trafiłam na ten tekst zresztą:” Czy za takie pierdoły jest wierszówka? Bo moj kot szuka pracy”.

    Tak się zastanawiam, czy takie oburzenie, które wyrażam tutaj nie jest objawem starzenia się, chęci powiedzenia, że „za moich czasów”, kiedy w TV były dwa programy też zbierało się mądrości pisane, ale zamiast Chodakowskiej był Kotarbiński a zamiast Maffashion była Simone de Beauvoir. Można skwitować to prosto – jakie czasy, taka Simone, można faktycznie przypisać moją wściekłość na zalew tych wszystkich pierdół tym, że już nie rozumiem tego świata i to ze starości, ale cytowana powyżej Marta, która szuka pracy dla swojego kota nie ma chyba jeszcze 30-tki. Więc ta opcja odpada. Z tym starzeniem się. Nie mogę mieć tak ciągle kompleksów na punkcie jakiegoś głupiego faktu, że urodziłam się w latach popularności Beatlesów;] Przecież Rhonda Byrne od razu by mi doradziła, żebym tak nie myślała i od razu stanę się optymistką prowadzącą szkolenia motywacyjne dla dziewuszek z małych miast chcących uzyskiwać zdolność kredytową w dużym mieście akurat.

    Wyraziłam oburzenie, ale nie za bardzo wiem, jak zaradzić temu zjawisku, które opisałam. Zatrzymać się tego nie da. Co i raz ktoś kto ugotuje zupę na zielono, kupi sobie torebkę Channel za 150 tys zł., weźmie psa ze schroniska albo nie wiem – usiądzie na ławce i w związku z tym będzie chciał podzielić się ze światem jak do tego doszedł albo jak sobie z tym poradził i nic tym ludziom w tym nie przeszkodzi a pozostałym nie przeszkodzi bić brawo.

    Ja tylko się pocieszę, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy mają wątpliwości.

    I choćby nie wiem co przeżyli, nie będą nas uczyć jak żyć, za to jak się ich poczyta, to od razu powraca wiara w to, że słowa mają moc, opisując rzeczywistość taką, jaka jest.

    I to nic, że Alberto Moravia, którego tu przytoczę na koniec dla przyczesania sobie mózgu, już nie żyje.

    „Uderzyło mnie przede wszystkim, że nie chce mi się robić absolutnie nic, mimo iż gorąco coś robić pragnę. Czułem więc, że nie mam ochoty spotykać ludzi, ale nie chcę też przebywać w samotności; że nie ciągnie mnie do podróży, ale nie chcę dalej mieszkać w Rzymie; nie chcę malować i nie chcę przestać malować; nie chcę ani spać ani czuwać; i tak dalej (…)
    Niekiedy poddając się majakom nudy, zadawałem sobie pytanie, czy nie chcę czasem umrzeć; było to pytanie najzupełniej uzasadnione, zważywszy na fakt, że tak bardzo nie podobało mi się życie. Wtedy jednak stwierdziłem ze zdumieniem, że chociaż nie lubię żyć, nie chcę także umrzeć”.
    „Nuda” – A.Moravia

    No i dzięki Bogu, jest jeszcze Masłowska.
    No i ja:) która powiem wam, jak żyć, bo mam dwa koty i usiadłam wczoraj na ławce.

  • Kiedyś było fajniej, a dziś nie

    Bardzo brakuje mi pisania.

    Ale problem jest tego typu, że od jakiegoś czasu, dłuższego czasu, mam nieodparte wrażenie, że nie mam nic do powiedzenia. Że wszystko już było, że kiedyś to mówiłam, kiedyś o tym pisałam albo, że ktoś mnie już uprzedził i opisał, nazwał, sklasyfikował zjawisko na różnych ciekawych lajałtach swoich autorskich blogów, stron i tak dalej.

    Gdzie te czasy, ten rok 2004, kiedy na bloxie założyłam z nudów blogaska z tytułem Pańcia to ja, pisałam o pogodzie, o Tomaszu Lisie i ogólnie pamiętam wrażenie, że np. idę ulicą, coś tam widzę i myślę – o! to nada się na bloga!

    Nie wiem, dlaczego wtedy uważałam, że to jest ciekawe.

    Może dlatego, że miałam 10 lat mniej i wiele rzeczy zdarzało się po raz pierwszy, szczególnie zresztą w internetach.

    Dziś podczytuję jeszcze te notatki, których Agora łaskawie nie wywaliła z serwerów i jestem trochę zażenowana. Ale pod koniec ery tego bloga, tj. kiedy nastąpił ostateczny krach korporacji zwanej małżeństwem – sporo tam było stałych bywalców i z niektórymi utrzymuję kontakt do dziś. To stamtąd znam Kasię, Agatę, Martę, Joannę i Joannę, Iksińską, Patrycję, takiego pana Marka ze Zgierza, który na mnie się obraził i przestał się odzywać i chyba nie ma Fejsbuka, bo reszta ma. Fejsbuk nas uratował.

    Potem z Kasią stwierdziłyśmy, że jednak jak zjemy coś dobrego w knajpie albo coś zobaczymy w kinie i mamy o tym refleksję, no to sorry, to jest interesujące. I trzeba dać ludziom szansę, aby nasze opinie, myśli i zdjęcia poznali. Tak przy wielkim zaangażowaniu mojego byłego męża, Kasi, rysowniczki Agatki, programisty ężena – powstał portal broszka.pl

    Dzięki temu każda nasza wyprawa do knajpy czy księgarni, kina, teatru czy sklepu była MISJĄ. Uważałyśmy się za arbitrów wszystkiego, znałyśmy się na psychologii, modzie, książkach, filmach, gotowaniu, na wszystkim właściwie.

    Z jakimż przejęciem zaglądałyśmy do bebechów portalu zobaczyć, ile tekstów nadesłano i jak się cieszyłyśmy, kiedy wpadło coś naprawdę mięsistego, jakiś mocny strzał miedzy oczy. Jak wspomnę zaangażowanie czytelników w te teksty, to bierze mnie jednak nostalgia. Ci, którzy angażowali się najbardziej zostali do dziś. To oni najchętniej lajkuja moje posty na fejsbuniu czy podczytują kolejne blogaski z moich kolejnych życiowych etapów:) Ciągle są Kasia, Agata, Jarek, Bartek, Mikołaj, Aleksandra, Marta z Niemiec, Marta z Polski, Basia, Justyna, Teresa, Dorota, Lucyna. Czasem już nawet nie pamiętam skąd tych ludzi znam.

    Rzeczywistość nie pozwoliła nam tego pociągnąć. W życiu każdej z nas plan się nieco zmienił, kurs obrał się inny i nie miał kto zabiegać o pokrycie powierzchni reklamowych oraz rozkręcać tego prekursorskiego moim zdaniem portalu, jakich dziś jest setki, dalej. Dziś już tego nie ma. Nie ma tekstów, nie ma grafik Agatki Raczyńskiej, nie ma nic.

    Najgorsze jednak jest to, że brakuje poczucia pewnego sensu. Zdjęć obiadów, nowych butów, obwolut przeczytanych na wyścigi książek jest tyle, że dziś rozsądniej jest zamykać się na przepływ tego miliona niewiele w sumie wartych informacji.

    Dziś interesujące zjawisko, którego jest się świadkiem można skrócić do zdjęcia na instagramie albo dwu zdaniowego posta o czymś tam. Pisanie, że zeżarło się coś super to obciach, że kupiło się nowy obuw – jeszcze większy obciach, któremu dziś przewodzą nowe ikony opinii tj szafiarki.

    Tak więc kurde. Co robić?

    Musi być jakieś wyjście.

  • zjedz kanapkę