• Co oglądać w środku lata

    Przez moje social mediowe ścieżki wpadłam na platformę streamnigową Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych 35mm.online, na której bezpłatnie jest baza filmów z lat 60/70/80/90. Filmy są po rekonstrukcji cyfrowej, znakomita jakość, całość współfinansowana ze środków unijnych. Wspaniała jest to sprawa, bo ja często wracam do polskich seriali z tamtych lat i muszę je kątem gdzieś oglądać w jakości słabej. Znajduję ogrom przyjemności z powrotu do kinematografii tamtych lat.
    Odpowiada za to nie tylko nostalgia, właściwie nawet wcale nie ona. Ważna dla mnie jest obserwacja, jakie pomysły realizowano w komunistycznej Polsce, jak to było realizowane i jak zmieniły się relacje społeczne. W skrócie (ale nie przywiązujcie się do tej idei) mogę powiedzieć, że te społeczne stosunki nieco ewoluowały, w kierunku – zaryzykuję stwierdzenie – raczej dobrym. Mimo że patriarchat i mizoginizm trzyma się całkiem dobrze, nikt już chyba dziś nie zrobi filmu obyczajowego, w którym kobiety klepie się w pracy po tyłkach, robi im uwagi, że „to nie dla ciebie temat” itp.
    Zmienia się też w narracjach obecnych stosunek do natury, nie traktujemy jej już tak obcesowo i jako coś oczywistego jak kiedyś. Natomiast pod względem realizacyjnym, mimo że obecnie jest dostępna nowoczesna technologia, nieograniczony dostęp do praktycznie wszystkich informacji, zapewne też i większe są budżety, to współczesne produkcje są wg mnie marnym echem filmów z tamtych lat jeśli chodzi o historie, konstrukcje scenariuszy, bohaterów, intrygę, klimat. Właściwie wszystko. Ze świecą szukać dziś produkcji tzw autorskich. Chcąc zrobić film, trzeba pozyskać przychylność producentów powiązanych z gigantami filmowymi i te narzucają na te produkcje swoje algorytmy, które ze sztuką nie mają właściwie nic wspólnego. Jedna „Euphoria” wiosny nie czyni:)

    Rozpoznanie platformy 35mm.online zaczęłam od 2 filmów.
    Pierwszy, taki na czasie, no bo „W środku lata” -1975 r. reżyser Feliks Falk, Andrzej Jaroszewicz zdjęcia.

    Tak się zastanawiałam, czy Ozon jak robił „Basen” to oglądał film Falka:) To jest ten sam klimat. Czuć go od pierwszych sekund filmu, niby fajnie, miło, ładne okoliczności przyrody, lato, urlop, a jednak gdzieś coś się czai. Uwielbiam filmy, które łączą w sobie klimat mocnej obyczajówki, realizm z grozą. Akcja osadza się na historii pary (młoda Teresa Budzisz – Krzyżanowska i Andrzej Chrzanowski – naczelny intelektualista filmów tamtych lat:) ), która jedzie do wynajętej od znajomego leśniczówki na wieś spędzić ze sobą więcej czasu, wzmocnić więzy, ale widać od początku, że coś tam się nie klei. Pan zajęty jest swoimi pracami naukowymi a pani szuka bliskości. Jednak jest w tych poszukiwaniach osamotniona i zbywana. Jest to też przy okazji studium związku. Wydaje mi się, że dynamika związku jest pokazana w filmie w wymiarze uniwersalnym, aktualnym, mimo zmieniających się standardów społecznych. Albowiem niezależnie od deklaracji, wiele relacji intymnych, w 4 ścianach pozostaje przemocowe. Tu przemoc polega na tym, że pan zbywa zabiegi pani o tę bliskość, bagatelizuje też jej obawy, bo kobieta słyszy wszędzie odgłosy, widzi nieznajomych za płotem a pan kwituje to prostym „zdawało ci się”. Łatwo wyczuć, że partnera irytuje jego partnerka i posądza ją o nadwrażliwość, fanaberie, histerie, no jak to kobitki, tak mają. Nie trzeba się przejmować. Pada też najbardziej opresyjny tekst ever, kiedy bohaterka odkłada płytę winylową bez uprzedniego wsadzenia ją w osłonkę. Pan mówi wtedy, a dzieje się to przy zaproszonym gościu – „czy mogłabyś nie odkładać MOICH płyt w ten sposób? Mówiłem ci to już tyle razy”. Serio. Ja nie znam bardziej opresyjnych tekstów niż takie jak ten, zwłaszcza, kiedy mówi się je w obecności osób trzecich.
    Prócz dramatu małżeńskiego rozgrywa się tu coś nierealnego, nienazwanego a podszytego grozą. Krzątanie się bohaterki podszyte jest lękiem, a widzimy to dzięki sposobowi filmowania, są to obrazy z niską ekspozycją (bardzo teraz modne na pintereście!:)), przyciemnione, mimo, że to lato. Widzimy przyglądających się kobiecie obcych mężczyzn, poruszające się złowrogo krzewy, słyszymy historie o utonięciach, morderstwach i dużo, dużo zabitych zwierząt – zajęcy, saren, ryb. Te zwierzęce umierania pokazane są wręcz hiperrealistycznie. Ja wtedy zamykam oczy. Cierpienie zwierząt ma dla mnie wymiar ludzki. Wtedy, a nawet dziś jeszcze, tak do tego nie podchodzono, ale jestem pewna, że reżyser użył tych obrazów celowo, dla podbicia atmosfery zagrożenia i śmierci. Wg mnie wpływ na ten wydźwięk mogło mieć miejsce akcji. Rzecz dzieje się na Kaszubach, na terenach poniemieckich. To było 30 lat po wojnie, moim zdaniem pamięć krzywd ludzi, którzy tam mieszkali, tych którzy ucierpieli na skutek wojny i powojennych porządków gdzieś tam nadal była żywa, żyła w tych lasach, w tamtym powietrzu, w tamtych ludziach.
    I tak para nowoczesnych ludzi z miasta chciała sobie żyć w warunkach pokoju i słuchać Haydna, pisać socjologiczne rozprawy habilitacyjne, ale niedawna przeszłość, niezidentyfikowane lęki ludzkie jeszcze ich ścigały.
    Film – świetny. Ani razu nie grzebałam w telefonie oglądając go, a biorąc pod uwagę, że przy nowych produkcjach robię to nieustannie, no to jest chyba wystarczająca rekomendacja.

    Drugi film – totalny sztos 10/10 debiut Barbary Sass z Dorotą Stalińską w roli głównej, z 1980 roku „Bez miłości”.

    Historia jest o młodej dziennikarce, reporterce, która chce odnieść sukces w zawodzie i porusza się w mizoginicznym świecie z taką samą bezwzględnością jak ci wszyscy paternalistyczni szefowie, koledzy, współpracownicy. Wykorzystuje ich w sposób totalnie cyniczny, robi bez wyrzutów sumienia karierę przez łóżko, potem sięga po kolejnego kochanka na stanowisku wyżej, nieślubne dziecko oddaje na wychowanie matce, w której zresztą ma ogromne wsparcie, ma plan, jest zdeterminowana, dynamiczna, na wspomagaczach, ale do celu dąży – jak to mówią – po trupach. Co okazuje się potem niemal prawdą. Film poddaje pod rozwagę nie tylko rolę kobiet w społeczeństwie, kobiet, które chcą być niezależne i aktywne zawodowo, ale podbija też temat zawsze na czasie – wolności słowa, praw do własności cudzych opowiadanych historii, granicy reporterskiej prawdy, tego co wolno opowiadającemu. Dziś z pewnością takie praktyki, jakie stosowała bohaterka w swoich reportażach na pewno by nie przeszły, mamy copyrighty, legale i rodo. Ale potężna fala mediów społecznościowych rozwalcowująca nasze życia to pytanie o granice prawdy i prywatności ciągle stawia i pozostawia aktualne.
    Zastanowiła mnie też tam jedna rzecz. Czas, w jakim dzieje się film to okres przed stanem wojennym, jak pamiętamy fale niepokojów społecznych, zagrożenie, niewiadome. Jest taka scena, kiedy koleżanka pyta głównej bohaterki – czy nie boi się gdzieś tam jechać czegoś robić skoro czasy takie niespokojne, na co Stalińska – Ewa Bracka odpowiada – zawsze czasy są niespokojne i zawsze coś się dzieje. I to jest akurat prawda, niby banalna, ale naprawdę pozwala zyskać inną perspektywę choćby dla obecnych czasów, kiedy co dzień zbieramy trwożliwy plon wieści z kraju i ze świata, a ja zawsze powtarzam, że zawsze tak było. Zawsze działo się coś i zawsze będzie, dwie granice dalej, czy za płotem czy w środku.
    Bohaterka ma też credo pasujące do tych całkiem liberalnych czasów, że nie ma sytuacji bez wyjścia, zawsze można coś wymyślić. Instagramowi kołczowie byliby z niej dumni. Niemniej na tamte czasy to była niecodzienna postawa, taka wiara we własną sprawczość, zwłaszcza w przypadku kobiety. Los ostatecznie przyciera jej nosa, ale to jak Sass wymyśliła tę postać, jak wszczepiła figurę silnej kobiety w tamten betonowy patriarchat wzbudza we mnie podziw niekłamany. Do tego dynamiczny montaż, konstrukcja scen, prowadzenie postaci. Z całości idzie spójny obraz i uniwersalny przekaz.

    Proszę mi wskazać, kto dziś tak robi filmy?

  • zjedz kanapkę