• Fotografowie, czyli chciałam opowiedzieć o sobie, ale nie wyszło

    Jeśli bym miała przyznawać się do rzeczy, których trochę się wstydzę a trochę nie, to prócz standardowego dłubania w nosie kiedy nikt nie widzi, byłoby to oglądanie programu Top Model i obsesyjne przeglądanie się w witrynach na ulicy. I te sprawy wcale nie są takie bagatelne, jak by zrazu mogło się wydawać.

    Nie ma nic w sumie złego, że idzie się ulicą i odruchowo bada, czy nasze odbicie w szybie przystaje do naszego wyobrażenia o nas samych. No przeważnie właśnie nie przystaje. Ilośc razów, kiedy mogę sobie powiedzieć, że fajnie, zajebiście właśnie wyglądam, jest tak imponująca jak ilość zrobionych przez mnie pożytecznych rzeczy, czyli znikoma.

    Najczęściej jest to odczucie wielkiego zawodu, że jednak coś odstaje, coś za krótko, coś za długo, coś nieproporcjonalnie, włos znowu się nie ułożył, całość jakaś taka niezazbytnio.

    Będąc poza zasięgiem luster – nie ma się wcale lepiej. Bo wtedy są spojrzenia innych, którzy na pewno widzą naszą krostę, co dziś wyskoczyła, wory pod oczami i krzywo wydepilowane brwi.

    Program Top Model jest programem, który niewiele ma wspólnego z jakąś tam prawdą czy rzeczywistością, są lepiej albo gorzej napisane scenariusze, dobrani bohaterowie a publiczność się bawi. Ale fajnie tam jest pokazane, jak na przykładzie lasek czy facetów, którzy zapewne też nie we wszystkie dni myślą o sobie jako o skończonych pięknościach, udaje się pokazać coś, co oni w sobie mają, ale nigdy nie przypuszczali, że w nich to właśnie jest.

    Jak łatwo można się było zorientować, po tym wstępie, tematem rozważań będzie – czy nie wyglądam dziś przesadnie grubo oraz fotografia jako odbicie czego, to tego jeszcze nie wiem.

    Dziś fotografia to takie zajęcie, którym parają się wszyscy. Bo przefiltrowanie jakiegoś widoku VSCO czy posiadanie lustrzanki jako prezentu pod choinkę czyni przecież z każdego specem od fotografii. Obserwuję od paru lat losy znajomych mi ludzi, którzy kiedyś robili coś innego, a dziś fotografują. Przy okazji przekonywania się obiektywem jednego z nich, że nie jestem gruba, zdołałam przekonać się, że wychodzi mu to, mało powiedzieć, że dobrze.

    Dobre zdjęcie dla mnie nie musi być technicznie doskonałe, ale musi mnie wzruszyć. Musi opowiedzieć mi historię. Jak powieść Moja walka. Albo inna jakaś wybitność.

    Zrobić dobre zdjęcie uważam jest tak trudno jak napisać pierwsze dobre zdanie.

    Zacznę od tego, co interesujące dla mnie jest najbardziej, to jest od siebie samej i od akcji, że ktoś opowiedział historię o mnie.

    Historia 1
    czyli Kasia.

    Parę lat temu przyszła sobie do nie wiem czy jeszcze redakcji, ale czegoś co miało nią być i stało się nią –  taka dziewczynka, na casting przyszła, ubrała sobie biały sweterek, miała wielkie oczy, piękne zęby i uśmiech i kolczyk w języku. Co trochę było dziwne i tworzyło powiedzmy dysonans między niewinnym, dziecięcym wyglądem a tym kolczykiem. Operator zrobił zdjęcia, nakręcił co tam miała mówić, bo kandydowała na twarz brandu i mimo braku cech Giselle Bundchen (chwała Bogu;]) tą twarzą została i potem potoczyła się cała historia, którą miałam okazję obserwować.

    Z czasem Kasia stawała się osobą coraz więcej znaczącą tak zawodowo jak i  emocjonalnie dla nas, z zespołu kolegów i któregoś dnia, chociaż wcale nie ot tak, stwierdziła, że nie będzie robić tego co robi, bo będzie robić co innego. Okazało się tym fotografowanie, co wcale nie jest wyborem jakimś z dupy, bo podyktowanym kilkoma czynnikami, z których składała się Kasi rzeczywistość, ale przecież mogło okazać się, że chcąc sięgnąć po aparat nagle okaże się, że jej zdolności ku temu są zerowe i nawet wsparcie najbardziej życzliwych ludzi wokół nic by tu nie pomogło. Talent okazało się, że jest, opowieści okazało się są, toteż ja, wiedziona doświadczeniem z obserwacji innych znajomych, że jak utwierdzą się w zawodzie to nie mają czasu czasu dla mimozowatych paniuś przed menopauzą, trzeba szybko działać i wprosić się na sesję.

    Nie za bardzo jednak wiedziałam, jak tu się zilustrować, co włożyć, czy na Ewę Demarczyk się przystylizować, czy na seksi mamę czy frywolnie peniuar i kapcie z puszkiem, czy wedle looku i tego kim jestem czy zupełnie a rebours. Nie jest to wcale takie proste, kiedy o wyglądzie przed obiektywem nie decydują zleceniodawcy, którzy np. wynajmują cię do reklamy kremu na hemoroidy sadzają na konia i przynoszą odpowiedni ubiór i oficerki. Wtedy sztab ludzi robi z nas amazonkę i sprawa załatwiona. Jak w Top Model. Mogą sobie skakać ze spadochronem, pływać pod wodą, wyglądają ładnie i w nagrodę dostają pralkę Electrolux.

    Tu nie było sponsora a za stylizację miała służyć moja szafa, którą postanowiłam zrobić ostatnimi czasy na świętego Aleksego spod schodów, czyli totalnie niewymyślnie.

    Kasia wykonała na mojej twarzy make up, który mi się podobał, bo nie wyglądałam jak call girl, napiłyśmy się wina i weszłyśmy na plan.

    Ja nie wiem, jak minęło te parę godzin, nie wiem, jak mi się chciało w piątek wieczorem, po tygodniu pracy, ale było coś takiego w tym wszystkim, jakbym spotkała się z całą tą historią, która była naszym udziałem, kiedy pracowałyśmy razem.

    W każdym razie bawiłam się świetnie.

    Moja próżność została wysycona na maksa. Ktoś stał przede mną i kierował swoje oko na mnie i rozmyślał, jak ująć moją osobę tak, żeby było ciekawie.

    Minęło dwa dni, dostałam te prace i w pierwszym odruchu, nie, nie wzruszyłam się. To był w ogóle szloch jakiś gwałtowny. Z dwóch powodów: że jestem taka fajna;) i że Kasia tak umie.

    _DSC0535_DSC0445_DSC0589_DSC0753_DSC0777_DSC0236

    fot. Katarzyna Kalisz Fotografuje

    Nie widziałam tego w sobie co pokazała ona i te zdjęcia. To było to dla mnie nowe, całkiem odmienne od innych doznanie. Agata mówi – „wyjęła ciebie z ciebie”. Nie znam się na teorii fotografii i nie jestem Susan Sontag, ale, uwaga, mam pretensje! Uważam, że to nie jest łatwe oraz ta umiejętność pokazania kogoś w kimś, nie dotyka każdego.

    historia 2
    czyli Bartek

    Bartka zapoznałam w swoim innym życiu. Kiedy byłam stateczna i chadzałam na imieniny.

    Na jednych z takich imienin a może urodzin, nieważne, poznałam u siostry mojej Bartka właśnie, który był wtedy i nadal zresztą jest (szacun) mężem pewnej sympatycznej Irlandki, która w tamtym czasie pracowała z moją siostrą w jednej pracy. No i oni się tak spotykali, rodzili sobie dzieci, brali kredyty, urządzali mieszkania, ja się wtedy na takie historie załapywałam.

    Potem spotkałam Bartka już w innym życiu, kiedy on nadal kultywował ciepło domowego ogniska i pracę w zacnej korporacji a ja nie. Tzn. pracę tak, ogniska nie.

    Chyba lubił outsiderów Bartek. Bo za jakiś czas odezwał się do mnie po długim czasie oznajmując, że ma dość korporacyjnych systemów, wiecznie w nich choruje i chce fotografować. Mnie to się trochę śmiać chciało, bo każdy se tak mówi i wielkie halo, ale ponieważ początkował i chciał chyba praktykować to zaprosił mnie na sesję. No dobra, co mi tam w sumie, tak pomyślałam wtedy, a był to wrzesień 2011, dzień bardzo ciepły. Wzięłam wolne z pracy, a to coś znaczy!

    On mówi, żebym ubrała się jak ja i wzięła jakiś make up, to tak zrobiłam i pojechaliśmy na Pragę na ul. Inżynierską, gdzie czas trochę się zatrzymał i są prawdziwe trzepaki i psie kupy dumne na podwórkach, śmierdzi piwnicami, baby drą się z domów na swoje dzieci, żeby przyszły na obiad. W tej lokalizacji uznaliśmy wyrazimy moją osobowość i mnie bardzo ten pomysł się podobał, bo ja lubię to, co trochę tak jakby jest nie z bilboardu reklamującego mieszkania na Białołęce tylko 10 minut od centrum.

    Dlatego Praga była idealna. Bartek jak to Bartek – w kapelutku, w modnych butach miotał się po podwórzu ze sprzętem, który mi zaimponował i pomyślałam sobie, że faktycznie, może ta jego pasja, to hmmm, coś z tego będzie a co tam, zapozuję. 3 godziny tego pozowania. Zmęczona byłam strasznie zrobieniem pięciu min i doceniłam prace modelek i modeli, co tak ostatnio skwapiliwie a głupio wyśmiał Lizut, ale mniejsza z tym.

    Na zdjęciach starannie przez Bartka wyselekcjonowanych zobaczyłam siebie taką jaką jestem, nie byłam zaskoczona, ale zaskoczył mnie kontekst, w którym byłam i który Bartek umiał pokazać. Uważam, że do dziś idzie w tym samym kierunku coraz mocniej, bardziej i doskonalej, tj w pokazywaniu ludzi w sytuacji życia jakiejś. Ludzie wzięci w cudzysłów, nieważni bez kontekstu, kontekst nieważny bez nich. Fotografia społeczna, jak filmy Kena Loacha.

    bartek_ja bratek ja1fot. Bartosz Maciejewski Photography

    Robi to na mnie wrażenie, to jak on opowiada nie tyle o ludziach, tylko o ludziach w sytuacji.

    Tu jedno z moich ulubionych jego ostatnich zdjęć. Na podstawie tego jednego obrazu można śmiało już zabierać się za scenariusz.

    bartek 1

    więcej zdjęć na Bartosz Maciejewski Photography

    Ostatecznie z tej korporacji sobie odszedł i z powodzeniem robi, to co lubi, potężny szacun, brawa i zazdro. Będziemy chodzić na wystawy, które zresztą odbyły się już 3.

    Historia 3
    czyli Julia

    Julię poznałam dawno temu, ale może to też był rok 2011? Produkcja dużego show, trochę nudy, trochę wyniosłości, trochę niepewności.

    Jedliśmy jakieś kotlety z plastikowych opakowań i przyszła Julia. Szczuplutka, kok jak z epoki fin de siecle i życzliwość dla każdego taka, że najbardziej zagniewany na świat ktoś jak ja, nie mógł się oprzeć jej życzliwości. Już wtedy była żoną, i matką. I jedyną żoną i matką, która traktowała te zajęcia jak najważniejszą posadę w życiu. Ona emanowała zadowoleniem z tego powodu, że może żonować i może matkować. Oczywiście, że myślałam, że to taka fanaberia i zapewne jej przejdzie, przejrzy na oczy i zobaczy hehe. Nic z tego.

    Minęły lata. Dzieci ma troje i męża tego samego i choć z nią nie rozmawiałam o tym osobiście, to wydaje mi się, że szczęście, jakie u niej zaobserwowałam wtedy, teraz sobie po prostu potroiła.

    Obserwuję to na instagramie, na którym ja udaję, że kreuję moje życie na wysublimowane:)

    Wpuściła mnie do siebie i obserwuję, jak robi zdjęcia telefonem, wrzuca na instagrama i wyraża np uczucia tak mi obce, jak tęsknota za dziećmi, kiedy se wyjedzie na 3 dni z domu bez nich. Fucking amazing.

    Wierze jej. Jest jedną z nielicznych matek, które robią zdjęcia swoim dzieciom, mężowi i nie ma tam ani grama taniej egzaltacji. Tak potrafi przefiltrować te sytuacje, że razu pewnego, a nie piłam nawet grama wina, usiadłam sobie, przejrzałam zdjęcia dzieci, rodziny i ten, rozpłakałam się.Serio.

    1389504_576040405867555_640541661_n

    11374688_1868453043379903_212880785_n 11821199_1498766897088854_1347985247_n 11930897_1632737160311426_1499299475_n

    źródło Instagram profil Julii, fot. Julia

    Uważam, że bycie w rodzinie, nadawanie temu total sensu jest sztuką, porównywalną do zarządzania wielkim projektem, dużą ilością osób itd. Jest umiejętnością rzadką i wybitną. A do tego opowiedzenie takich historii za pomocą zdjęć jest tak samo talentem. Julia ma nie tylko szczęście mieć fajną rodzinę, nie tylko szczęście, że ją to kręci, ale ma też talent, do opowiadania historii obrazami.

    Wzrusza mnie. Chciałabym, żeby dała kiedyś powzruszać się innym.

    Historia 4
    Czyli Monika

    Monię poznałam strasznie dawno, jeszcze w swoim życiu przed życiem, tj, wtedy, kiedy wszystko wydawało się oczywiste i proste.

    Studia, robota, dobre pieniądze,ambicje,dzieci, mieszkania, domy, prosperity,  podróże, nie no w ogóle kraina szczęścia i ona mi się wydawała dzieckiem szczęścia. Typ urody modelkowaty, ciągi spełnień marzeń każdej kobiety. Jak spotykaliśmy się na dorocznych urodzinach Kuby, syna jednej z naszych przyjaciółek, w domu pod Łodzią, Monika zawsze biegała z ciężkim  aparatem i robiła zdjęcia tabuna dzieci, którym rodzice Kuby urządzali zawody sportowe i tym podobne zajęcia ruchowe na powietrzu.

    Ja, źle ubrana i sfochowana pańcia oczywiście, że patrzyłam na to z pobłażaniem, nigdy nawet tych zdjęć, które robiła nie widziałam.

    Za jakiś czas dowiedziałam się, że z koleżanką utwrozyły firmę, która parała się fotografowaniem takich imprez jak ta urodzinowa, i podobnych. No fajnie. Zdjęcia fajne. I zapomniałam o tym.

    Przyszedł czas, kiedy Monika przestała być żoną, której marzenia się spełniły. Nie została jednak z niczym, ani materialnie ani mentalnie, okazało się bowiem, że ma właśnie to, determinację i talent.

    Monika robi zdjęcia inne niż wymienieni poprzednicy, one są takie glamour, bo Monika taka jest, one są na okładki, na witryny, one pokazują bohaterów ładnymi, pogodnymi, dobrymi, lepszymi, seksowniejszymi niż są w rzeczywistości. To u Moniki chciałam wystąpić przed obiektywem jako osoba seksi w butkach z puszkiem, myślę, że znalazłaby formułę na moją trudną seksualność:)

    Największe wrażenie zrobiła na mnie jej sesja sprzed 3 lat, jaką zrobiła Julii Kuczyńskiej, znanej dziś jako Maffashion. Wtedy jeszcze chyba Julka nie miewała 10 tysięcy lajków pod postem w minutę, ale nieistotne. Monika robiła jej zdjęcia na bloga w początkach medialnej kariery i zrobiła potem tę właśnie sesję. Julia wiadomo, pokazuje się jako seksowna dziewczyna, bo w sumie czemu nie, niczego absolutnie jej do tego nie brakuje, ale wtedy, 3 lata temu, kiedy była taka młodziutka jeszcze miała w sobie to coś ulotnego i zajebiście powalającego co tylko Monice udało się uchwycić – połączenie kobiety i dziecka. Niewinności i seksualności. Temat trudny i mega łatwo go spieprzyć, udosłownić, spłaszczyć. Na tych zdjęciach, w tej sesji pokazana jest osoba, której historia mnie obchodzi, nie „it girl”, która rządzi w portalach społecznościowych i objawia się w kolejnych odsłonach stylizacji takiej czy owakiej. Na tych zdjęciach jest osobą, kimś kto mnie nie tylko interesuje, ale nawet obchodzi.

    maffashion_P&B_1maffashion_P&B_14maffashion_P&B_15a

    fot. Monika Szałek ; źródło blog Maffashion

    Życzę Monice coraz więcej takich sesji, w których będzie opowiadać ludziom historie innych ludzi poprzez swoją umiejętność uchwycenia w nich ich życiowych wątków.

    I oczywiście Monika robi to, przed jej obiektywem stoją tuzy – Kazik Staszewski, Stańko i ja chcę więcej, a najbardziej bym chciała, żeby odkrywała talenty:) Tj. wyłuskiwała ludzi, którzy jeszcze nie do końca wiedzą, że coś w sobie mają, ale ona im to pokaże:)

    I tak oto niespodziewanie wyszedł mi tekst dość niezwykle entuzjastyczny, co mnie samą zadziwia, że nie mogę spointować jakimś ulubionym zgorzknieniem, ale nie czuję w związku z tym dyskomfortu. Więc może jest dla mnie jakaś nadzieja, tylko skąd ja wynajdę tylu fotografów, którym wepcham się przed obiektyw, żeby mnie w tym mniemaniu o nadziei utrzymali?

  • Optymistycznie o życiu, czyli “The Affair” jako twój homework

    W internetach wpadłam na serial.
    Nie mogłam przestać go oglądać, robiłam to wszędzie, nawet w myślach i nawet śpiąc. W 2 dni obejrzałam 13 odcinków, półtora sezonu, bo sprawiał, że czułam się tak bardzo źle, czyli swojsko.
    Nie pozostawił żadnej nadziei. Sprawił, że wiadomo już wszystko, że nie ma dokąd uciec, bo nie ma raju, słowa są bez znaczenia, gesty są puste. Gatunek ma przetrwać na wszelkie możliwie głupie sposoby, reszta to ściema, żałosna iluzja i w gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia, choć wszystko wokół nas skłania do tego, by temu, co jest tak ulotne, nadawać sens większy niż ma.

    The Affair

    Serial, który w drodze do Złotego Globu w 2015 pokonał Grę o tron, House of Cards , Dowtown Abbey czy Żonę idealną.

    Ok, Gry o tron nie kumam, nie fascynuje mnie ten sztafaż, Żona idealna jak dla mnie przeciętny i nudny, Dowtown Abbey – specyficzny, ale dla ludzi naprawdę mających dużo czasu na kontemplację super kostiumów z epoki, (ja miałam hyhy), ale House of Cards – dla mnie fenomen, ideał narracyjnej konstrukcji plus szekspirowskie postaci. A tymczasem jakiś The Affair, serial o tematyce banalnej.

    Czyli o czym?

    Pan domu ma rodzinę, żonę i czworo dzieci. Zakochuje się w młodszej, na wakacjach, ona zakochuje się w nim, choć też ma męża oraz traumę. I przez to zakochanie rozpadają się te rodziny. Jak potoczą się losy kochanków?

    Banał.

    A jednak nie do końca.

    Kobiety są z Wenus a mężczyźni z Marsa

    Mężczyźni są z Marsa a kobiety z Venus, opowiadał nam w latach 90- tych John Gray i wszyscy się tym jarali a potem uznali, że uproszczenie i głupota w ogóle, a potem jednak, że prawda. Bo prawda. Ja się czasem dziwię, że babka z facetem są w stanie w zgodzie posiedzieć chwilę, w sytuacji, kiedy akurat nie chcą się przelecieć. To trudne.

    Serial Tha Affair bardzo spektakularnie pokazuje różnice między tym, jak rzeczywistość postrzegają kobiety a jak mężczyźni. Rozziew między tym, jak zapamiętują sytuacje, jak je potem interpretują jest tak przepastnie ogromna, że podziwiam to, że kobiety i mężczyźni nie mają chęci na co dzień za te rozziewy komunikacyjne się wzajemnie, szybko pozabijać.

    Wydaje mi się, że ten fenomen zawdzięczamy wszechmocnej biologii, która nastawiona czujnie na dbałość o przetrwanie gatunku, każe się ładnie obwąchiwać i oszukiwać w wielu sytuacjach, kiedy babka facetowi czy facet babce chce powiedzieć tylko jedno słowo – spierdalaj, no albo przynajmniej – daj mi spokój, chcę se serial/mecz  właśnie pyknąć w spokoju.
    Dla utrzymania ciągłości trzeba jednak udawać, że jest fajnie fajnie, chociaż każda ze stron fajność czy niefajność widzi zupełnie inaczej, w innych momentach i one właściwie nigdy się ze sobą nie stykają.

    To jak pokazuje tę dychotomię ten serial powaliło mnie, dosłownie wkuło w kanapę.

    Sytuacje opowiedziane są z różnych punktów widzenia, np. jak on ją poznaje, jak ona poznaje jego, jak poszli gdzieś tam, zrobili coś tam, mamy pokazane jak pamięta to ona, jak pamięta to on. Różnice w percepcji są tak wielkie, że widz zastanawia się, czy to wciąż te same zdarzenia i ci sami ludzie.

    Np. facet zawsze pamięta babkę z rozwianymi włosami i kusej kiecce, Facetka zawsze pamięta siebie na skromno, w spodniach i związanych włosach. Facet zapamiętuje babkę jako egzaltowaną i pijącą za dużo, babka pamięta siebie jako wstrzemięźliwą. Ona pamięta faceta jako agresywnego, on pamięta siebie jako łagodnego, ona pamięta sytuację jako żenującą, on pamięta jako zajebistą. Przykładów można mnożyć.

    Porozumienie jako fikcja

    Powtórzę, zwaliło mnie to z nóg. Autorzy scenariusza wzruszająco pokazali, że porozumienie dusz to bzdura, Nie ma takich zjawisk po prostu. Parcie ludzi ku sobie następuje z przyczyn odwiecznego parcia człowieka ku odnowie, którą znajduje w adoracji czegoś nowego, w kopulacji z kimś nowym i jak ta faza występuje, różnice lekko się zacierają lub działają na korzyść. Potem różnice w percepcji świata oddalają kobietę i mężczyznę na zawsze i bezpowrotnie.

    Zostaje taka para razem w zależności od tego jak szczery kontrakt ze sobą zawarła na początku. Jeśli oparty na romantycznym złudzeniu, pożądaniu i wierze, że dobry seksik załatwia zacną starość we dwoje – to już przegrali.
    Jeśli chcą poprowadzić swój związek jak firmę przeprowadzkową – może się udać, ale istnieje ryzyko, że któryś z partnerów uzna, że się przebranżowi i poprowadzi interes z kim innym.

    Gwarancji nie ma żadnej. że dwoje ludzi to jedność. Nie ma po prostu takiej opcji.

    Najpierw miałam z tego powodu zły humor.
    A potem dobry.

    To naprawdę oczyszczająca świadomość jak się temu przyjrzeć.

    Spotykasz kogoś i wiesz, że radosny seks potrwa chwilę, a potem może być różnie, zależy jak się splotą okoliczności i co uda się wynegocjować. Z partnerem i z samym sobą.

    Serial ten genialnie też pokazuje to, co najboleśniejsze przy rozstaniach, nieudanych inwestycjach związkowych. Wcale nie sam fakt rozejścia się dróg, oczekiwań, ale najgorsza jest rodząca się

    Obcość

    W pierwszej scenie serialu widzimy pana na pływalni, jak sobie pływa a następnie opiera się zalotom jakiejś młodszej laski na basenie. Podbudowany adoracją wraca do śpiącego jeszcze domu, wchodzi do łóżka, dotyka żony, małżonkowie sobie mruczą, chwalą swoje tyłeczki i takie tam, atmosfera jest nabrzmiała ich snem, bliskością, intymnością. Przerywa im drący się dzieciak domagający się czegoś tam, co zapewne mógłby wziąć sobie sam. Często w filmie powraca motyw dzieci psujących rodzicom ogólnie dobrą zabawę w bycie sobą, w bycie parą. No ale zdecydowali się na firmę z dziećmi, to pchają ten niewdzięczny wózek udając, że super jest ogólnie.

    Słowo „udając” jest tu kluczowe. Bo w sumie w takich układach prędzej czy później ktoś spasuje, da dupy i nagle zechce mu się jednak nie udawać, tylko wybierze się w drogę ku szukaniu kontaktu z samym sobą i własnym spełnieniem.

    Wtedy zaczyna się droga ku obcości niegdysiejszej pary.

    Najpierw pojawiają się skrywane znużenie, irytacja powtarzalnością, uciążliwością rutynowych obowiązków, niespełnienie w czymś, niedowartościowane w czymś, złość, gorycz i na takie ładnie spulchnione pólko wkracza jakieś ziarno.
    Najczęściej jest to młoda osoba płci żeńskiej. Bo młodego faceta żona prawdopodobnie odrzuci, bo jakoś biologicznie chyba kobiety zaprogramowano na te bardziej odpowiedzialne i obowiązkowe:)

    Wkracza młoda laska/ inna laska

     

    THE AFFAIR SEASON 1 EPISODE 1 SKY ATLANTIC HANDOUT ... Dominic West as Noah, Ruth Wilson as Alison and Maura Tierney as Helen in The Affair (season 1, episode 1). - Photo: Craig Blankenhorn/SHOWTIME - Photo ID: TheAffair_101_0971

    fot. za www.telegraph.co.uk

    W postaci klockowatej i in my opinion zupełnie nieciekawej kelnerki. Żona była ta ciekawa i wyrafinowana, pyskata i mądra, ubrana jak wytyczna nowojorskiej bohemy. Kelnerka była tandetna, korpulentna i niewiele wiedziała, ale jak pan opowiadał jej o astronomicznych zajawkach potakiwała i pytana, czy ją to nie nudzi – odpowiadała” tak bardzo lubię, jak opowiadasz”. Pan szczęśliwy, pani mruży oczy. O to chodziło. Nikt nic nie kuma, ale jest miło, prawda?

    Okazuje się, że panowie do szczęścia wcale nie potrzebują jakichś wyrafinowanie intelektualnych gadek z paniami. Pani ma mieć krótką kieckę, jędrną dupę, długie włosy i lubić eksperymenty oraz nie pytać i nie mówić za dużo. Wtedy może zyskać nawet status muzy pana, jeśli on coś tworzy. Bo taka pani co za dużo się mądrzy i opowiada muzą nie zostanie nigdy, co najwyżej rywalką. I wiadomo, że przegra.

    Tak więc pan coraz bardziej angażuje się w ten romans. I tu następuje mielizna w tym serialu. Nie jest to dobrze uzasadnione psychologicznie, ta jego fascynacją nią. Widz patrzy i nie rozumie, dlaczego akurat ona. Ta postać nie ma tego CZEGOŚ w sobie, niemniej pan z jakichś przyczyn ku tej lasce prze. Nie wiem, może faceci zawsze fascynują się bezmyślnymi, szczerymi buziami z oczami dziecka w wiecznym zdziwieniu? Jeszcze jak niesforny lok na wietrze się plącze po karku, to już w ogóle.

    Mija czas, mijają perypetie losowe, zawodowe, prywatne bohaterów i ostatecznie pan postanawia zerwać więzy i po prostu. Wyprowadzić się z domu.Bo to jest przecież takie normalne – dążę do tego by żyć z w zgodzie ze sobą, chcę być szczęśliwy, wy dzieci, żono to musicie skumać, takie jest życie.

    Potem trwają przepychanki rozwodowe, negocjacje, ustalania, patrzymy na to okiem żony i okiem jego i widzimy właśnie to najgorsze, kiedy z nabrzmiałego snem i małżeńskim seksem łózka przechodzimy do obserwowania ludzi, którzy wczoraj razem spali a dziś są sobie obcy. Tak, jakby nigdy w życiu się nie znali, za to chcieli się nawzajem z czegoś okraść.

    Pan

    W serialu tym uderzyła mnie też prawdziwość postaci bohatera męża. Facet jest nauczycielem, pisze książki, czyli można założyć, że kuma. Ale jego podejście do całej tej sytuacji, do żony, rodziny, kochanki przyszłości jest tak totalnie z dupy, tak idiotyczne, że wierzyć się nie chce.

    Pan mówi słowa górnolotne. Zawsze bez pokrycia.
    Jego dzisiejsze kocham cię, jutro już nic nie oznacza.

    Np. oświadcza się kochance, daje jej pierścionek, podczas gdy ani ona ani on nie są jeszcze rozwiedzeni, ale co tam, jakoś to będzie. Nawet kelnerka wpadła na to, że samo to się wszystko nie poukłada i mógłby pan zbastować, ale cóż, skoro pan akurat ma ochotę być romantycznym.
    Tak to jest, panowie szukają zgody z samym sobą, cały świat powinien wychodzić im na przeciw.

    Podsumowanie

    Pięknie to wszystko jest pokazane. Naprawdę.

    • Jak panowie mogą więcej, bo w zasadzie nie zastanawiają się nad czymś tak drobnym jak odpowiedzialność. Przecież tak bardzo kochają swe dzieci, najlepiej w co drugi weekend. Chociaż o więcej opieki powalczyć też mogą, żeby żonie dokuczyć i pokazać światu jak im zależy, że rozwód to z żoną, nie z dziećmi.
    • Jak bardzo są panowie prości.
    • Jak bardzo wygrywają kobiety, którym nie zależy, aby wiedzieć i prowadzić dysputy, ale chodzą za to w sukienkach.
    • Jak bardzo wszystkie żony są tak samo naiwne i głupie wychodząc z założenia, że coś jest na zawsze i chroni je ilość urodzonych dzieci.
    • Jak bardzo rodzina to źródło cierpień.
    • I jak strasznie jest ten świat poukładany, pełen nieporozumień komunikacyjnych z zerową opcją na jakiekolwiek porozumienie człowieka z człowiekiem na temat spraw wychodzących poza seks i pożądanie.

    Chociaż może dobrze w sumie, jak sobie uświadomić, że wszystko mamy na chwilę, nic nigdy nie na zawsze to można żyć i rozsądniej i bardziej świadomie?

    W kwestii formalnej dodam, że serial jest osnuty na wątku kryminalnym. To zaskoczka. Miesza gatunki i udaje się to moim zdaniem super. Nie ma chronologii zdarzeń, poznajemy wydarzenia w poszczególnych odcinkach, sekwencjach, mimochodem, a jednak wszystko jest klarowne i trzyma się kupy.

    Znakomity serial pokazujący bardzo nieładną prawdę o nas, że staramy się bardzo, bo tak bardzo chcemy mieć kontrolę, ale w sumie i tak nie mamy wpływu na to, czy dostaniemy od życia umowę na etat z pełnym socialem, czy śmieciówkę. Mamy talenty i chęci dobre, ale decyzje zapadają poza nami. Są wpisane w jakieś biologie, prawidłowości międzyludzkie, damsko męskie, kulturowe, obyczajowe a na samym końcu i tak

    zostaje się samemu.

    Bardzo mi przykro. Ale nie do końca.

  • zjedz kanapkę