• Mapa marzeń, czyli to, co nigdy się nie zdarzy

    Jednego razu, sprzątając kocie bobki w kuwecie, naszła mnie taka myśl, że modna, mocno forsowana (nie wiadomo w sumie dlaczego) filozofia MOGĘ WSZYSTKO, bardziej szkodzi niż pomaga.

    Bo co, jeśli chcę czegoś, a wiem, że nie będę mogła tego mieć? Dlatego trzeba zapobiec frustrze i opowiedzieć sobie prawdę.

    Kiedyś przytoczyłam kilka sprawdzonych sposobów na to, jak być nieszczęśliwym. A ponieważ udaje mi się być w tym dobrą, to nauczam.
    Ale dobra jestem też w nierealizowaniu „marzeń”, więc też zamierzam podzielić się z innymi swoimi skillsami w tej akurat dziedzinie.
    W ogóle słowo „marzenie”, zwrot „mam marzenie”, „marzę, aby…” mają dla mnie w sobie coś podejrzanego, coś infantylnego, coś, co mnie wprawia w jakiś rodzaj zażenowania, kiedy wypowiadam lub słyszę te słowa.

    To jest taki case – jestem pękata, krępa, mam 150 w kapeluszu i wałki na brzuchu, ale marzę, aby chodzić na wybiegu u Prady, albo – z trudnością przypominam sobie, ile jest 7×9, ale marzę, by dokonać wynalazku albo zostać programistą w Microsofcie, albo jestem z natury leniwa, ale marzę, by stać się bogata. Mnie to śmieszy.

    Mapa marzeń

    Tymczasem nie ma chyba takiego poradnika z dziedziny poppsychologii, z cyklu „Jak żyć”, który nie zalecałby czytelnikom zrobienia  tak zwanej mapy marzeń.
    W tym celu czytelnicy muszą kupić sobie bristol, znaleźć w domu nożyczki, nagromadzić pism, gdzie są kolorowe obrazki i wyklejać swoje mapy, czyli

    • swoje bilety do szczęścia
    • plantacje pozytywnych myśli
    • wizualizacje najlepszego energetycznie czasu
      i najlepsze
    • mają się NAŚWIETLAĆ planami, po to, aby je spełniać.

    „Naświetlenie” się planami, uprawianie pozytywnych myśli za pomocą wycinków z gazet, np. marzenie o szczęśliwym związku i obrazek dwóch kubków albo łabędzi splecionych szyjami albo pan i pani ze stocka w objęciach na tle morza/zachodu słońca/spadających liści – mają przybliżyć człowieka do szczęścia w tej dziedzinie.
    Marzysz o tym, żeby David Beckahm bawił twoje dzieci i nosił je na barana po boisku? Nic prostszego! Wklej sobie jego zdjęcie na bristol (Victorię pracowicie wytnij!)
    Wyklejanie obrazków kiecek od Balmain po 10 tysięcy, ale nie wiem czego dokładnie, albo jachtów zacumowanych na jeziorze Como ma wyzwolić w nas siły na realizację tych właśnie marzeń o kieckach i jachtach.
    Jak wkleję sobie zdjęcie starszej pani z reklamy towarzystwa ubezpieczeniowego z pakietem „Twoja jesień”, to na bank nie będę jadła za 20 lat chleba ze szczypiorkiem, tylko będę miała obok uśmiechniętego siwego pana z blaskiem w oczach i błyskiem sztucznej szczęki, a do tego pewnie zero kredytu. Tak właśnie będzie.

    PRAWDA nas wyzwoli

    Tak może i bym sobie wykleiła, gdyby nie to, że wiem jedno, tak pewnie, jak to, że kiedyś umrę, tak teraz wiem, że jest milion miejsc, których nigdy nie zobaczę, a chciałabym, milion rzeczy, które chciałabym mieć, a nie będę, morze emocji, które chciałabym czuć, a nigdy nie staną się moim udziałem. Choćbym nawyklejała ryzy, palety papieru bristol, nagromadziła plantacje mojego potencjału energetycznego – to pewne rzeczy po prostu się nie staną.

    Znowu Kopenhaga

    Do tej jasnej, przejrzystej a zarazem zbawiennej myśli, myśli, która nie pozwoliła mi się w gruncie rzeczy załamać, kiedy uświadomiłam sobie, że TO nigdy nie stanie się moim udziałem – była moja ostatnia wizyta w Kopenhadze. A konkretniej nocleg, jaki mi przypadł w udziale na ten pobyt.

    Oto bowiem weszłam sobie do domu, który ogarnął mnie z każdej strony w taki sposób, że nakłonił mnie do takich myśli, jak powyżej.

    Nie będę mieć mieszkania z drewnianymi poręczami, pachnącego wilgotnym drewnem, z zakamarkami ze starymi (w sumie nie zbadałam tego) pająkami na korytarzu, z lampami cięższymi niż mój rower, a już na pewno kosztowniejszymi niż mój rower, długim drewnianym stołem, metalowym zlewem i blatem w całej kuchni, z wyspą z płytą indukcyjną bynajmniej nie firmy Amica, z wielką lodówką, w której nie mieszczą się tylko 3 jogurty i kilo pomidorów, z obrazkami mam, cioć, wujów i tatusiów, którzy się uśmiechają i są ładni, z oknami bez firan wychodzącymi na mieszkania sąsiadów, u których widać jak siadają do śniadania i udają (muszą udawać), że cieszy ich, że małe dziecko pluje na nich kaszką, ze światłem ostrego słońca wchodzącego do tego mieszkania przez  okna, oświetlającego wnętrze w taki sposób, że sobie myślę, że tak może wyglądać np. bramka do nieba, którego nie ma.

    IMG_8079 IMG_8082 k k1 k3

    fot. ja i mój ajfon

    Marzenia versus marzenia

    Nie no, w kwestii jakiegoś cennego locum mogłabym zwizualizować funkcjonalny apartament w jednym z bloków w dzielnicy Wilanów przypominającym Alcatraz albo Mordor, bez różnicy. Mogłabym jakoś dokonać tego, że najlepsze kamienie z Bartyckiej zaozdobiłyby mój hol, moją kuchnię i łazienkę, mogłabym nakupować wymyślnego oświetlenia wbudowanego w najdziwniejsze miejsca w chacie za równowartość 5 średnich krajowych, mogłabym zamówić projektanta wnętrz, który doradziłby mi ładną tapetę 1000 zł za metr, mogłabym zrobić sobie baldachim nad łóżkiem i mówić dzień dobry pani z recepcji, która jest z Pragi ma męża pijaka i trójkę niewdzięcznych dzieci.

    Mogłabym nabyć mieszkanie na jakimś osiedlu w dobrej innej dzielnicy, niekoniecznie takiej, gdzie wszyscy mieszkańcy wyglądają jak narysowane awatary z komiksu, ale koniecznie z rozszerzeniem PRESTIGE w nazwie.

    To wszystko mogłabym zrobić pracowicie wyklejając moją mapę wycinkami z pisma „Dom i Wnętrze”.

    Ale wiem, że pewne rzeczy są i pozostaną nie do kupienia i nie do wymarzenia na kawałku bristolu.

    Nie nawet, że w Warszawie tak, a za granicą to już ho ho. Chodzi bardziej o rodzaj pewnej historii, której nie nosi się w sobie, w związku z czym nasz potencjalny udział w czymś co jest cenne innego rodzaju cennością niż pieniądze – nie nastąpi.

    No można ewentualnie poudawać. Kupić sobie obraz przodka w sklepie z antykami i zawiesić w salonie M4 jak inżynier Karwowski, który w taki właśnie sposób próbował nagiąć swoją własną historię przed spotkaniem z dyrektorami ze Zjednoczenia.

    Zawsze najlepsza na wuefie byłam z asekuracji

    No dobra, ale taki pokój z łazienką na jakimś odludziu na norweskich fiordach, MacBook, wi-fi, 1 sklep, 3 sąsiadów i wieczna zima, zero świąt, cisza, spokój, co miesiąc dostawa komosy ryżowej i zgrzewki wina? Pobudka o 5 rano, kilka zdań opowieści z życia bohaterów naszych czasów tj. kotów, publikacje w „Lampie”, felietony w „Pani”? Może by sobie to wykleić jednak?

    PS. Tę dostawę to wykleję sobie jednak w cyklu cotygniowym stwierdziłam.

  • Barbie w krainie marzeń dla pańć, czyli o Greyu

    Wszyscy kochają Greya, to ja też się wypowiem.

    Książka to nie, nigdy w życiu. Nie potrafiłabym udawać, że kiczowato napisane coś to odbicie marzeń o czymkolwiek. Ale film, to czułam, że trzeba by zbadać i intuicja mnie nie zawiodła. Po obejrzeniu naprawdę nie dziwiłam się entuzjastycznemu najazdowi babek na kina na 50 twarzy Greya i masowej niechęci facetów do konsumpcji tej radosnej Barbie w krainie marzeń dla dojrzałych pań:)

    To po kolei co ja bym uważała:

    1. 50 twarzy Greya to nie jest dobry filmale też przecież nikt nie spodziewał się po tym obrazie dla mas klimatów Bergmana. No ja na pewno nie. Za to bardzo mnie bawiły takie słodkie smiesznostki w tym filmie, schematy, skróty myślowe, kalki, klisze, uproszczenia i to wysokie C:)Np. sytuacja na kawie. Grey zaprasza skromną studentkę dorabiającą w sklepie żelaznym (!!!) na tak zwaną kawę. Nie zdążają posłodzić aż tu nagle on się zrywa, wybiegają, na ulicy on chwyta jej ramiona i mówi w tonie podniosłym – Nie jestem mężczyzną dla ciebie!-
      hmm, super, ale ona nawet nie piumknęła, że chciałaby, aby tak było:] To, że widział, że jej sie podoba i chętnie by coś tam nie mogło stanowić dla niego zaskoczenia, bo świetnie wiedział, jak działa na babki, wszystkie. Ale wiedział też, że to nie musiało oznaczać, że ona już widzi się z nim cała na biało.
      Sporo tam było takich scenek, ale nie ma co się pastwić, bo NIE O TO TU CHODZI przecież
    2. Ale spełnia wymogi gatunku, czyli melodramatuba, śmiem przypuszczać, że umości się na równym wysokim podium w tym temacie, co Pretty Woman. W sumie Grey to współczesna wersja super baśni z Julią Roberts.Co prawda Julia grała prostytutkę, ale w gruncie rzeczy była tak samo niewinna, czysta, dziewicza duchowo i dobra jak Anastasia. Potem już same podobieństwa – jej dobroć, długie nogi, piękne ciało, niewinność, zero skłonności do intryg i złośliwości czy nie daj boże – dominacji, szklące się smutkiem oczy, oddanie – powodują, że bogaty przystojny pan postanawia opuścić gardę i podejmuje ryzyko bycia z panią w tak zwanym związku.I zaczyna się – bywanie, drogie ciuchy, prezenty, przygody, extra muzyka, lecimy w to.
    3. Skłonili mnie aktorzyOn, Jamie Dornan, bo super wygląda w reklamie gaci Calvina Kleina. Poza tym kojarzę go z dość dobrej roli w serialu The Fall, w którym to grał psychopatycznego faceta mordującego seryjnie młode laski.Generalnie choć mam skłonność do panów ufryzowanych z loczkiem nad czołem, to nie uważam, żeby Jamie był aż taki super. Ma za bardzo spiczasty nos i kaczy chód (w Greyu nie widać, ale w The Fall widać). W tym filmie mówi tak samo jak w bohater psychopata, jakimś dziwnym irlandzkim akcentem.Ona, Dakota Johnson. Nie podobała mi się, jak widziałam jej zdjęcia na pudelku, ale że lubię koneksje, to przyjrzałam jej się lepiej. Odkryłam bowiem, że to córka dzielnego policjanta z Miami – Dona Johnsona (kochałam się w nim jak byłam w 8 klasie) i Melanie Griffith. Lubię badać podobieństwa ludzi do rodziców i tak oto Dakota ma oczy,wzrost, nogi i wysokie czoło po mamusi a nos i rysy twarzy po tatusiu. Wyszedł miks – nie klasycznie piękny, ale ciekawy.
      Zrzut ekranu 2015-03-21 o 11_Fotor
      Jako aktorka to cóż. Jej gra polega na tym, że szklą jej się oczy i wciąż przygryza wargę. No ale Grey chyba więcej nie oczekiwał.
    4. Dlaczego babki kochają ten film?Jest to proste. Zaryzykuję stwierdzenie, że żadna z nas nie jest wcale feministką, ani za równouprawnieniem. Za to każda marzy, żeby być w łóżku kłodą, żeby on przejął inicjatywę i miał pomysły, którymi ją doprowadzi do 5 orgazmów na raz, żeby kupował jej niespodziewanie wszystko to, czego ona nawet nie zdąży zapragnąć. Może zacząć od najnowszego Mac Booka Pro. Iphone’a może sobie darować, bo fajnie być hipsterką i posługiwać się starym alcatelem z klapką. Potem mogą być samochody, samoloty, przygody. Każda marzy, żeby pan zawsze wiedział, co robić razem każdego dnia, gdzie jest dobra knajpa, gdzie extra miejsce na bzykanie, gdzie dobry plener, gdzie najlepszy szampan. Żeby nie trzeba było wymyślać i szukać godzinami w internecie co by tu porobić w weekend.Każda chciałaby, aby pan był zabójczo przystojny, zabójczo bogaty, oddany jej, stanowczy, dominujący, interesujący się, zjawiający się znienacka, tajemniczy, biegły w te klocki, czuły, czasem zimny, adorujący, zabiegający, mówiący – jesteś piękna, żeby umiał grać na fortepianie smutne melodie przy świecach, żeby umiał tańczyć standardy do Franka Sinatry, żeby umiał pilotować, znał języki, exela miał w 1 placu a do tego mógł napisać powieść o NIEJ. Zawsze atrakcyjny, zawsze w tle super soundtrack.
      Tak, to taki byłby spoko.
      A my byłybyśmy OBIEKTAMI zabiegów takiego kogoś. Do hołubienia, do obdarowywania, do bycia pożądaną super laską.
      Tyle, że nie każda jest Anastasią.Ale bez względu na to, jak umiemy przygryzać wargi i ronić łzy na zawołanie – to i tak wszystkie facetki kochają baśnie i nic w tym złego uważam.
    5. Co z tym seksem
      Jak wiadomo cała ta perwera mająca być sado maso, została w filmie mocno wyciszona i sprowadzona do paru klapsików i myziania szpicrutą. Film w końcu miał trafić nie do zboczeńców tylko do widowni powyżej12 roku życia.
      Ale pomijając fakt  wyblurowania sadomasochizmu w filmie, to Jamie jako facet z tymi skłonnościami nie przekonał mnie wcale, że lubi sobie potorturować gładkie lasie i że go to podnieca.Jego seksualne wystąpienia sprawiały wrażenie, jakby załatwiał sobie traumę z dzieciństwa i jako syn dziwki rekompensował sobie niespełnienie w byciu synem dobrej pani matki biciem lasek po dupie szpicrutą.Ostatnia scena, kiedy wymierza Anastasi razy tym bacikiem przypominającym łapkę na muchy, jest  właśnie żałosnym rodzajem odreagowania, a nie seksualnego szczytowania.
      Zresztą laska strzela na to focha, bo wyczuwa, że to wcale nie o seks chodzi, tylko chęć odbicia sobie problemów na kimś innym.Dumna bohaterka niby taka ze sklepu żelaznego a potrafi ideałowi powiedzieć krótkie DON’T i pojechać windą  w siną dal.
      Tego też jej zazdrościmy. Bo przeważnie mało która potrafi powiedzieć w związku NIE, zawsze przecież czeka się aż on się „zmieni”, co oczywiście nigdy nie następuje.
    6. WniosekGreyowie i Anastasie nie występują w przyrodzie, tak jak nie ma kotopsa.
      I bardzo dobrze!
      To wszystko to są dobre preteksty na zapatrzenie się przez okno z melancholią, na wzruszenie soundtrackiem, a potem ramionami:)
  • zjedz kanapkę