Niechęć, ciało i architektura procesu

Odwiedzam wiele wystaw, dużo oglądam. To co ludzie robią i na nich potem pokazują, fascynuje mnie. Wolę raczej jakieś performatywne przedsięwzięcia albo interdyscyplinarne działania twórcze niż powiedzmy ładny obraz ładnej pani, pejzażu czy też abstrakcję. Od jakiegoś czasu, kiedy obserwuję te różne akty twórcze – nie wystarczy mi sama rejestracja faktu, że coś widzę i ewentualnie coś w związku z tym obiektem czuję lub coś myślę. Ciekawi mnie za to zawsze to:

jak do tego doszło, że ten obiekt znalazł się w tym miejscu, kto podjął decyzję, że on tam się znajdzie, jakie to były trajektorie decyzji, jakie inklinacje?
jak powstał pomysł na ten obiekt?
czy sam akt tworzenia czyni jego efekt widzialnym z deafoultu?
i wreszcie:

jak taki obiekt powstaje? jak to jest zrobione?

ogólnie ujmując – ciekawi mnie backstage, to co niewidoczne, a bez czego niczego byśmy nie zobaczyli.

W przypadku obiektów malarskich czy fotograficznych z grubsza wiadomo, jak to się rozgrywa. Kojarzy się narzędzia, techniczny wymiar aktu powstawiania dajmy na to obrazu. Często jeszcze takie artystyczne działania się romantyzuje. Widzi się natchnionego artystę, który maluje, fotografuje ucałowany w czoło przez muzę. Wiadomo też, że jest to raczej intymny akt, którego twórca z nikim nie dzieli, akt osobny.

Ale jest cały szereg innych działań zasadzających się nie tylko na malarskich, rzeźbiarskich technikach, działań opartych na instalacjach implikujących zachowania powiedzmy bardziej przyziemne jak logistyka, krawiectwo, stolarka, ślusarstwo, mechanika itp. I taki właśnie krąg tematyczny ciekawi mnie najbardziej. Moment, kiedy sobie to uświadomiłam pamiętam bardzo dobrze. Miał miejsce parę miesięcy temu w Polinie na wystawie Od kuchni. Żydowska kultura kulinarna, kiedy brałam udział w oprowadzaniu Anny Królikiewicz pokazującej nam swoje instalacje towarzyszące tej wystawie. Obiekt zatytułowany Diaspora prócz hipnotyzującego działania na zmysły poprzez powolny ruch przesypywania zgromadzonych w wysokim przezroczystym naczyniu ziaren soczewicy, grochu, orzechów, zaciekawił mnie samą swoją historią montażu i powstania. Anna Królikiewicz nie szczędziła szczegółów opisu jak do tego doszło, że to się kręci, mieli, przesypuje. I kiedy to mówiła, jeszcze bardziej nie mogłam przestać na to patrzeć. To samo było z kolejnym obiektem Memories identyfikowanym ze stołem i nałożonymi na niego. Zgromadzone ułożone ciasno obrusy miały fizyczną moc kondensowania myśli i zmysłów. Historie opowiedziane o ich gromadzeniu, układaniu – również.

Lubię też facebookowe posty Iwony Demko  w których często artystka dzieli się informacjami jak przewozi elementy instalacji swoich rzeźb, z jakimi zmaga się problemami logistycznymi, z czym mierzy przy montażu, przechowywaniu obiektów po wystawach itd. Taki codzienny wymiar sztuki wczoraj czy jutro podziwianej w eleganckich salach a poza nimi… właśnie, co się dzieje zanim trafią do sal i co się dzieje, kiedy z sal się je usuwa robiąc miejsce kolejnym. Gdzie znajdują swoje miejsce, nabywców, admiratorów?

Może komuś taka wiedza wydawać się zbędna. Dla mnie jednak architektura procesu pozostaje kluczowa dla zrozumienia i domknięcia myśli w pewną złożoną całość. Niestety w większości przypadków nie mamy dostępu do tej wiedzy. Dlatego, kiedy okazało się, że Agata Zbylut poprosiła mnie o pomoc w realizacji jej najnowszych projektów na wystawę w galerii Bacalarte  i Warsaw Gallery Weekend poczułam, że wreszcie nadszedł ten moment, kiedy architektką procesu mogę być trochę i ja, albo przyjrzeć się temu z bardzo bliska, że bliżej już się nie da.

Na początku jednak myśl ta wprawiła mnie w konfuzję. Pomysł Agaty zasadzał się bowiem na zrobieniu odlewów z piersi, a właściwie z sutków, które potem miały zostać przytwierdzone do instalacji na wzór stuły, jaka jest elementem stroju katolickich księży. Do odlewów miało posłużyć ciało moje i Agaty, a raczej TE jego fragmenty. Nie zwykłam za bardzo interesować się swoim ciałem na tyle, żeby odlewać je w jakiejś masie w charakterze obiektu, właściwie sama myśl o tym wydała mi się mało komfortowa. Zdecydowałam się jednak na ten udział, bo raz że zapewniał mi bliski udział w procesie, co już wspomniałam, a dwa – pozwalał skonfrontować się z niechęcią, jaką odczuwam do tych części ciała. Z tym, że nawet słowo „sutek” wydaje mi się „niewłaściwe”. Nie lubię tego słowa i nawet wiem dlaczego. Nie identyfikuję się ze swoimi piersiami, bo właściwie mi przeszkadzają, spowalniają ruch, sprawiają, że ubranie gorzej leży. Przez kulturę są obłożone całą masą nadinterpretacji o charakterze seksualnym, są obłożone wstydem i anatemą. Męskie sutki nie, żeńskie tak. Pikanterii, że powiem przewrotnie, dodaje sprawie to, że uważam je za brzydkie.Kształt, detale, kolory ludzkich sutków mają w sobie coś odrażającego, podobnie wagina, chociaż nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć dlaczego. Być może wpływ na takie postrzeganie u mnie tych kluczowych jak by nie było dla przetrwania gatunku części ma właśnie dysonans, jaki w postrzeganiu ich wytworzyła kultura i system: z jednej strony obiekty pożądania, z drugiej – wstydu. Uważam, że to jest wysoce destrukcyjne. Żadna z części ciała mężczyzn nie ma takiej złej prasy jak żeńskie pierwszorzędne cechy płciowe i piersi. Penis to dumny obiekt dominacji i sprawczości, męska klatka piersiowa, tors to symbol opoki, pewności, granitu, niezłomności. U kobiet – piersi – to przedmiot do prowokowania i wabienia, do podtrzymania przy życiu ludzkiego dziecka, symbol atrakcyjności, płodności, wagina to tajemnicza otchłań zagrażająca mężczyznom, nieco nieodganiana, ale dobre naczynie do wypełniania męską narracją. I mnie się to wszystko nie podoba, to jak całe wieki to się opowiada, jak się nawiguje narracją. Ludzkie czy zwierzęce ciało jest doskonałe samo ze swojej natury. Nie ma w nim niczego zbędnego, brzydkiego, złego, niefunkcjonalnego. A mimo to kategoryzuje się jego części. Chętnie przykładowo publicznie rozprawia się o chorobach serca, bo serce kojarzy się ładnie, ale już o problemach jelita grubego nie, bo to przecież gówno. I tak samo jest z sutkami kobiet. Wydają się brzydkie.

Tymczasem jest moment, kiedy spotykamy się z Agatą pierwszy raz i mamy zrobić prototyp tych sutków, odlewy. Nakładanie sobie wzajemnie mikstur, preparowanych metodą prób i błędów, cementowych, silikonowych na początku było nieco ambarasujące. Trzeba było dodać sobie animuszu wspomagając się winem. Ale kolejne razy przeszły w pewien mały rodzaj rutyny i spotkanie z przyjaciółką z siedzeniem przy stole bez staników zrodziło taką myśl, dlaczego właściwie nie robimy tego częściej na spotkaniach towarzyskich. Kiedy jest dajmy na to lato, gorąco, plener, często faceci biegają z gołymi torsami, kobiety zawsze siedzą w coś opakowane. Podejrzewam, że takie wyzwolenie ciał, przyzwolenie kulturowe, brak opresji na temat TYCH części ciała przełożyłby się na totalnie wielkie skutki w postaci zmiany podejścia kobiet do ich ciał, eliminacji skrywanej nienawiści do ciał lub ich części. Ale któremu systemowi zależy, aby połowa populacji poczuła się wolna? na pewno nie temu.

Robienie odlewów było też niepowtarzalną okazją, żeby oswoić nagość. Siedzieć sobie ze swoimi starannie ukrywanymi przed okiem  świata boczkami, fałdkami, cyckami, brzuszkiem i gadać o sprawach zupełnie innych niż jak wygląda ciało – było odczuciem katarktycznym. Marzenie takie, aby ciała przestały być tematami, przyczynami konfuzji, uwag, ocen, emocji. Wyobrażacie to sobie? Ale nie stanie się tak. Ciało to fundamentalny obiekt trzymania kontroli nad ludźmi. Co lepiej trzyma ich za mordę jeśli nie zawstydzanie i określanie kategorii ładności i pożądania przez męskie, dominujące narracje?

Kolejne etapy tworzenia projektu zakładały powstanie zdjęć, a na nich postaci ludzkiej, obrazu ciała, na które nałożone zostały odlewy sutków w miejscach typu plecy, przedramiona. Agata była sama własną modelką, fotografką, producentką. Któregoś dnia pomagałam wykonać zdjęcia, kiedy Agata stała tyłem. Większość zdjęć, a potem te wybrane na wystawę obmyśliła i stworzyła sama. Ale jedno z nich zrobiłam ja i jestem z tego powodu zadowolona. Mogłam się też sama przekonać, jak trudno jest uchwycić TEN właściwy moment, ustawienie, ujęcie, żeby poczuć, że TO JEST TO. Ogrom tych zdjęć powstał, potem trzeba było je wyselekcjonować, dobrać papier, tonację w druku. Mnie świadomość tego procesu hipnotyzowała, z prostego w sumie powodu. Większość rzeczy jakie się robi w życiu, w codzienności, w pracy to działania, których efekty są efemeryczne. One w jakiś tam zakamuflowany sposób pchają materie do przodu, ale nieczęsto coś z nich wynika, coś co się pamięta. Kubki do kawy stają się brudne, potem znowu czyste, włosy uczesane, potem znowu potargane, maile napisane i zapomniane, wspomnienia z wakacji przepadły w dziurze czasu, ludzie, którzy kiedyś wiedzieli o nas wszystko też przepadli. Ale czasem zdarza się takie właśnie coś, że się coś robi wiedząc, że każde naciśnięcie spustu migawki ma znaczenie, że ruch pędzelkiem z klejem się liczy, że nakładana i zmywana mikstura nie zostanie zapomniana, że kawałek własnej fizyczności zostanie zaklęty w coś, na co będą patrzeć inni i w związku z tym coś odczuwać. Wrzucać ludziom jakieś skrawki własnych pomysłów, o których oni potem myślą we własnych kontekstach, to jest coś co podciągnęłabym pod definicję „szczęścia” gdyby ktoś o nie mnie zapytał i gdyby ono istniało. W każdym razie, tak to sobie wyobrażam.

ja z Agatą Zbylut na wernisażu wystawy WHIP w galerii Bacalarte

Bardzo ciekawa jestem, jakie ludzie mają skojarzenia patrząc na zdjęcia nagiej osoby, w tym przypadku Agaty, na których nie widać nagich piersi, pośladków, waginy, widać wszystko to, co kultura uznała za neutralne, dała etykietę „przyzwoite”,ale rozpoznawalność tych kolan, przedramion, pleców została zakłócona przez jakieś obiekty, które okazują się częściami piersi  skrupulatnie wymazywanymi przez social media, przez obyczajowość, mentalność. Jednak umiejscowione nie na froncie na wysokości płuc, z przodu jakoś mniej rażą, jakoś nie pobudzają erotycznie, nie chichocze się na ich widok, nie odwraca wzroku pruderyjnie spuszczając oczy. Dlaczego? Jeśli odpowiedź brzmi, bo taki nadaliśmy sutkom kontekst, to generuje się kolejne zapytanie – czy nie można tego kontekstu zmienić?

Sutki w futrze z nutrii przytwierdzone do stuły nasuwają zapewne też wiele myśli. Skojarzenie ze zwierzęcością na pewno, może z kapłaństwem? Ideą kapłaństwa, o ile pamiętam, było niesienie oświecenia, dobrej nowiny, ale w rzeczywistości kapłaństwo i kiedyś i teraz niesie głównie segregację, eliminację, potępienie, hipokryzję, żądzę władzy a wszystko pod hasłem „bo tak urządzony jest ten świat”. A może czas na nowe porządki, na to, żeby niewidoczne stało się widoczne, to co zamknięte otwarte?

 

na backstage z Agatą Zbylut w trakcie prac

to zdjęcie zrobiłam ja, a na nim Agata Zbylut

pomysł, kreacja, wykonanie – Agata Zbylut

One thought on “Niechęć, ciało i architektura procesu

  • Reply Anonim 6 października 2022 at 13:11

    Encore un nouvel article bien intéressant. Des positions nettes et sans filtre comme toujours. 👍

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

zjedz kanapkę