Takie pytanie zadałam w ankiecie na stories na instagramie do zdjęcia z serialu “Emily w Paryżu” z akcją, jak bohaterka siedzi przy stoliku kawiarni w Saint Tropez i napierdala kontent na instagrama.
Do tej ankiety jeszcze wrócę, bo chcę zacząć od pewnej oczywistości, ale umówmy się – to, co jest oczywiste dla jednych, wcale nie musi być oczywiste dla innych, stąd pozwolę sobie na to niezbyt odkrywcze stwierdzenie. Takie mianowicie, że jesteśmy w samym środku oka cyklonu, jakim jest narracja social mediowa. Jesteśmy świadkami agresywnego rozwoju nowych mediów, które z miesiąca na miesiąc coraz bardziej kolonizują każdy skrawek naszych żyć. Co chwila pojawia się jakieś nowe narzędzie komunikacji, nowy trend, który modny dziś, nazajutrz okazuje się oldschoolem. Nie wiem, czy rzeczywistość kiedykolwiek zmieniała się tak dynamicznie, kiedy tak trudno było ją uchwycić, pojąć i zrozumieć.
Moje własne życie dzielę na parę istotnych etapów i zauważyłam, że prócz osobistych cezur dla wydarzeń z mojego private life, cezury etapów narzucają mi też technologie. Patrzę, jaki mają one wpływ na moje postrzeganie świata. W albumach fotograficznych z wywołanymi zdjęciami analogowymi czy cyfrowymi odnajduję jakieś moje „przedżycie”, widzę „przed-mnie” upozowaną na plażach, przy choinkach, w jakichś uroczystych momentach „do zapamiętania”, aż po rok 2012, kiedy z momentem upowszechnienia się smartfonów, gdy wszystko dostało turbo speeda – odnaleźć się jako człowiek obfotografowany, umasowiony i zapośredniczony w cyberprzestrzeń na setki możliwych sposobów, usadzony już nie w 5 albumach, tylko w chmurze o terrabitowej pojemności, ze strumieniem zdjęć, których przepływ opowiada moje życie.
Obserwuję, jak odczuwam i percypuję moje życie w zależności od tego, jakiej technologii (cyfrowej, analogowej, social mediowej) używam do jego relacjonowania. Przez rozwój technologii i nowych mediów świat zyskał ogromny potencjał dokumentacyjny. Ale to, co się dzieje obecnie wychodzi poza zakres dokumentowania rzeczywistości, poza jakieś muzealnictwo (składnie do albumów, archiwizowanie). Teraz fotografia jest nieustannym wyrazem prób poszukiwania własnej tożsamości, performancem na własny temat poddanemu zewnętrznej ocenie.
ankieta
Ale powody ku temu, aby w tym uczestniczyć mamy różne. Z mojej ankiety przeprowadzonej na stories klika dni temu wynika, że większość świadomie używa mediów społecznościowych dla inspiracji, wielu ze względów relacyjnych, podpada pod to zarówno bierne obserwowanie innych jak i gotowość do nawiązywania ciekawych znajomości z ludźmi, z którymi łączą nas podobne zainteresowania. Ale oprócz tych wyżej wymienionych oraz osób z podejściem biznesowym do SM monetyzującymi swoje skille lub popularność, wielu z nas postrzega social media jako toksyczne.
send me an image
Takie miałam poczucie, toksyczności tych fotograficznych aktów w mediach społecznościowych kiedy deptałam setki zdjęć zebranych na wystawie duńskiego artysty Erika Kesselsa w C/O Berlin pt. „Send me an image”. Deptaliśmy hałdy zdjęć kotków, piesków, dzieci, ślubów, narodzin, selfie i instanóżek, setki aktów, które były bliskie jakimś ludziom a śmietniskiem dla innych. I myślałam sobie, po co to wszystko, ta cala nadprodukcja nas? Żeby wylądować na cyberśmietnisku. Fotki jako hałdy śmieci, śmieciowych informacji, których termin przydatności mierzy się już w ułamkach sekund. Jakbyśmy szli na zatracenie w tej produkcji obrazów.
Ale potem, kiedy zaczęłam o tym myśleć, bardziej niż na nadprodukcji i nadpodaży fotografii społecznościowej skupiłam się na tym, że ten rodzaj fotografii, to nie jest coś w dawnym choćby barthesowskim rozumieniu „dynamiki twórczej podmiotowości”. Dziś bowiem fotografia społecznościowa to nie tyle kreacja czy dokumentacja, ile sposób komunikowania siebie, wyraz tego, jak potrafimy patrzeć na świat, jak go odbieramy i interpretujemy za pomocą właśnie strumienia obrazów, nie słów. Więc nie tyle jest istotna tzw dobra fota, ładne zdjęcie jakich podobne zalegają w cyberchmurach- ile to – dlaczego akurat wybraliśmy taki obiekt, takie ujęcie, dlaczego właśnie to, a nie coś innego. Te wybory to komunikacja tego, jak patrzymy na świat, nie świadectwo naszych umiejętności fotograficznych, bo łatwość, z jaką dziś robi się zdjęcie, wyeliminowała to kryterium. Zdjęcia społecznościowe to po prostu historie. O nas samych. Co można sprowadzić do prostego stwierdzenia – pokaż mi swój instagram a powiem ci kim jesteś:)
fetyszyzacja cyfrowego odłączenia
Mimo powszechności tego doświadczenia, jakim jest robienie fotek na social media – bardzo popularna jest fetyszyzacja odłączenia cyfrowego – jak zauważa Nathan Jurgenson. W swojej krótkiej, acz gęstej i bardzo analitycznej książce „Fotka. O zdjęciach i mediach społecznościowych” autor demaskuje ten społeczny zwyczaj dyscyplinowania ludzi, którzy robią zdjęcia na SM czy dużo z tych mediów korzystają. Znacie to – „odłóż ten telefon. żyj prawdziwym życiem”. Ale jak słusznie zauważa Jurgenson – kto decyduje jakie życie jest prawdziwe a jakie nie? Jakie gremium? Jeśli ktoś orzeka, że korzystanie z SM jest niezdrowe, to kto decyduje o tym co jest zdrowe? Jurgenson wskazuje na iluzoryczność zjawiska „bycia bliżej rzeczywistości”, kiedy jest się wylogowanym. Autor opisuje zjawisko, które wypieramy, a mianowicie, że chcąc nie chcąc jesteśmy w świecie cyfrowej rzeczywistości. Nawet nic nie robiąc, nie wrzucając zdjęć, nie postując – zajmujemy wobec tej rzeczywistości jakieś stanowisko. Jesteśmy w strumieniu cyfrowym bez względu na to, jak z niego korzystamy.
Jurgenson przytacza pewien eksperyment, jakiego podjął się przeciwnik mediów społecznościowych, stojący na stanowisku, że SM to nieprawdziwi my. Przez rok żył wylogowany. Ze wszystkiego. Po roku stwierdził, że cyfrowa abstynencja nie uczyniła go prawdziwszym niż był zazwyczaj.
Jesteśmy konstruktem. Tożsamością wyrażaną na setki sposobów, nie sprowadzoną do prostego dualizmu bycia i nie bycia online, fotografowania i nie zapośredniczania rzeczywistości poprzez obrazy. Nie jesteśmy bardziej aktorami na scenie życia teraz niż byliśmy nimi kiedyś. Nie jesteśmy bardziej sobą kiedy jesteśmy wylogowani. Nawet jak nikt nie patrzy manipulujemy myślami o sobie, przygotowujemy się do wystąpień, pertraktujemy nieustannie z własnym wizerunkiem i tożsamością. Nasz umysł nie pozostaje w mitycznym uśpieniu ani na chwilę.
Podoba mi się, że autor dokłada starań, aby odmitologizować to przekonanie o „prawdziwym życiu” istniejącym tylko poza światem cyfrowym. Już Bataille mówił, że „życie chwilą” to realizacja idei doskonałej bierności. Bierności, która jednakowoż jest przecież fikcją, jako że nasz umysł pracuje nieustannie i czy zapośrednicza chwile za pomocą zdjęć czy też manipuluje myślami odnośnie zjawisk tylko w obrębie naszego własnego umysłu – zaświadcza właśnie, że życie chwilą ma różne wymiary i żaden z nich nie jest lepszy czy gorszy. Wartościowanie jaki sposób bycia w świecie jest lepszy – jest opresją i manipulacją.
Emily w Paryżu
I w tym momencie wracam do ankiety, jaką wpuściłam na stories z kadrem z serialu „Emily w Paryżu”, kiedy bohaterka siedząc w miłych okolicznościach w Saint Tropez – zamiast wystawiać twarz do słońca i „żyć chwilą”, cokolwiek miałoby to znaczyć, wypuszcza w media informacje o miejscu, tagi, uwagi, spostrzeżenia. 65% z was odpowiedziało, że to nie prawdziwe życie a symulacja.
Wracam więc do pytania postawionego wyżej – kto decyduje, że takie a nie inne korzystanie z chwili jest symulacją? Jakie są kryteria? Jak wykazałam wyżej na bazie wywodów Jurgensona takie kwalifikacje działań związanych ze streamowaniem informacji w nowych mediach, kwalifikacje sugerujące, że to żałosna imitacja życia a nie życie – to iluzje. Nasze iluzje na temat „prawdziwości” życia. Nie ma jednej prawdy przecież o niczym. Konstruowanie siebie poprzez performowanie zastanego świata to taki sam akt bycia prawdziwym jak i nie robienie tego.
koniec prywatności?
Kolejnym konstruktem odnośnie SM, który budzi kontrowersje jest „prywatność”. Wielką i słuszną batalię o „prawo do zapomnienia” toczy w swoim monumentalnym opracowaniu Shoshana Zuboff „Wiek kapitalizmu inwigilacji”. Wykazuje ona jak wielkie korporacje Google i imperium Zuckerberga czy Appla indeksując nasze zachowania w sieci, wyszukiwania, wrzucane obrazy, lokalizacje – zagarnęły bezprawnie to bezmiernie wielkie pole behawioralnych aktywności użytkowników, aby ich kontrolować i podsuwać im reklamy produktów, które powinni kupić i mieć. Wiemy, że nadwyżka behawioralna wykorzystywana jest nie tylko w marketingu korporacyjnego kapitalizmu, ale też dla manipulowania politycznymi celami, wyborami i rzeczywistością społeczną. Boimy się tego i chcemy mieć poczucie kontroli nad tym.
Niestety istnieją słuszne obawy, że nie ma od tego ucieczki. Każdy podłączony do własnego smartfona systemu Android czy iOS nie zbiegnie już z tego systemu nigdy. Mark Zuckerberg marzy, że stworzy taki matematyczny algorytm, który precyzyjnie skonfiguruje ludzkie zachowania. Jurgenson zaś zadaje pytania, czy faktycznie Big Data i fakt, że wrzucane przez nas obrazy indeksują co lubimy – powie o nas wszystko i faktycznie będzie o nas wiedzieć wszystko tak, że potem jakieś matematyczne równanie określi za nas kim naprawdę jesteśmy? Otóż nie właśnie. Nasza prywatność, jak zauważa autor „Fotki”, rozgrywa się w ogromnej przestrzeni tego co dzieje się pomiędzy zrobieniem zdjęcia, wrzuceniem do do sieci, pomiędzy konstruktem i performancem dzieją się rzeczy, których nie widać. I to jest prywatność, do której dostępu nie mają followersi ani korporacyjne algorytmy. Te ostatnie bowiem nie umieją brać pod uwagę prostej sprawy, że ludzie są zmienni, niekonsekwentni, niejednoznaczni, niedookreśleni. Jesteśmy zbudowani z poglądów, które zmieniamy, emocji, których nie rozumiemy, klasowości, etniczności, seksualności i choćby Zuckerberg bardzo chciał ludzkość utowarowić – nie jesteśmy przekładalni na liczby.
social media jako nośnik idiocenia
Tym co odstręcza jednak od SM najbardziej jest chyba nawet nie ich agresywna ekspansja robiąca z nas towar. Według mnie największym zagrożeniem obecnie jest to, jak SM kształtują narrację o świecie. Narracja ta pikuje w kierunku coraz szybszego idiocenia społeczeństwa poprzez promowanie kultury celebryctwa (klasowości imho) i narcyzmu. Widać to dobrze na przykładzie filmu „Don’t look up”, kiedy ludzie zamiast przejąć się tym, że za parę miesięcy uderzy kometa rozwalająca planetę, robią z wynalazców przyczyny katastrofy memy i masowo współczują jakiejś celebrytce rozstania z partnerem. To pokazuje, że nie ma czegoś takiego jak „prawda”. Każdy pogląd jest przerobiony przez SM na papkę o konsystencji strawnej w zależności od bańki informacyjnej w jakiej wyląduje. Nie ma czegoś takiego, że „wiesz”, że dobrze napisałeś książkę albo zrobiłeś dobry film, czy dobrze zagrałeś w piłkę. Lewandowski mający faktyczne zasługi w kopaniu tejże piłki w tym roku nie dostał złotego pucharu dla najlepszego gracza. Dostał go Messi bez zasług za to z prawie 300 mln followersów na koncie, co czyni go atrakcyjniejszym produktem dla biznesu niż Lewandowskiego z 27 milionami.
co robić?
Chciałam na koniec wystąpić z jakąś światłą poradą – jak więc działać w obecnym świecie, jak pływać w tym morzu bez tlenu, podłączać się czy odłączać. I nie wiem niestety jaka jest rada i czy w ogóle taka istnieje. Jedyne co wydaje mi się sensowne to nieustanne weryfikowanie swoich poglądów i emocji. Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że to, co 15 lat temu wydawało mi się oczywiste i cool – dziś widzę jako totalny cringe i obciach, zastanawiam się kim byłam, że tak wtedy myślałam o świecie i ludziach. To, czego sama sobie gratuluję, to tego, że byłam w stanie różne postawy weryfikować i że mi się to udaje. I to jest chyba jedyna droga. Dlatego esej Jurgensona polecam, bo on właśnie tak robi – weryfikuje popularne opinie na temat zdjęć, social mediów, dzięki czemu następuje ten epifaniczny moment, kiedy przysiadamy i mówimy sobie „aha, a więc to może być i tak”. Ja postrzegam ten moment jako rodzaj punktu zwrotnego, który może przynosić nam nieoczekiwane korzyści.