Jak zanudzić innych na śmierć, czyli upadająca sztuka opowieści

sztuka opowiesci_kaowiec

Zastanawialiście się kiedyś, komu w mieszanym towarzystwie kilku osób częściej zbiera się na perory i kwieciste słowne popisy układające się w nowele i powieści rzeki? Kobietom czy mężczyznom? Kto na ogół szybciej jest skłonny uważać, że sztuka opowieści jest dla niego tak oczywista jak sztuka odróżnienia białego od czarnego i tak apriorycznie interesująca, że w ogóle nie ma opcji, że to podlega dyskusji?

No kto?

Kobiety według – oczywista oczywistość – amerykańskich naukowców, uchodzą za bardziej nakierowane na werbalny przekaz, bo to wynika „z natury”, z tego, że ta natura przypisała im rolę matek, muszą więc być wyposażone w organiczną umiejętność porozumiewania się z potomstwem, które w pierwszych tygodniach życia jest od matki bardziej zależne. No a facet – taki mrukowaty przybysz z Marsa, siedzi sobie w jaskini i trzeba mu dać spokój, aby miał czas na przeżucie mamuta i dalsze plany podbicia sąsiednich bagien. Więc potocznie uważa się, że baby dużo gadają a faceci są okazami słownej wstrzemięźliwości.

A tymczasem z moich badań podwórkowych wynika zupełnie co innego.

W towarzystwie, na koedukacyjnych spotkaniach, biurowych lunchach, luźnych mityngach na mieście, także w spotkaniach tete a tete na przykład z tindera – chętniej głos zabierają właśnie faceci. Zabierają ten głos i tu następuje opowieść. Mniej więcej po paru sekundach wiadomo, że w piątej minucie czeka nas powolna śmierć z nudów. Ale wycofać się nie ma za bardzo jak. Przecież chcemy być mili i żeby wszyscy nas lubili. Więc słuchamy umierając, umieramy słuchając.

Z czego to wynika? Może winne są wzorce kulturowe, którym podświadomie się poddajemy, że to facet zabiera głos, nawet jeśli nie ma nic do powiedzenia. Myślę, że kobiety mają w tym względzie większe wyczucie obciachu. Na ogół bywa tak, że raczej nie doceniają wartości swoich myśli, toteż nie dzielą się nimi zbyt chętnie. Panowie przeważnie takich dylematów nie mają wychodząc z założenia, że jeśli cokolwiek chcą powiedzieć to znaczy, że to JEST ciekawe. I kropka.

W każdym razie zauważyłam, że babka, która nie ma nic ciekawego do powiedzenia, na ogół o tym wie i raczej rzadko przychodzi jej do głowy, żeby dajmy na to na pracowniczej stołówce przy obiedzie z innymi ofiarami systemu opowiadała co porabiała w liceum w 2 klasie w lutym, kiedy wróciła ze szkoły, a wcześniej źle poszła jej klasówka z biologii. Pan na ogół nie ma takiego problemu. Jeśli akurat nie jest introwertycznym nerdem chętnie podzieli się właśnie wiekopomną informacją co robił w 6 klasie na wu-fie i czy w przedszkolu na worku miał wyszytego muchomorka czy krasnoludka.

Śmiem przypuszczać, że skłonni do opowieści panowie uważają się za świetnych mówców i pożądanych towarzysko opowiadaczy. Nie wiedzą jednak, że tak naprawdę killują w tym towarzystwie entuzjazm nawet najbardziej zagorzałych zwolenniczek porzucenia singielstwa, a co bardziej cichych kolegów wprawiają w popłoch, kiedy ci widzą ich w pobliżu przechadzających się w nastroju ewidentnie nastawionym na podzielenie się kolejną życiową historyjką o sobie lub znajomych z 96 roku z wakacji, a konkretnie z sierpnia.

Słuchając wypowiedzi panów przeróżnej maści (pań też dla sprawiedliwości dodam, ale to to jest jednak zjawisko nie tak częste) wychwyciłam kilka sposobów, które stosują oni, żeby przypadkiem nie zostać pożądanymi animatorami biurowych społeczności albo atrakcyjnymi interlokutorami dla lasek z tindera.

Te sposoby nazwałam Syndromem Kaowca z filmu „Rejs”. 

Pamiętacie scenę prezentacji tego bohatera granego przez Stanisława Tyma. Stoi sobie na schodkach, pasażerowie rejsowego statku po Wiśle stoją poniżej wpatrzeni i słuchają co Kaowiec o sobie im opowie.

Dla tych którzy nie pamiętają przytoczę ten fragment.

 

Jakie są więc najczęściej popełniane błędy w narracji przez samozwańczych opowiadaczy i towarzyskich wodzirejów?

  • dygresje
    przykładowo opowiadacz wychwytuje w rozmowie interesujący go wątek załóżmy o żonie, zagaja więc o żonie, ale czekamy 5, 10 minut, mijają kolejne, ale o żonie nadal nie wiemy nic, za to wiemy na co chorował stryj teściowej. Zdolność do zbaczania z tematu głównego wątku u kiepskich opowiadaczy to cecha nagminna. Po pół godzinie wszyscy zapominają nawet o czym była mowa. Czas został bezpowrotnie utracony, ale opowiadacz na ogół się cieszy, że tak mógł podzielić się swoimi cennymi obserwacjami, bo trzeba wiedzieć, że na ogół ma świetne mniemanie o sobie a tym samym o każdej swojej historii
  • szczególizm
    czyli brak wyczucia, kiedy detal, szczegół jest dla opowiadania istotny, a kiedy można go pominąć, bo nic nie wnosi do historii. Kiepski opowiadacz z racji tej nieuzasadnionej dumy z siebie uważa przeważnie, że każdy, absolutnie każdy element jego opowieści jest ważny, więc możemy być pewni, że kiedy będą wspominki szkolne, to pan opowie na jakiej ulicy była jego szkoła, jakimi skrótami się do niej chodziło, i jaki kolor miała elewacja budynku chociaż tematem było np. to, że nie lubiliśmy matematyki w szkole. Ale co tam. Może jeszcze numer szkoły doda.
  • brak wyczucia tempa narracji
    to tyczy tych, którym nie chciało się zgłębiać w szkole konstrukcji rozprawek, żyją całe lata i nie mają pojęcia, że opowieść musi się z czymś wiązać, mieć jakieś założenie i cel a na końcu jakąś pointę przydatną dla większości słuchających. No ale on woli snuć, snuć, snuć szczegóły, detale, dygresje, patrzeć w sufit, myziać się po brzuchu i tonąć w amoku samouwielbienia, błogiego poczucia fałszywie pojętego zajebizmu. Że wszyscy wokół już poumierali psychicznie? Co z tego. Jutro, halo kolegowie, opowiem wam co cocia jadała na śniadanie, będzie się działo.

Do tego trzeba dodać monotonny ton, nie zwracanie uwagi jakie wrażenie robi opowiadanie na rozmówcach, czy rozmówcy, wywracanie oczami i mamy gotowy super przepis na dobrze wypieczonego nudziarza.

Pod tym względem uważam społeczeństwo nam się udało, od lat całe morza, oceany kaowców gadających głupstwa i patrzących się w sufit z nadzieją na natchnienie, które nie nadchodzi.nigdy. A mimo wszystko jakoś to się toczy, przez kolejne lata wychowywane są nowe zastępy kaowców i płochliwych zażenowanych słuchaczy.

Wyjścia z tych narracyjnych pułapek są dwa: zamknąć się w sobie albo opowiedzieć własną historię. Na dwoje babka wróżyła.

One thought on “Jak zanudzić innych na śmierć, czyli upadająca sztuka opowieści

  • Reply Anonim 3 stycznia 2024 at 19:59

    Dobre

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

zjedz kanapkę