• Co ty wiesz o kapitalizmie, a co wie Kacper Pobłocki?

    Nigdy bym nie przypuszczała, że ponad 600 stronicową książkę o ekonomii, społeczeństwie, systemie i historii można czytać jak najlepszą powieść. Co prawda od dawna powieści mnie nużą i nie mam do nich cierpliwości, ale wiecie co mam na myśli. Chodzi o sposób pisania na tematy zarezerwowane dla ław uczonych i ekspertów w taki sposób, że przyswojenie sobie punktu widzenia autora nie przysparza trudności, ani męki – a wręcz przeciwnie, wprawia w nastrój euforii z rzędu „aha! a więc to tak! nie myślałam o tym w ten sposób!”.

    Już „Chamstwo” mocno mnie pobudziło do rozmyślań tyczących klas społecznych i własnego dziedzictwa, ale „Kapitalizm” wybił mnie na kolejną orbitę świadomości. Świadomość pozyskana po lekturze tyleż mnie zatrwożyła co – też zmieniając perspektywę – dała jakąś nadzieję. Jakkolwiek głupio to nie brzmi. I nie, nie chodzi o proste przekonanie, czy wszystko stracone czy nie. Tylko o wątpliwości. Wątpliwość to zawsze ta nadzieja, że ktoś, kogo słyszymy w dyskursie o naszej rzeczywistości może się mylić, jego myślenie nie musi być obowiązujące i w związku z tym, można szukać innych wytłumaczeń i innych sposobów myślenia.

    No więc dlaczego warto przeczytać „Kapitalizm – historię krótkiego trwania”?

    Powodów jest kilka, a nawet kilkanaście. Głównym jest ten, że lektura tej solidnie napisanej, bazującej na mnóstwie źródeł książki wybija czytelnika z jego nawyków myślowych na temat rzeczywistości, w której żyjemy i czasów, których jesteśmy spadkobiercami.

    Z ważniejszych – dla mnie – wątków podbiłabym:

    dekonstrukcję okcydentalnych mitów, czyli zerwanie z przeświadczeniem o wyjątkowości Zachodu i jego centralnej pozycji w kulturze i ekonomii.


    To dla mnie szczególny wątek, bo sama niemal całe swoje życie hołduję przekonaniu, że my stara Europa to coś „lepszego”,  że centrum sterowania to Berlin, Paryż, Londyn. Zaczęło do mnie docierać już jakiś czas temu, że postrzeganie Europy jako pępka świata jest trochę dziecinne, jest wynikiem braku szerszego spojrzenia na dynamikę przepływu i idei i pieniądza i politycznych fluktuacji. Ale zaczynam dostrzegać zmierzch kultury Zachodu, naszej centrowości i amerykańskiej hegemonii. To już gnije, to już skompromitowało się nie raz, to przyczyniło się do dewastacji środowiska i złowróżbnych polaryzacji społecznych. Pobłocki opierając się na swoich badaniach i żródłach wykazuje zmierzch tego sposobu myślenia oraz niebezpieczeństwa mogące wynikać z kurczowego trzymania się go.

    wyjście z mitu o naszej, polskiej chociażby, ale nie tylko naszej, peryferyjności wobec Zachodu


    Pobłocki twierdzi, że warto wyjść poza dynamikę oscylowania między dumą a wstydem peryferii, że jesteśmy wyjątkowi, czy też zawstydzająco wtórni. Wskazuje on na zależność pomiędzy tym, jaka była współzależność różnych obszarów, a KTO to opisywał. Uważa, że błąd kryje się w założeniu, że gospodarczy wyścig narodów stanowi lokomotywę globalnej historii (pamiętacie to „będziemy drugą Japonią” czy dogonimy Niemców:) ) Pobłocki ciekawie opisuje te zależności, wskazuje, że to, że na zachód od Łaby istniała inna kultura niż agrarna decydowała globalna koniunktura często rządzona prawem przypadku. Udowadnia powołując się na różne historyczne źródła, że radykalny, czarno biały podział na zaawansowany Zachód i zacofany Wschód jest obrazem przerysowanym.

    wskazanie na pochodzenie kapitalizmu jako systemu


    Pobłocki wykazuje, że system ten jest stary jak ludzkość. Nie powstał on w dorzeczach holenderskich rzek, tylko w szeroko rozumianym Oriencie. Wykazuje skąd np nasi Piastowie mieli hajs na pobudowanie swoich grodów i ostatecznie stworzenie czegoś co nosiło znamiona państwowości. Znalezione w wykopaliskach arabskie monety są dowodem na handel pierwszych piastów z Arabskimi kupcami i na  przedmiotem tych transakcji. A był nim nie bursztyn jak chcą zacni kronikarze w stylu Wincentego Kadłubka wciskający też kit o tym, że awansowaliśmy, bo Mieszko przyjął chrześcijaństwo:) Otóż państwowość udało się Piastom zbudować dzięki handlowi niewolnikami. Pobłocki nazywa to „dirhermowym prosperity”i  wykazuje, że cały system kapitalistyczny opiera się na niewolnictwie i kulturze długu. Wykazuje, że obecnie utrzymuje się ten sam system niewolniczy leżący u podstaw kapitalizmu, z tą różnicą, że obecny pracownik najemny tym różni się od niewolnika tym, że jako właściciel swojego ciała (choć ciężarne kobiety w Polsce tego nie zaświadczą, że są właścicielkami swoich ciał) sam negocjuje warunki, w których ograniczana jest jego wolność.

    wykazanie, że podstawą kapitalizmu jest niewolnictwo, które z kolei bierze się się z długu

    Pobłocki wiąże to też z chrześcijaństwem, które dołożyło się do tego procederu związanego z długiem, czyli z byciem permanentnie winnym. Wszak chrześcijanie wierząc w grzech pierworodny wypuszczają w świat przekonanie, że z gruntu jesteśmy po prostu „winni”. To bardzo żyzne pole do manipulacji, żeby każdego nowo narodzonego członka społeczności udupić i wmówić mu, że zawsze jest coś komuś winien. Uwidacznia się to też w języku. Być winnym to popełnić grzech, ale też mieć u kogoś dług pieniężny czy jakikolwiek inny. Geld – Geild -staroang. ofiara, guilt – winny. Wszystko tu się w języku ładnie zazębia wskazując, co leży u samych podwalin systemu i jak systemy kościelne też ładnie ten wyzysk wspierają, jak mocno są tym zainteresowane.

    wykazanie, z czego bierze się niestabilność kapitalizmu

    otóż z procesu utowarowienia czy monetyzowania wszystkiego – twierdzi autor. Społeczeństwo staje się niejako dodatkiem do systemu gospodarczego. Gospodarka wolnorynkowa może istnieć w społeczeństwie wolnorynkowym, ale gdy społeczeństwo jest całkowicie urynkowione – przestaje ono istnieć. Ogólnie rzecz biorąc prywatyzacja każdego sektora to podcinanie gałęzi, na której siedzimy. Pobłocki wykazał też, jak na przestrzeni pierwszej dekady tzw. transformacji po wejściu Polski do UE można było zaobserwować wymieranie rodzinnych biznesów, bo weszły monopole, które dobiły prywatne inicjatywy kupieckie. Smutny koniec etosu kupieckiego pokazuje choćby złodziejski casus Żabki.

    analizę zjawiska kryzysu


    Pobłocki bierze pod lupę i rok 2008 i obecny czas i wyciąga wniosek taki, że kryzys pokazuje, iż nierówny rozwój opiera się na prywatyzacji zysków i uspołecznieniu strat. Prościej – że w systemie zyskuje garstka a odpowiedzialność za wszelkie tąpnięcia w przepływie pieniądza przejmuje całe społeczeństwo biedniejąc oczywiście przy okazji i tracąc dostęp do podstawowych usług, jakie społeczeństwu zapewnia państwo.
    Ale Pobłocki nie bije w dzwony trwogi. Pisze, że kryzys to moment prawdy kierujący zbiorową uwagę na nowe tory. No chciałoby się powiedzieć – oby!

    wskazanie na współczesne źródła presji społecznych, które podbijają systemowe nierówności

    Źródłem tych presji jest – jak to nazywa Pobłocki – klasa transnarodowa, te Biebery, Beckhamy, Przetakiewicze itp. ludzie, którzy wszędzie czują się u siebie, są panami wszystkiego. Ich kosmopolityzm, beztroski styl życia jaki lansują w social mediach, gwiazdorski status określają pragnienia reszty społeczeństwa, złudzenie, że każdy może taki być, może wszystko, być wszystkim i wszędzie. Niestety to jeden z bardziej szkodliwych społecznych mitów upasionych na social mediach dających złudzenie dostępności dla każdego. Szkodliwy, bo generujący frustrację, kiedy sobie człowiek uświadomi, że niestety – nic z tego.

    Ciekawe, nawet dla ekonomicznego laika są wątki związane z redefinicją pieniądza, z narzędziami kapitalistycznych generatorów kryzysów czyli derywatami finansowymi, lewarowaniem finansowym. Nie przypuszczałam, że będę o tym czytać z zainteresowaniem i jest to zasługa tego, że Pobłocki świetnie potrafi o tym pisać i wkręcać te terminy w narrację ważną dla każdego i tak samo dla każdego zrozumiałą.

    Na koniec konstatuje – nie wiem czy optymistycznie czy nie – że kapitalizm nie przeminie, tak jak nigdy zresztą nie zniknął. Jedyne co przeminie wg autora to świat euroamerykański, do którego przywykliśmy i którego tak kurczowo się uczepiliśmy.

  • zjedz kanapkę