• Czy postprawda nas wyzwoli? Kanapka z House of Cards.

    Skończyłam oglądać 5 sezon House of Cards i spokojnie, nie będzie spoilerów, za to warto wiedzieć, że uszykowano akcję tak, aby móc wyczekiwać sezonu 6. Przy okazji doszłam do wniosku, że już pora podzielić się, co ja w ogóle sądzę o tej produkcji, która z Netflixa zrobiła giganta i która po Twin Peaks, Seksie w wielkim mieście, Mad Men, Rodzinie Soprano sprawiła, że naprawdę nie kojarzymy już hasła „serial” z perypetiami poczciwych Mostowiaków i śmiercią Hanki w kartonach.

    Ale zawsze jakoś tak miałam obawy przed napisaniem recenzji o House of Cards, za duży kaliber, za dużo wątków, na których się nie znam, nie umiałabym napisać o tej produkcji używając klucza politycznego, bo polityka to coś na czym zna się każdy, nie muszę więc ja.

    Ale został jeden istotny klucz do rozwiązania zagadki – dlaczego ten serial okazał takim sukcesem, dlaczego się na niego czeka, dlaczego ogląda z niedowierzaniem. Kluczem tym jest taka kwestia, że film jest teoretycznie o politycznych rozgrywkach w Białym Domu, mechanizmach władzy, kongresie, senacie, lobbystach, terroryzmie, czyli o działkach, na których ja osobiście wyznaję się średnio. Nie śledzę losów parlamentaryzmu z Stanach z zapartym tchem. A tymczasem ten serial nie jest tylko o tym właśnie. Pokazuje mechanizmy działania ludzi, jakie obowiązują wszędzie, w głowach, umysłach, pragnieniach i organizacjach każdego szczebla od osiedlowego do państwowego, od organizacji pastuchów na Kaukazie po kolektyw rady osiedla na Ursynowie, po układy we własnej głowie rzutujące na nasze relacje z innymi ludźmi.

    5 sezon może nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. Sporo w nim mielizn i lekcji odrobionych na dostateczny, trochę po łebkach tam te tematy były eksploatowane, zawiązywane, nagle porzucane, słabo uzasadnione, wiele kwestii zostało spłaszczonych, uproszczonych po to, aby zawieść nas do spektakularnej końcówki. Ale nie są to jakieś według mnie ogromne przeszkody czy karygodne błędy. Francis i jego żona Claire nadal robią wrażenie każąc nam rozmyślać:

    że jak to tak można

    że jak to jest, że tak się dzieje

    a jednocześnie zmuszają nas do niewygodnych przypuszczeń, że w sumie chcielibyśmy być tacy jak oni i nagle łapiemy się na tym, że chcemy, aby wybory wygrał Francis a nie przystojny, młody i bardzo ludzki Conway. Moim zdaniem to ostatnie to z dość prostego powodu. Otóż Conway jest za bardzo jednym z nas, ciężko mu  ukryć swoje słabości, stara się grać w miarę uczciwie, co jest nie do pomyślenia. A tymczasem my widzowie mamy sobie marzenia: żeby wygrywać i być na szczycie i pozbyć się skrupułów, chcemy być nietykalni i ponad. No ja wiem, większość się nie przyzna do marzeń o boskości i wszechwładzy, bo jednak te koszty są dość przerażające. Ale to jest trochę jak z erotycznymi fantazjami. To, że ma się fantazje o byciu podległą ofiarą nie oznacza, że realnie sprawiłoby nam to przyjemność, nawet wręcz nie sądzę. Więc zaryzykuję stwierdzenie, że z byciem jak Underwoodowie jest chyba dość podobnie.

    orędownicy postprawdy

    To co w całym tym serialu szczególnie mnie urzeka to potwierdzenie mojego przekonania, że coś takiego jak prawda nie istnieje. To banalne stwierdzenie, że każdy ma swoją prawdę, w związku z czym jednej obowiązującej po prostu nie ma – zyskuje dzięki temu serialowi nowy wymiar.

    Jak to na ogół z nami jest, z tą prawdą, szczerością itd?

    Z moich obserwacji ludzkich zachowań wynika, że na ogół przeciętny człowiek dąży do tego, żeby być „prawdziwym”, no i szczerym. Życie w prawdzie i w zgodzie z tym, co sądzimy, uważamy postrzegane jest jako rodzaj harmonii życiowej, która z kolei jest źródłem wewnętrznego spokoju. Dlatego przeważnie tak bardzo zależy nam na tym, żeby żyć w zgodzie z tym, co czujemy, zarówno jeśli chodzi o nasze relacje z innymi ludźmi, jak i ze światem. Więc jeśli kogoś nie szanujemy – to możemy z nim nie być, jeśli kogoś kochamy to życie będzie jednym wielkim sprintem po łące i pleceniem wianków, jeśli czegoś nienawidzimy to to porzucamy, jeśli cenimy – to hołubimy, i tak dalej.

    A wiemy, że to czysta utopia i w rzeczywistości tak się po prostu nie zdarza. Praktycznie od wstania z łóżka, po ablucjach i dwóch beknięciach przystępujemy do wielkiej akcji zafałszowywania swojej rzeczywistości, jakbyśmy żyli w dwóch alternatywnych światach – swoich odczuć i tego co możemy zaprezentować światu, aby utrzymać się w nim jako tako na nogach. Oczywiście w związku z tą dychotomią odczuwamy totalny dyskomfort, stres i ten rozjazd ostatecznie nas – spragnionych „prawdy i szczerości”- niszczy, skazując na wieczne niezadowolenie i banicję z prywatnego raju harmonii wewnętrznej.

    Tymczasem przypadek Underwoodów pokazuje, że istnieją rodzaje ludzi, którzy w życiu wcale nie kierują się azymutem „prawdy”. Nie są typami, dla których komfort psychiczny, poczucie bycia poczciwym i święty spokój to priorytety. Wręcz przeciwnie – są to stany i potrzeby, które u nich są wysoce niepożądane i wstydliwe.

    Z całą pewnością, władza, jakakolwiek, nie jest dla ludzi, dla których najwyżej na liście potrzeb plasuje się bycie poczciwym i spokój wewnętrzny. Ci na ogół nie będą w stanie przepychać się do góry, aby za cenę wielu nieprawdomówności i manipulacji powydawać sobie rozporządzenia i poczuć, że inni się ich boją.

    Oglądając serial nie raz zastanawiałam się, jak im się tak chce, ile to siły trzeba mieć, żeby wstawać codziennie i wiedzieć tylko jedno, że to co się usłyszy, o czym się dowie – wykorzysta się na milion różnych sposobów, ale na pewno nie takich, które prowadziłby do powiedzenia prawdy, czyli „jak jest”. Ile trzeba zaprząc czujności na najwyższym levelu, żeby nie pogubić wątków, co się komu powiedziało, przeciw czemu co użyło i co z tego ma wyniknąć, żeby się w tym nie zgubić. Jakby zafałszowywanie wszystkiego było jedynym sensem istnienia tych bohaterów, nie tylko celem do zdobycia intratnej posadki prezydenta USA.

    Zapewne to wszystko brzmi lekko okropnie, ale prawdą jest (!), że chodzą mi po głowie takie myśli, jak wykorzystać fakt, że nie ma jakichś faktów, tylko jest to, co i jak innym opowiemy. To dość ciekawa lekcja, której udzielają Underwoodowie maluczkim:

    że sorry, nie ma sprawiedliwości, jest tylko podbój.

    Nie ma więc tym samym prawdy – jest tylko cel do zdobycia.

    Nie powiem, jakoś mnie to nawet buduje i jestem skłonna uznać, że prawdomówność jest naprawdę przereklamowana, jest większym luksusem niż kolekcja  jachtów Romana Abramowicza i jest na ogół tym, czego wypowiedzenia zawsze gdzieś tam po drodze się żałuje.

    ludzie władzy

    Oglądając House of Cards rozmyślałam także w temacie ludzi u władzy. Czym od zwykłych innych się różnią prócz tego, że we krwi, w genach mają inne widzenie czegoś takiego jak szczerość i z pewnością nie byliby fanami homilii Jana Pawła II pt. „Prawda was wyzwoli”.

    Bo tak pomijając wszystko to jednak w tych wszystkich urzędach, na kapitolach, fotelach prezesów wszystkich konsorcjów świata siedzą jacyś ludzie, nie ubermensze, tylko ludzie. Więc jak to jest, że oni sterują globalnym ociepleniem a my stoimy w kolejce w żabce po wino po robocie.

    Ten temat pobudza mnie od zawsze, próbowałam analizować cechy ludzi władzy na przykładzie bossa mafii z Jersey Toniego Soprano (poczytasz o tym TU), mogę również na przykładzie Francisa i Claire, w sumie co za różnica.

    I jedni i drudzy do absolutnej władzy dochodzili po trupach. Co się robi z niewygodnymi ludźmi, którzy wiedzą o nas za dużo? To proste. Wpycha się ich pod pociąg, zrzuca ze schodów, truje, topi, zabija w lesie. No różne są metody. Nie jest lekkie życie człowieka władzy. Już Szekspir o tym wiedział, kiedy pokazał światu Lady Makbet.

    Jacy są ci ludzie? Z pewnością lubią po robocie przyjść się poprzytulać do kogoś, napić się drinka i popatrzeć w dal, ale przeważnie, gdyby mogli spaliby w szpilkach i krawatach. Te zbroje zdają się nigdy ich nie uwierać, podczas gdy wymarzonym outfitem większości z nas są “ciuchy po domu” i wyciągnięty dres.

    Kwestia looku, który pomaga wzbudzić respekt otoczenia  dla nich nie jest tu bez znaczenia. Stroje Claire w 5 sezonie, w którym sięgała ona już po realną władzę nie bez przyczyny są stylizowane na wojskowe mundury – mają wojskowe guziki, obszycia i epolety. Do tego bagnety perfekcyjnych szpilek i wyprostowane plecy, zero jakiegoś garbienia znamionującego introwertyzm, wątpliwości i chowanie się przed światem. Do tego zawsze nieodgadniony uśmiech dla każdego.

    Ale dobrze skrojony look i bezwzględność to nie wszystko co sprawia, że ci ludzie są tam a my tu. Jest ot też jakiś rodzaj prawdziwego wewnętrznego, głębokiego przekonania, że na serio wiedzą lepiej i są lepsi. To nie są ludzie, którzy memlą co wieczór swoje wątpliwości i zalewają swoje skrupuły alkoholem i łzami. Może Tony Soprano miał ten bardziej ludzki rys, bo w sumie chodził na terapię, ale tylko po to, żeby babce zaprzeczyć, że miewa wady i czasem się myli. Underwoodowie nie pozwalają sobie na takie wybryki jak wątpliwości, idą wszędzie jak po swoje i nie ma znaczenia, czy to opiera się na realnych przesłankach czy nie. Inni z kuluarów i korytarzy będą czyhać tylko na ich chwile zawahania, a kiedy ich nie widzą, dołączają i followują władzę ludzi, którymi w gruncie rzeczy pogardzają i się ich boją, z jednej tylko przyczyny – bo tamci są skuteczniejsi w byciu wyprostowanym, uśmiechniętym i w przekonaniu o swojej boskości.

    Nie ukrywajmy, trochę im zazdrościmy. Trochę chcemy być jak Francis i Claire. Trochę chcielibyśmy zawsze być pod krawatem, zapięci na ostatni guzik, szczelni, niedostępni dla tych, którzy potencjalnie mogliby nam zaszkodzić lub nas skrzywdzić, chcielibyśmy wyeliminować ze swoich słowników takie słowo jak słabość.

    Ale jednocześnie żal nam opuszczać miękkie podusie swoich stref komfortu i złudnego poczucia, że jesteśmy dobrzy i żyjemy w mentalnym Bullerbyn.

    I to właśnie dlatego zawsze będziemy z wypiekami na twarzy śledzić perypetie Underwooda czy Soprano i kibicować im w zdobyciu tego, do czego dążą. Wystarczy nam takie telewizyjne alter ego a następnie będziemy mogli na spokojnie oddalić się do siebie i nocami płakać w poduszkę, że prawda wcale nas nie wyzwala i wszystko jest jakieś takie do dupy.

  • Kanapka złożona z dobrych rad, czyli 6 sposobów na to, jak zdobyć władzę nad światem

    Jeśli zastanawiasz się czasem, dlaczego mając same piątki w szkole, wygraną w genetycznej loterii, tarcze wzorowego ucznia za 100% frekwencji na lekcjach, dużo lajków, serduszek i gwiazdek w serwisach społecznościowych, ale wciąż nie zdobyłeś władzy nad światem, lecz pławisz się w poczuciu winy, gorszości, tandetnej niewiary w siebie, braku władzy nad sobą – ten tekst jest dla ciebie.

    Inspiracją do stworzenia tego poradnika, po lekturze którego wasze życie będzie tylko lepsze, był bohater  genialnego serialu obejrzanego przez mnie po raz trzeci Tony Soprano – boss mafii z Jersey.
    Pozornie prosta sprawa – Tony nie wyglądał jak Brad Pitt, nie miał umysłu polemisty z felietonami Umberto Eco, miał mnóstwo problemów i kompleksów a nawet lęków, a jednak to jego się bali i z nim liczyli, jego nastroje zgadywali i jego polecenia uznawali za niepodważalne. Dlaczego?
    Dlaczego zaś można mieć mnóstwo atutów, a jednak spędzać życie na płakaniu sobie w mankiet, że coś poszło nie tak, że brakuje wiary we własne możliwości i przy wypowiadaniu każdego słowa odczuwa się lęk przed demaskacją, że może to co mówimy, robimy to jakieś głupie jest, nie na miejscu i niepoważne?

    Nie wiem dlaczego. Ale uznałam, że pora to zmienić. I bazując na obserwacji zachowań Tonego jako wzorca kierownika, szefa, dyrektora, duszy towarzystwa, CEO, chiefa własnego życia wpadłam na to, za pomocą jakich sposób odzyskać władzę nad światem.

    1. Obserwuj i wyciągaj wnioski

    Większość z nas lubi o sobie mniemać, czy mówić, że jest „dobrym obserwatorem”, ale na ogół bywa tak, że ludzie totalnie skupiają się sami na sobie. Z precyzją entomologa liczącego nóżki stonogom i liczbę zakończeń nerwowych w skrzydełkach much pochylają się nad każdym drgnieniem swoich emocji w związku z czymś tam, że ktoś coś im powiedział/ nie powiedział, a może pomyślał?
 To strategiczny błąd i strata czasu odwlekająca przejęcie władzy.

    Trzeba tę tendencję odwrócić i maksymalnie skupić się na wychwytywaniu reakcji, stanów emocjonalnych, w jakich znajdują się ludzie z naszego otoczenia. Z dokładnością badacza rejestruj więc każdy grymas na twarzy współpracowników, rodziny, wszystkich tych, którzy mają w twoim życiu jakiekolwiek znaczenie.

    Mając w głowie to, jak się kto uśmiechnął danego dnia, co i jakim tonem powiedział i czy odwrócił się do ciebie tyłem czy przodem – próbuj zastanowić się nad przyczyną takiego zachowania u obserwowanej osoby, zbuduj jakieś wnioski np.że boli ją ząb, nie lubi deszczowej pogody, nie zrobiła prezentacji i boi się demaskacji, ma w domu chore dziecko, a może ma do ciebie jakieś pretensje. Jeśli osoba jest w podejrzany sposób szczęśliwa, też przemyśl – skąd to się wzięło?

    2. Reaguj i działaj

    Kiedy masz już zgromadzone w głowie portfolio zachowań jakiegoś obiektu, wiesz jakie są przyczyny jej nastrojów i zachowań wobec innych i ciebie – przystąp do działania.

    Siedzenie i dywagowanie o cudzych sytuacjach i nastrojach nic ci nie da, marnotrawisz tylko czas na potencjalne plotki przy pracowym obiedzie.

    Wykorzystaj więc zebrany materiał o ludziach i przejmij nad nimi kontrolę.

    Udawaj oczywiście, że w ogóle niezorientowany jesteś w niczym, sobą zajęty tylko i tym co na obiad. A tymczasem jeśli ktoś krzywo się uśmiechnął, kiedy tego nie widziałeś a chwilę wcześniej szczerzył zęby w uśmiechu do ciebie – przyjmij, że to człowiek fałszywy i nie licz, że cię wesprze czy poprze, kiedy będziesz tego potrzebować. Nie dość że zaoszczędzisz czas na niepopadanie w zbyteczne złudzenia, to jeszcze przewidzisz krok fałszywego przyjaciela i zaskoczysz go jakimś działaniem na własną korzyść bez oglądania się na jego pomoc. Twoje akcje idą w górę, poziom respektu wzrasta.
    Nawet jeśli nie jesteś takim strategiem jak Tony Soprano, jak kapitan Żbik i Hans Kloss przewidujący wszystko i prześwietlający wszystkich intencje – to i tak myśląc o działaniu jesteś krok do przodu przed introwertycznymi myślicielami, którzy wszystko wiedzą a nic z tego nie wynika.

    3. Rozdawaj marchewki

    Ma to nadal ścisły związek z obserwacją ludzi i ich nastrojów. 
Otóż, kiedy zauważysz jakieś objawy fochów, niezadowolenia i kwaśne miny, nie daj boże szepty za plecami i potajemne grupy na mesengrze z pominięciem ciebie – działaj rozdając marchewki, czyli nagrody.

    Niezadowolenie ludzi z otoczenia trzeba spacyfikować okazując niezadowolonym, że się o nich troszczysz.
w tym celu możesz zapytać – „jak leci” a nawet rozbudować pytanie do „jak zdrowie”, możesz zaproponować wspólny spacer, ba, drinka w piątek po robocie, w uniesieniu możesz nawet powiedzieć komplement, ale trzeba uważać, żeby nie wzbudzić podejrzeń, że coś chcesz zyskać. Niemniej jakieś – “poleć mi swojego fryzjera” czy “miałam sobie kupić tę bluzkę w Zarze” – nie zaszkodzi. 
Nawet jeśli nie jesteś szefem, wymyśl jakieś zadania i je deleguj, ludzie lubią być potrzebni a jak się nudzą, przychodzą im do głowy głupoty i mają czas na plotki, a po co ci to. Zleć, zaproponuj np. zorganizowanie spotkania w knajpie, zobaczysz z jakim się to spotka entuzjazmem.

    A kto umie organizować rzeczywistość i trafikować taski? Wiadomo.
    Kto dba i troszczy się o dobre nastroje w otoczeniu? Wiadomo.

    4. Nigdy nie przyznawaj się publicznie do słabości i błędów

    Naprawdę jesteś taki, jak o sobie mówisz.

    Mówisz- jestem taki leniwy, myślą o tobie, że jesteś leniwy. Nieistotne, że akurat jesteś tytanem pracy, ale skoro sam w siebie nie wierzysz, że jesteś, to dlaczego inni mają wierzyć? Prawda mało kogo interesuje.

    Publiczne biczowanie się za popełnione błędy, przepraszanie itd. nic nie daje prócz poważnego szwanku na opinii i stawia pod znakiem zapytania twoje możliwości zapanowania nad umysłem kogokolwiek.
    Zatem jeśli popełnisz błąd:

    • udawaj, że nie popełniłeś albo że ten błąd to w sumie sukces
    • no w każdym razie – nie mów o tym na głos i nie przepraszaj

    5.  Wykonuj dużo „ojcowskich” i protekcjonalnych gestów

    Klep po plecach, nazywaj znajomych swoimi dziećmi, albo zdrabniaj ich imiona, pieszczotliwie upupiaj, ojcowsko wspieraj gestami, rozpościeraj ramiona w geście przywitania niczym błogosławiący JPII, czasem nawet się uśmiechaj, a robiąc to nie dawaj po sobie pod żadnym pozorem poznać, że ktoś cię irytuje, wkurwia, nie szanujesz go, masz mu za złe. Im ludzie mniej wiedzą o twoich prawdziwych emocjach i intencjach tym lepiej dla ciebie i bliskiego terminu przejęcia władzy i kontroli nad wszystkim. No prawie wszystkim.

    Klepiąc kogoś po ramieniu i pytając jak minął mu poranek rozpamiętuj jego słabe strony, przypominaj sobie co złego ci powiedział lub zrobił i planuj jakiś mały odwecik tak, że się nawet nie zorientuje w co został wmanewrowany i przyjdzie ci podziękuje jeszcze ewentualnie.
Bądź pamiętliwy i mściwy, bo na bycie bohaterem żywota człowieka poczciwego masz jeszcze czas.

    6.  Co z tym wyglądem?

    Wygląd ma znaczenie, to fakt. Ale czy każdy ładny i dobrze ubrany człowiek to ktoś, kto rządzi? A czy każdy kto ma władzę szczyci się aparycją Brada Pitta? Wystarczy popatrzeć na Kaczyńskiego, Napoleona, czy choćby Tonego Soprano, żeby wiedzieć, że nie.
    Za to bardzo pomagają miny. Mowa ciała, jak to mówią kołczowie.
    Warto obejrzeć parę scen z serialu “The Sopranos” albo przemówienia Benito Mussoliniego, żeby zrozumieć szybko na czym to polega.

    Nawet jeśli nie możesz patrzeć na kogoś z góry, to patrz mu prosto w oczy. To pierwsza zasada. Spuści wzrok, szybko uzna, że wiesz lepiej.
 Mówiąc cokolwiek do kogoś nigdy nie gap się na czubki swoich butów.
    Nie baw się palcami, nie garb się i nie zasłaniaj ust ręką. Jeśli masz brzydkie zęby – czym prędzej to zmień, bo z zepsutym uśmiechem nigdy nie będziesz wiarygodny, po prostu. Nos możesz mieć duży, uszy odstające, nadwagę, mierny wzrost, ale zęby muszą być zdrowe, białe i wszystkie.

    A potem poświcz przemowy, może nie wpadaj w emfazy jak Duce, ale nie hamuj się. Patrząc prosto w oczy rozmówcom mów co chcesz. Nawet jeśli jesteś niepewny tego co mówisz, jeśli się boisz – udawaj że nie. Nikt nie zauważy rożnicy, a twoja chwila do przejęcia władzy nad światem zbliży się błyskwicznie.

    I nawet jeśli uzyskasz kontrolę tylko nad samym sobą – to jesteś zwycięzcą:)

  • Jak być sexy i fashion, czyli pochwała niekonsekwencji

    Błogosławieni ci, którzy mają w dupie to, że jakiś przechodzień ma na sobie białe pumy i koszulkę polo z postawionym kołnierzykiem. Mnie takie zjawiska potrafią wprawić w melancholię i depresyjny rodzaj zadumy. Nie potrafię dokładnie stwierdzić, dlaczego tak się dzieje. Chodzi może o bycie sexy i fashion.

    Naprawdę godzinami zastanawiam się, czy jak schudnę kilka kilo to będę szczęśliwsza, czy życie będzie wtedy przyjaźniejsze? Dlaczego, ci, którzy kilogramami się nie przejmują, są zupełnie zadowoleni z siebie, czy bodypoisitve ma sens? Tak samo właściciele białych pum, też bywają przecież zadowoleni, a mnie to dziwi i wciąż jestem na tropie tej zagadki. Jedni preferują zagadki w typie, kto zabił, a ja poszukuję źródeł szczęścia u właścicieli białych pum, różowych koszulek polo albo wściekle neonowych new balansów, które w brzydocie śmiało konkurują z pumami.

    A przecież

    doskonale wiem, że

    to, jak wyglądamy to tylko mała część tego, kim naprawdę jesteśmy.

    Dość ważna, owszem, ale w sumie chyba (?) niewielka.
    Lecz mimo to, pisząc nawet ten tekst wciągam brzuch i zastanawiam się, jak wyglądam z profilu i że za bardzo się garbię, co nie jest seksi.
    To jest po prostu ten rodzaj bycia konsekwentnym.

    Dowodem na mój sposób pojmowania konsekwencji jest także mój stosunek do elementów outfitów. Dziś biała puma wydaje mi się straszna, ale za rok może mi się wydać obiektem pożądania, must have mojej szafy. OK, z tą pumą przesadziłam, ale…

    Nie od dziś wiadomo, że co jakiś czas modowi przewidywacze i trendsetterzy wmawiają ludowi, który ma coś kupić, że brzydkie jest ładne. Myślę, że ci kreatorzy marketingowi naprawdę świetnie się przy tym bawią, kiedy udaje im się wmówić masie, że np. torebki O-Bag są ładne, buty sportowe ze skrzydełkami są ładne, pancerniki Alexandra MacQuina powinny kosztować tyle, ile wynosi roczne PKB Ugandy. Uważam ludzi stojących za sukcesem marketingowym rzeczy brzydkich za współczesnych władców naszych umysłów.

    Może ich sukces opiera się też na wmówieniu masom, że ładne jest zbyt proste i oczywiste, i jak lubisz brzydotę, to szukasz głębiej?

    OK, teraz na to wpadłam, ale myśl tę zapisuję, bo wydaje mi się poruszająca i naprawdę, tu może być ten pies pogrzebany.

    Tylko problem w tym, że nie jest brzydkie to co jest brzydkie, tylko to, co za takie uzna jakieś sprytne gremium dyktujące nam, że tego lata kupujemy to, a w kolejnym roku już zupełnie co innego. I nigdy nie wiemy, dlaczego właściwie dziś biała puma jest symbolem bazaru, a za rok będzie ją z dumą nosić po wybiegu u Prady Cara Delavigne i w związku z tym większość z kupujących  będzie chciała być ubrana jak u Prady i mieć biały obuw marki Puma.

    Zresztą sportowe obuwie dawno trafiło do zestawu z eleganckimi kieckami a szpilki do grunge’owych jeansów. Taki Dior pewnie przekręca się w grobie. A ciekawe co by na to powiedziała Chanel, w sumie ona była prekursorką wygody, noszenia sztucznej biżuterii i lansowała brzydotę, bo jej żakieciki uważam za najbrzydsze wdzianka świata.

    Tak czy owak jakiś czas temu przeglądając modowe magazyny mówiłam – kombinezon? W życiu tego nie założę. Dziś mam dwa w szafie, mimo że w jednym wyglądam jak pomocnik mechanika samochodowego. Ale mam.

    Rok temu w Elle trafiłam na sesję, w której laska prezentuje ortopedyczne sandały onegdaj zarezerwowane dla niemieckich emerytów lub dla cioć z halluksami na działkę nazywane Birkenstockami. Od nazwy firmy, zresztą niemieckiej. Byłam szczerze oburzona tym, że tak na bezczela wmawia się ludziom, że te buty są houte couture. Dałam nawet wyraz swemu oburzeniu w poście na Facebooku. Rok temu!  Proszę, oto dowód.

    post

    Dziś? Trymufalnie ogłosiłam na tym samym facebooku moment nadejścia przesyłki z tymi sandałami, a radość swą dzieliłam z innymi szczęśliwymi posiadaczkami tego samego obuwia, których wygoda jest legendarna, a które obcierają przy pierwszych już 3 krokach.
    Te brzydkie buty zaistniały w kontekście, który był dla mnie wyznacznikiem dobrego gustu. To przez Kopenhagę. Tam wszyscy dyskretnie i gustownie ubrani ludzie „PRZEŁAMYWALI” szlachetność swoich twarzy, nienachalność ubrań tymi właśnie brzydkimi butami.
    Oczywiście modowe stylizacje na ten sezon pełne są sandałów na koturnach, z szerokimi paskami na krzyż (jakie nosił mój dziadek;] i które uważałam za strasznie wieśniackie) i właśnie birkenstocków, ale nie wiedzieć czemu, nie ma w tej paradzie absurdalnej brzydoty np. sandałów jezusków. Dlaczego buty na podobnej podeszwie jak birkenstocki, ale mające paseczek przesunięty nieco na bok, w prawą stronę są passe, a birkeny są top of the top? Czyżby dlatego, że paseczek przy małym placu uwydatnia ten mały palec, który jest najmniej ładny spośród ludzkich części ciała? Ale Kim Kardashian też nasza sandały na obcasie z paseczkiem w poprzek i wyłazi jej niemalowniczo mały palec trący podłoże, a jednak wkłada te buty, a Kayne płaci za nie jakąś równowartość moich rocznych dochodów.
    Więc ja naprawdę nie wiem, dlaczego te buty a nie inne są ładne i dlaczego nie są to pumy.

    W jakim mnie samą stawia to wszystko świetle?

    Oczywiście w złym i oczywiście średnio się tym przejmuję, bo co może zmącić mą radość teraz, kiedy mogę zaczarować otoczenie brzydotą moich sandałów i mogę pokazać środkowy palec wszystkim męskim fetyszystom opiewającym wysoki obcas i pończochę jako jedyny wyznacznik  bycia seksi i cool.

    Może to jest właśnie to. Ubranie jako manifest. Już mniejsza tam z uleganiem modom, które nie ja tworzę, mniejsza  z tym, że konsekwencja nie jest moją mocną stroną.

    Tak naprawdę to uważam, że każdy element stroju, jaki na siebie wkładamy jest znakiem. Mniej lub bardziej świadomie wkładamy na siebie znaki, które niosą w świat nasze przekazy o nas samych. Każdy model naszego ubrania ma jakąś historię, nasz wybór, którego dokonaliśmy przy zakupie tej a nie innej rzeczy – skądś się wziął i coś o nas mówi.
    Nie wiem czym są białe pumy dla ich właścicieli, ale chętnie bym się dowiedziała, co ludźmi kieruje w wyborze tych a nie innych rzeczy.
    Ja wyczekiwałam na te ortopedyczne sandały, bo chciałam zawrzeć  w swoim zestawie ubraniowym element protestu przed wszechobecnym obowiązkiem bycia ładnym.
    Ładne jest zawodne i czasem nawet śmieszy. Jak taka laska z teledysku Whitesnake „Is this love”, która w białym wdzianku i w białych szpilach wije się przed długowłosym panem, a im obojgu oraz ich odbiorcom wydaje się, że tak trzeba i że to jest właśnie ładne i ocieka seksem. I to jest bardzo ciekawa sytuacja, która pokazuje, że aby być seksi trzeba być jednak fashion:

    oto pan, bohater sytuacji, pan jest ładny oraz pewny siebie, mrrr

    Zrzut ekranu 2015-08-08 o 22.06.04

    oto pani, która walczy o pana, dlatego też robi sceny i ucieka od niego w białych szpilach

    Zrzut ekranu 2015-08-08 o 22.06.08

    kiedy akurat nie ucieka, wije się przed panem, co jest zjawiskowe rzecz jasna

    Zrzut ekranu 2015-08-08 o 22.07.19

    za wicie się cała na biało, pani dostaje upragnioną nagrodę, zagości w pana łóżku

    Zrzut ekranu 2015-08-08 o 22.12.20

    oraz zostanie wzięta w ramiona

    Zrzut ekranu 2015-08-08 o 22.13.11

    fot. screeny z videoklipu

    Jest to śmieszne, ale w sumie i tak wszyscy zazdrościmy i mamy zamiar kupić białe szpilki oraz halkę (???) przy najbliższej nadarzającej się okazji, to panie, a panowie zrobią sobie trwałą i kupią wężowe kowbojki. Dzięki temu będziemy rządzić w seksie.
    A co by było, gdyby ona ona ubrała sobie birkenstocki, też białe i bawełnianą koszulkę a HM do spania w marynarskie paski? Nie wiem, może etiuda filmowa Urlicha Seidla albo na festiwal w Sundance. Raczej seks nie dla mas.

    Ktoś powie, że o co w ogóle tyle hałasu, skoro temat można zamknąć w ludowym porzekadle – nie to ładne co ładne, ale to co się komu podoba.
    Ale ja chcę nowej definicji „ładności”, żeby to co stare było uznane za ładne, młode za beznadziejne, pozycja na mnicha za najbardziej seksy, kumulacja energii na kanapie za najbardziej zdrowe zachowanie ever, żeby koty rządziły światem, nawet jeśli miałabym wtedy trochę przesrane, żeby cisi stali się głośni a głośni zostali wypchnięci na margines, żeby biedni stali się bogaci i pokój zapanował na świecie, żeby odwrócił się porządek rzeczy i Ewa Chodakowska nie była wyznacznikiem tego, co powinno być na topie.

    Mam tu parę propozycji na to, co dziś wydaje się brzydactwem a jutro może to włożę.

    Kolekcja kultowej brytyjskiej sieciówki Top Shop. Kiedyś tak nosiły się kujonki z mojego liceum

    top schop

    fot. via www.zalando.pl

    Baleriny na gumkę, śliczności:) szał w Nowym Jorku:)

    CELINE Ready to wear spring summer 2015 Paris fashion week september 2014 PHOTO: EAST NEWS / ZEPPELIN

    fot. za www.fashionpost.pl

    Culottes – spodnie, które w perfekcyjny sposób potrafią z idealnej sylwetki zrobić najgorszą:) Ociekają seksem.

    denim-culottes

    fot. za www.thefashionpolice.net

    Był to mój pierwszy krok do przejęcia władzy nad pragnieniami nie wychodząc z domu. Next step to będą te jezuski. Zagoszczą nie tylko w poradnikach “Jak ubrać się na pielgrzymkę”, ale ja będę je produkować a Alexander Wang będzie ozdabiał diamentami. Potem na Super Bowl wystąpi w nich Beyonce a ja będę już tak bogata, że …

    tego jeszcze nie obmyśliłam w sumie.

     

  • zjedz kanapkę