Z ludzkich lajfstajli najbardziej ciekawiły mnie zawsze dwa. Pierwszy o tym, jak zbiec z rzeczywistości i być nie będąc, czyli takie trochę anarchizowanie i dyskredytowanie Systemu, a drugi o tym, jak być pożytecznym i zrobić tak, aby ludziom na coś się przydać, nie tylko w doraźnym działaniu, nie świadczeniu pracy, której celem przeważnie bywa tylko zarobienie na przeżycie, tylko w działaniu, które przyniesie ludziom obecnym i późniejszym coś na kształt zdziwienia „aha! a więc to tak działa! na tym to polega!”.
styl na pożytecznego
Przechwytywanie pierwszej stylówki przychodziło mi zawsze z łatwością, jak każdemu, kto urodził się już ze stemplem poczucia pewnego wykluczenia, choć na początku nie wiadomo z czego, to potem wiadomo, że jakby ze wszystkiego. Ale styl „na pożytecznego” pozostał poza moim zasięgiem. Natomiast od zawsze ciekawiło mnie, skąd się pożyteczni biorą, jakie mechanizmy rządzą tym procesem, że ktoś robi w swoim życiu coś, co ma sens, co przejmują inni ludzie i czują się tym jakoś ubogaceni. Czy to wynika z samych predyspozycji osobniczych czy ze środowiska, pochodzenia, okoliczności. Czy, jeśli niezmiennie nie mam nigdy odwagi wyjść poza utarte ścieżki codziennej rutyny, która tylko trzyma mnie przy życiu i nic poza tym, to jestem beneficjentką jakiegoś determinizmu czy też własnego lenistwa?
Takie myśli przychodziły do mnie, kiedy kończyłam lekturę rozmowy Folco Terzaniego ze swoim ojcem Tiziano u samego kresu życia tego drugiego. Otóż Terzani senior na bazie swoich doświadczeń i przemyśleń wysnuł mocne przekonanie, że każdy z nas może znaleźć sobie taką robotę, która ma sens i która sprawi, że kiedy trzeba będzie się ewakuować z tego świata, to zrobi się to bez żalu, za to z poczuciem, że było się przydatnym, a czas jaki się miało spożytkowało się dla dobra naprawdę sporego ogółu.
Niezmiennie zazdroszczę tym, którzy są w stanie zostawić po sobie coś więcej niż wypasione auto, garaż i apartament w Wilanowie albo prestiżowy gabinet na szczycie wieżowca kurnika. Chcę teraz o nich opowiedzieć, żebyście sobie pooglądali, poczytali i poczuli jak to jest.
Jeden z nich to wspomniany już Terzani, odkryty przeze mnie dopiero rok temu, włoski dziennikarz, pisarz, zmarły parę lat temu na raka i brazylijski fotograf Sebastião Salgado, o którym obejrzałam dokument Wima Wendersa „Sól ziemi”.
Wywiad z Terzanim „Koniec jest moim początkiem” czytałam równolegle, kiedy wpadłam na dokument o Salgado. Ten zbiór nieprzypadkowych przypadków niezmiennie mnie fascynuje, jak działa ta niewidzialna sieć powiązań i wpadania na tropy, które łączą się potem we wspólną całość.
skąd się biorą ludzie użyteczni, próba znalezienia jakichś tropów
- habitus
Na przykład, jeśli chodzi o ten cały habitus, o środowisko, które na pewno przyczyniło się do tego, że ci ludzie mogli działać właśnie tak a nie inaczej – okazało się, że obaj panowie mieli tutaj sporo punktów stycznych.
Zacznę od tego, że obaj byli jedynakami. Terazani był prawdziwym jedynakiem, a Salgado jedynakiem wśród 6 sióstr. Jedynactwo moim zdaniem często robi w umyśle ludzi miejsce na poczucie własnej wyjątkowości. - przemożna chęć eksplorowania
Drugie podobieństwo jest takie, że marzeniem obydwóch było wyjście, ucieczka poza krąg krain ich dzieciństwa. Terazaniemu było za ciasno we Florencji, a dla Salagado było niewystarczająco ciekawie na farmie ojca w Brazylii. Obu ta chęć niesamowicie napędzała, plus ciekawość, co jest za płotem własnego podwórka. - dobry partner podstawą udanego życia
Obaj szybko trafili i wybrali sobie bardzo wyrozumiałe, twórcze i zaangażowane w ich prace i życie żony. Świadomość, że mają zawsze na kogo liczyć, z kim podejmować równy marsz, jeśli chodzi o starania i wkład w kreowanie rzeczywistości domowej i zawodowej, jest u nich niemal identyczna. I wcale tam nie chodziło o tzw. równy podział obowiązków niby że feministycznie, ty sprzątasz, ja wynoszę śmieci, tylko o taki rodzaj partnerstwa, że większość to może se śnić o takim, partnerstwa wynikającego z jakiegoś silnego poczucia własnej i cudzej wartości, pewności, czego się chce, co jest ważne, że i działania w terenie, i w domu, że własne skile i rodzinne potrzeby, że to wszystko tak potrafili złożyć, że w trakcie intensywnego życia nie posypał im się te bastiony jak domki z kart. Nie wiem na ile mieli szczęście, na ile sami byli wystarczająco poukładani, aby takie coś przeżyć. Ale niezmiennie zazdroszczę takiego skila. - miejsce pracy ma znaczenie
Obaj byli korespondentami światowych dzienników – Terazani „Spiegla” a Salgado „New York Timesa” i obu gnała w świat chęć przyjrzenia się rozmaitym zjawiskom, które miały wpływ na obraz obecnego życia, a działy się daleko poza obrębem Europy (Salgado po wyjeździe z Brazylii zarządzanej w czasach jego młodości przez juntę, żył i pracował w Paryżu). Tu taka dygresja, że my, mieszkańcy Europy mamy skłonność do uważania, że jesteśmy centrum wszechświata. Nasze statki konkwistadorów i armie kolonizatorów ruszające na podbój świata z silnym przekonaniem, że my nauczymy jakieś tam plemiona w obu Amerykach, w Afrykach czy Azjach – jak żyć, jak nosić spodnie i jeść łyżką, jak wierzyć w jednego słusznego Boga i oddawać zasoby ich ziem bielszym, sprytniejszym i bezwzględniejszym. - umiejętność spojrzenia na dane zjawiska z innej niż własna perspektywy
Terazani był fanem Chin, jako wykształcony na Columbii sinolog śledził poczynania Mao w Chinach i nawet na początki skłonny był wierzyć, że ma on pomysł na stworzenie nowego, lepszego społeczeństwa, nowego człowieka. Zafascynowany skalą determinacji w przeprowadzaniu tych zmian, mocno przeżył konieczność zmiany optyki, kiedy musiał stwierdzić, że potrzebne rewolucje najczęściej są niestety krwawe i mocno kosztowne w ludzkie życia. Podczas obserwacji wojny w Wietnamie raczej już nie miał wątpliwości, że amerykański napad lotniczych i uzbrojonych po zęby amerykańskich eskadr i jednostek na wynędzniałych Wietnamczyków z maczetami to jest cyniczna, gruba dziejowa amerykańska przeginka mająca na celu bezsensowny pokaz siły rzekomo w imię zapobiegania rozprzestrzenia się komunizmu po to, żeby można było sobie na spokojnie zawłaszczać cudze złoża naturalne. Po czasie bycia naocznym świadkiem mnóstwa niesprawiedliwości dziejowych jednych ludzi wobec innych ludzi wycofał się z dziennikarstwa i pisał książki a kiedy nieuleczalnie zachorował wcale nie zasiadł w fotelu z mantrą „dlaczego mnie to spotkało”, tylko wybrał się na poszukiwanie odpowiedzi na to i inne pytania. Odpowiedzi, jakie znalazł w świecie Zachodu i Wschodu spisane w książce „Nic nie dzieje się przypadkiem” zapłodniły mi umysł naprawdę silnym brzemieniem, z którego powstaje zajebiście dorodne potomstwo w rodzaju myśli pozwalających mi na nie byle jaką woltę wobec życia tj. na cieszenie się nim. Niby nic a jakie przecież trudne.
„Sól ziemi” natomiast pokazuje fotografie Salgado z miejsc objętych konfliktami, ludobójstwem, wojnami z Rwandy, Sudanu, byłej Jugosławii czy Iraku z czasów walk przeciwko Saddamowi, z którego zresztą Amerykanie też zrobili dyżurnego wroga rozniecając wojnę, której skutki odbijają się w obecnym świecie again and again. Przejmujące portrety ludzi, uchodźców, głodujących, umierających, próbujących jakoś żyć na spalonej ziemi spowodowały u Salgado tak silny wstrząs, że zapadł na zdrowiu i też wycofał się do innych projektów. Potem udokumentował problem migracji ludzi w świecie, uchodźców z systemów ludzkiej nikczemności, aby potem przejść juz do oglądania i udokumentowania tego co zostało, czyli portretów ziemi, natury, zwierząt, jakichś resztek plemion żyjących jeszcze po swojemu. - zatoczenie koła
Obu ich łączy to, że na koniec życia wrócili tam skąd uciekli. We własne miejsce ciesząc się zbudowanym domem czy odtworzonym na farmie lasem deszczowym, jak w przypadku Salgado. To, co ich uratowało, to obcowanie z naturą, próby przywracania porządku na skrawku ziemi, na jakiej sami żyli niczym pilni uczniowie Jeana Jaquesa Rousseau czy Woltera, uprawiali swój mały ogródek obracając swój wpływ do skali mikro, która zyskała makro znaczenie. - rodzaj wewnętrznej odwagi
Zdjęcia Salgado z Afryki przedstawiające głodujących ludzi, pracę Lekarzy bez granic, płonące irakijskie szyby naftowe i dramat jugosłowiańskich narodów znał i zna cały świat. Zarówno on jaki Terzani mieli odwagę spojrzeć w oczy faktom o przemocy, o nierównościach i niesprawiedliwościach społecznych, udokumentować to i puścić w świat, a przecież wiadomo, zwłaszcza dziś, że wydestylować jakikolwiek zalążek myśli o zjawiskach jakich jesteśmy świadkami do postaci przybliżonej prawdy jest niezwykle trudno. Ulegamy bowiem złudzeniom i własnemu myślowemu lenistwu, które pozwala nam zasnąć spokojnie myśląc, że np. tragiczne wydarzenia w Syrii to jest coś tam, gdzieś tam, nie u nas, wzorem Czepca z „Wesela” zainteresowani jesteśmy głównie tym byle polska wieś zaciszna i spokojna, otumanieni złudzeniem, że do nas nic nie dotrze – będziemy mogli dalej polować na wyprzedaże w Zarze i chełpić się zwycięstwem w postaci tabaty zrobionej w domu raz na tydzień.
Po co o tym wszystkim piszę?
otóż, żeby odpowiedzieć sobie na parę pytań
Czy wszyscy mogą wykonywać pracę, która jest pożyteczna i przynosi pracującemu radość spełnienia?
Czy wszyscy mogą być pożyteczni i produktywni nie tylko dla siebie samych, ale dla ogółu, małych społeczności?
Czy jest tak, jak twierdzi Terzani, że taką pracę każdy jest w stanie sobie wynaleźć, a jeśli jej nie ma to wymyślić? Czy może tak, że praca to nie jest coś do lubienia, jak mawiała pewna moja znajoma, a więc czy jest tak, że zawsze będziemy dzielić życie na jakieś konieczne i to prawdziwe, aż nie zauważymy, że czas bezpowrotnie się skończył, że życie nie było próbą do spektaklu tylko spektaklem i teraz już za późno na poprawki?
Czy skończymy tak, jak podsumowała swoje życie babka żony Terzaniego „Cóż zrobiłam w życiu? Parę rozmów”?
Czy zrobimy zdjęcia, z którego ktoś wyniesie jakiś rodzaj wiedzy, jakiej nie miał dotychczas, czy napiszemy o tym piosenkę, esej, wiersz lub powieść?
czy zbudujemy krzesło, wymyślimy koło albo zalesimy z powrotem pobliski skwer?
Kiedy czyta się przekaz Terzaniego lub ogląda zdjęcia Salgado przychodzą do głowy pytania fundamentalne, takie, które na codzień wolimy przesypiać myśląc, że odpowiedzi na nie nas nie dotyczą i kiedy się ich czyta i ogląda – dowiadujemy się, jak bardzo się w tych złudzeniach mylimy.
Mnie także frapują kwestie o których wspominasz. Obawiam się, że nie wszyscy jesteśmy stworzeni do “bycia pożytecznymi” w takim sensie o którym piszesz. Wg mnie człowiek jest zbyt wygodny. Myśli on o napełnieniu brzucha i wyspaniu się. O zbudowaniu twierdzy i odgrodzeniu od złego świata na zewnątrz, niesłusznie mniemając że nie jest częścią jakiejś większej całości. Uważam że tylko nieliczne jednostki mają rozkminy na takim poziomie – mam na myśli myślenie nie o tym, czy mam wypasione auto, ale o tym czy przy jego produkcji ktoś nie ucierpiał, a emisja spalin nie jest zbyt duża. Wiesz co myślę? Że może gdyby człowiek miał tu na Ziemi trochę więcej czasu, a nie bliżej nieokreślony deadline, który może ulec nagłemu skróceniu – wówczas mielibyśmy może więcej możliwości rozeznania na zasadzie takiej “kim jestem?jak mogę naprawić to co spieprzyłem”,mielibyśmy więcej świadomych sprzątaczy i oddanych nocnych kurierów. Jakiś czas temu krążył po sieci film opowiadający o kierowcy autobusu, który rozbawia pasażerów podczas kursów po mieście. Wozi tych ludzi, opowiada im kawały i chociaż wiesz, że on zarabia tam nie na poziomie creative-directorów, to masz wrażenie, że sobie wymyślił jakąś filozofię do tej pracy i znajduje w niej użyteczność. Zmierzam do tego, że wydaje mi się, iż są pewne jednostki, które mają tak rozbudowany konstrukt wewnętrzny, że widzą większy sens w byciu kierowcą taksówki aniżeli menedżerem spa.
Istnieją też ludzie, którzy teoretycznie mieliby na wyciągnięcie ręki kreowanie w jakiś sposób myślenia kolejnych pokoleń, ale im się nie chce. Tak jak fotograf z mojego miasta. Ma ciemnię, studio do dyspozycji i dużo czasu, bo zakład zamyka o 16.00. Teoretycznie mógłby wyjść na miasto i robić codzienne reportaże o ludziach, spisywać wizualne historie dla potomnych, dbać o zachowanie tradycyjnej fotografii. Ale mu się nie chce. Bo to dużo roboty. Wraca do chaty i pewnie je obiad, a potem ogląda wiadomości.
Pewnie byłoby więcej ludzi znajdujących zadowolenie i satysfakcję z bycia użytecznym, gdyby nie było takiej presji we wspinaniu się po szczeblach kariery i gonieniu za hajsem.
A co do tego, czy praca to coś, czego się nie lubi tylko robi – to też chyba zależy od tego, czy np. nie daj Ci ona możliwości robienia popołudniu czegoś, co może nie przynosi pieniędzy, ale jest pracą w jakimś szerszym kontekście. Najgorzej chyba mieć taką pracę, którą wykonujesz od rana do wieczora, nie lubisz jej, a życie sobie płynie.