• Kanapka nadmorska, czyli jak żyć ładnie

    Jestem w Unieściu na urlopie i roztrząsam sobie temat nadmorskiej architektury, a konkretnie, jakie są źródła tego architektonicznego koszmaru. Miasteczka takie jak Unieście przed sezonem oferują szerokie, klifowe, piękne plaże tylko dla mnie, spokój jeziora Jamno tylko dla mnie i architektoniczno – designerską kwintesencję horroru też tylko dla mnie i dla paru niedobitków żyjących tu na stałe, a potem czasowo dla rzeszy turystów przyjeżdżających tu jeść gofry i ryby z norweskich hodowli.
    Robię nordic walking po miejscowej kostce bauma i poszukuję odpowiedzi, dlaczego w Polsce, mimo iluś tam lat przemian ustrojowych, to architektonicznie – jak okiem sięgnąć – jest brzydko, brzydziej, coraz brzydziej?

    Czy kiedyś było tak samo brzydko, a dopiero teraz po krótkich wizytach w Norwegii, Kopenhadze i followaniu Puro Hotels na instagramie – zaczynam to dostrzegać? A może faktycznie – zalewa nas ta brzydota od morza po Tatry coraz mocniej i jest tego jakaś przyczyna?
    Czy jest tak dlatego, bo jesteśmy krajem coraz biedniejszym czy coraz głupiej sterowanym? A może dryfujemy ku architektonicznej zagładzie kompletnie bez steru i tu jest pies pogrzebany?

    Jak jest w Skandynawii?

    Przechadzając się ulicami jakiegoś ich miasta spotyka się i silosy, i budynki przypominające urzędy z czasów PRL-u i okazy brzydsze i ładniejsze, niemniej nie zdarzyło mi się natknąć na wstawiony nagle budynek z seledynową elewacją podczas gdy wszystkie wokół mają elewacje białe. Nie natknęłam się na dom stojący półbokiem, bo właściciel tak sobie właśnie umyślił. W Kopenhadze wiem, że obowiązuje limit wysokości nowo budowanych obiektów. Mimo że tego nie przestudiowałam dokładnie, jestem skłonna przypuszczać, że mają tam jakieś standardy budowania państwowego i prywatnego na takiej zasadzie, że ma się nie wyróżniać i mniej więcej pasować wszystkim. Tę spójność dostrzeże z pewnością nawet średnio zainteresowany budownictwem czy architekturą.

    Jak jest na Kubie?

    Na Kubie nigdy nie byłam. Mogę tylko powiedzieć, że wyobrażam sobie ten kraj jako obszar jakiejś totalnie absurdalnej biedy i nieszczęść architektonicznych połączonych z ruiną. Tymczasem była tam ekipa Razem Taniej a ja natknęłam się na ich blogu na taki oto wpis o kubańskiej architekturze użytkowej:
    “Jeżdżąc po Kubie zauważyliśmy że wszystkie domki są do siebie podobne. Ładne, zgrabne, kolorowe, bardzo podobne, a wręcz identyczne. Jeden z pierwszy krajów i to biednych krajów, który ma tak uporządkowany architektonicznie krajobraz. Okazuje się, że nie dzieje się tak za sprawą mieszkańców, tylko za sprawą? Oczywiście, że Fidela, który to dokładnie określił jak mają wyglądać domy, ile mają mieć okien, z której strony domu mają się znajdować oraz że mają być kolorowe. Uzyskanie pozwolenia na budowę domu wyższego niż 1 piętro podobno graniczy z cudem. Trzeba przyznać, że ładnie to wszystko wygląda ale… no właśnie! / Vinales, Kuba, luty 2017”

    Jak jest u nas?

    Nietrudno dostrzec, że kolektyw  raczej kojarzy nam się źle i nie trzyma się mocno w Polsce na skutek zaszłości ustrojowych. Już sobie wyobrażam jak pan Ryszard mający kawałek swojej posesji nad jeziorem Jamno pozwoli jakiejś lokalnej społeczności gminnej decydować o tym, jak ma być ustawiony jego dom i w jakim ma być kolorze elewacja i jak spadzisty dach. Panu Rysiowi nikt nie będzie mówił, jaki on ma mieć gust, jak on lubi, żeby kolorowo było skoro w Polsce klimat taki, że światła mało, to zróbmy ten kraj różowo – łososiowo – żółtawo – seledynowym.
    Centralne planowanie to też już u nas było i nie sprawdziło się. Efekty? Setki tysiące osiedli z takimi samymi szarymi blokowiskami, które na szczęście też pomalowano na kolor łosoś, żeby nie było aż tak bardzo widać, że niszczeją i ropieją od środka.
    Dlatego taki pan Ryszard – właściciel posesji nad jeziorem Jamno może sobie na swoim kawałku ziemi robić, co tylko mu się zachce.

    Estetyka według statystycznego pana Ryszarda, który akurat mieszka nad morzem (bo może też w Zakopanem, to bez różnicy)

    Na początek taki polski -tu akurat – nadmorski klasyk.
    Smażalnia ryb połączona z pokojami do wynajęcia.
    Elewacja w eleganckim kolorze ecru, bardzo wyrafinowane kute metalowe barierki na balkon, koniecznie z takim jakby wybrzuszeniem, całość musi cechować brak symetrii, dodatek czegoś special, tu np. coś w rodzaju przystankowej wiaty, co nadaje budynkowi wyjątkowości, nikt go z niczym bynajmniej nie pomyli, a na dokładkę może coś drewnianego, coś a la stróżówka, ale zawsze można tam gofry sprzedawać, dzieło wieńczą parasole z logo jakiejś piwnej kompanii. Mieszkalibyśmy. W środku na pewno całość wyłożona jasno brązową terakotą z Leroy Merlin z promocji.

    smażalnia ryb – Unieście, fot. moja

    Następnie idziemy główną promenadą i podziwiamy pomysłowość właścicieli tutejszych budynków mieszkalnych na ogrodzonych lub nie posesjach.
    Dom w kolorze seledynowym dumnie wyróżnia się na tle banalnie brązowych lub łososiowych lub o zgrozo – szarych elewacji. Ten kolor to kolor mocy i światła. Po co życie ma być szare skoro może być lepsze – seledynowe.

    budynek mieszkalny w Unieściu, fot. moja

    Kolejna działka skupia 3 architektoniczne style: stary typowy nadmorski domek z trójkątnym spadzistym dachem przycupnął sobie w towarzystwie nowoczesnego budynku w stylu smażalni oraz oryginalnego, z rozmachem po pańsku wybudowanego Gargamela. Tam z wieży można sobie spoglądać na jezioro i rezerwować miejsca noclegowe już w styczniu.

    podwórkowy eklektyzm – Unieście, fot. moja

    Od frontu – wieże ni to z siedziby Gargamela ni to z zamku Krzyżaków – łączą się w całość z budynkiem  w stylu nowoczesnym. Po co mieć jeden styl skoro można dwa w jednym. Jest to i kreatywne i wyróżniające się.

    front pensjonatu w stylu rozmaitym – Unieście fot. moja

    Nagle na promenadzie dostrzegamy budynek mieszkalny a la pensjonat, który jest jakby inny. Ani nie seledynowy, ani nie łososiowy, raczej z elementami drewna i betonu, z pewnością właściciel podąża za trendami i chciał wystawić dom w stylu skandynawskim. Coś jednak poszło nie tak…

    dom a la skandynawia – Unieście, fot. moja

    Zbaczając nieco z promenady zajdziemy do obiektu chyba gminnego, tj. do muzeum. Trudno się domyśleć jaka idea przyświecała temu, kto planował całość widoczną z ulicy tuż po zejściu z plaży, ale z pewnością ten ktoś gustował w paniach z dużym biustem, bo kto by nie gustował, a szczególnie jak one sobie tak ten biust tak zalotnie podtrzymują.
    Taki tam wątek erotyczny.
    Zresztą twarto jakoś zachęcić ludzi do tego, żeby weszli oglądać na jakich sprzętach ludzie nad morzem dawno temu wyrabiali masło.A golizna zawsze podnosi sprzedaż!

    Muzeum w Unieściu, fot. moja

    Cofamy się nieco w bok nad jezioro Jamno. Jest to duże, majestatyczne i urokliwe jezioro – jak się na nie patrzy w głowie robi się przestronnie. Cicho, nic się nie dzieje, mało kto tu przychodzi. Ale kiedy odwróci się głowę w drugą stronę – powracają wszystkie objawy przygnębienia. Nagle znowu zaczynamy się garbić i robi nam się dziwnie nieswojo. Zaglądamy za pierwszy lepszy płot i widzimy widoki takie jak ten.

    posesja nad jeziorem Jamno – Unieście, fot. moja

    Coś na czymś, we wszystkie strony świata, nie wiadomo po co, nie wiadomo jak, coś tam stoi, coś tam pies szczeka za płotem a pan w gumofilcach przydeptuje ziemię pod rachityczną bramą. Wszędzie swojski bałagan, jak to w domu, jak u siebie.

    Przyśpieszamy kroku, wchodzimy w okolice mocno przetrzebionego lasu a tu na jego skraju prawdziwa perła polskiej architektury. Budynek nie wiadomo jakiego jest przeznaczenia, ale z pewnością zaspokoi gusta wszystkich. Przyciągnie i wielbicieli góralszczyzny i jeśli akurat są nad morzem, to poczują się fajnie, i wielbicieli stylu dworskiego, dlatego postarano się o półkoliste sklepienia oraz o kręte schody z balustradami z Obi, i wielbicieli zabaw, więc dla nich postarano się o salę weselną w kolorze zgaszonej cytryny. Jest to i ładne i funkcjonalne i i widoki są super.

    funkcjonalny obiekt nad jeziorem Jamno – Unieście, fot. moja

    Na koniec dwa ośrodki wczasowe o wdzięcznych nazwach Bałtyk i Eden – jeden z lat 70 -tych, drugi z 80-tych. Jawią się jako prawdziwie spójne architektoniczne znaleziska. Eden co prawda wygląda jak zalążek bazy kosmicznej, ale przynajmniej nikt tu nie podokładał wiat przystankowych, budek drewnianych czy kutych na półokrągło obudowań balkonowych zwieńczonych trójzębami Neptuna. Po spacerze ulicami Unieścia moje preferencje architektoniczne ulegają zmiękczeniu zatem widok tych ośrodków z epok nieco mnie uspokaja.

    ośrodek wczasowy Bałtyk – Unieście, fot. moja

    ośrodek wczasowy Eden – Unieście, fot. moja

    Ale poza tym jest mi raczej przykro. I wiem, że nie ma sprawiedliwości na świecie, nie ma tak, że skoro inni mają ładnie i schludnie i sensownie, to u nas też tak może być.
    Nad morzem mieszkańcy mają o tyle fajniej, że można sobie pójść na plażę i popatrzeć w przestrzeń. Nie wyrośnie tam nagle pensjonat Bajka z brudno żółto brązowymi elewacjami i elementami przy oknach a la gotyk z różowymi kafelkami ułożonymi w fantazyjny napis „stołówka”. W górach można sobie popatrzeć na szczyty, no a wszędzie indziej na dachy z blachy falistej, ceglane zajezdnie i brzydkie bloki i udawać, że to postindustrial.

    Ponieważ nie znajduję żadnej konstruktywnej pointy – to zachęcam do popatrzenia na morze, a jak ktoś nie ma, to w niebo.

    Bałtyk fot. moja

  • zjedz kanapkę