Może nie to, że czekaliśmy, aby się tego dowiedzieć, bo ta produkcja nie była pewna, ale skoro się pojawiła, to na pewno wielbiciele seksapilu i siły przekonywania Franza Maurera z Psów 1 i 2 byli ciekawi, jak to robić po niemalże 30 latach odkąd twórcy tego filmu zaczęli w temacie bycia w zgodzie z własnymi zasadami dywagować.
Tak więc, kiedy wieść o Psach 3 się rozeszła, apetyty były spore. Chcieliśmy wiedzieć, jak po 25 latach odsiadki zobaczy dzisiejszą Polskę Franz. „Psy” to wiadomo nie jest kino moralnego niepokoju z wątkami tez z obszaru socjologii, ale nawet kino gangsterskie może w swojej konwencji trafić widza celną obserwacją zastanej rzeczywistości z punktu widzenia bohatera, w tym przypadku – kultowej postaci, jaką był były ubek, potem zdegradowany policjant Franz Maurer grany przez Bogusława. Lindę zresztą.
Psy 1 jako ikona
Jak wspomniałam „Psy 1”, jeden z pierwszych po 89’ film tego gatunku i o takiej sile rażenia, nie bez przyczyny zyskał popularność i status bycia icon. Pasikowski pokazał w nim to, co nie było jeszcze takie oczywiste, że polaryzacja postaw komuch – ubek – solidarnościowiec nie jest zero – jedynkowa, nie implikuje prostego podziału na dobrych i na złych jak w westernach. Reżyser pokazał, jak rozmywają się te wartości, że kręgosłup byłego ubeka może mieć solidniejsze usadzenie moralne niż etos solidarnościowca.
W tamtym klimacie wizerunek Franza Maurera się bronił, bo gość, niezależnie od barw, w jakich występował, swoją postawę wobec zdarzeń prezentował kontrowersyjną, ale wiarygodną. Dlatego znosiliśmy sztuczne miauczenie Andżeli, i podziwialiśmy nowoczesny i nonszalancki outfit Franza, który w swoich jasnych jeansach zapewne levisach 501 popijał sobie whisky siedząc w skórzanym fotelu w swoim domu również nonszalancko nieumeblowanym, z pogardą myślącym o żądnych władzy i krwi „czarnych”. Staliśmy jako widzowie po jego stronie, kiedy zasiadał przed solidarnościową komisją weryfikacyjną, chcieliśmy, żeby „im pokazał”. Pozytywna emocja, jaką widz obdarza teoretycznie „złą” postać w filmie, jest generowana zawsze tylko przez umiejętne poprowadzenie intrygi i wszystkich tych części składowych filmu powodujących, że nie tylko jesteśmy wytrwałymi kibicami „złego” bohatera, ale też zostajemy z pytaniami, rozterkami, a nie dydaktycznym smrodkiem, albo nie daj boże, z nie wiadomo w sumie z czym.
Kroll i sceny w deszczu
To zaczęło się jeszcze od „Krolla”, filmu, który Pasikowski zrealizował przed „Psami”. Tam, mówiąc oględnie, w nieprzychylnym środowisku poborowych w wojsku, pokazał skalę przemocy, absurdu i to, co uczynił kanwą „Psów” potem , czyli męskiego braterstwa i lojalności. Ja do „Krolla” mam stosunek przeogromnie sentymentalny, bo niektóre sceny były realizowane w akademiku, w którym wtedy mieszkałam, w II DS Balbina, osiedle Lumumby w Łodzi, kto wie, ten wie. W tymże akademiku szukają dezertera tytułowego Krolla – Olafa Lubaszenkę, na naszych akademikowych imprezach. Pamiętam, że nie poszłam na tę aranżowaną imperkę, bo uwaga – uczyłam się, na bank czytałam Ingardena i dziś dużo wiem o fenomenologii;] Ale za to z okna, w nocy, oglądałam już scenę, kiedy w strugach sztucznego, bo z pomp strażaków, deszczu wchodzi do akademika przez moje drzwi Bogusław Linda właśnie szukający dezertera. Pasikowski lubi podkreślać dramatyzm w swoich filmach rzęsiście padającym deszczem. Tak zrobił w Krollu, w “Psach 2”, kiedy Franz też opuszcza więzienie i tak zrobił w „Psach 3”, dokładnie w scenie, kiedy Franz wychodzi z więzienia tym razem po 25 latach. I patrząc na tę scenę właśnie wiedziałam już, że to nie będzie udany film. Dlatego, że usilne trzymanie się konwencji, nie zawsze dobrze współgra. Po pierwsze w scenie tej, dziennej zresztą, widać było prześwitujące słońce, co musi nasuwać skojarzenia, że to jest efekt użyty na siłę, a po drugie, kto w ostatnich latach pamięta, żeby w Polsce padał rzęsisty deszcz? To dało mi do myślenia, że Pasikowski nie zauważył, że w Polsce zmienił się klimat, i że w ogóle wszystko się zmieniło.
Zresztą nie tylko o ten deszcz chodzi i sztuczne podbijanie dramatyzmu sytuacji tego typu zabiegami, czy też patetyczną muzyką Michała Lorenza, która w 1 się broniła, tutaj mocno trąciła sentymentalnym lamusem.
gdzie jest #MeToo
Tak więc o obecnej Polsce, 30 lat po, niewiele Pasikowski widzowi powiedział, prócz tego, że jest słabo, ale przecież zawsze jest jakoś słabo, tylko pod innymi względami. Nie spodziewałam się głębokiej diagnozy czy publicystycznej polemiki, uwzględnienia faktu, że zmienił nam się klimat i zmierzamy ku zagładzie, akcji zero waste, feminizmu czy #MeToo, ale uparte trzymanie się konwencji, że laski przykładowo podają w życiu głównie kawę gościom, albo mając długie nogi czyhają, aż zwróci na nie uwagę producent rajstop z Pabianic albo chociaż przystojny policjant, albo prostytuując się na wylotówkach pielęgnują swój etos – mocno trąci brakiem sklejenia się z rzeczywistością i pytanie – czy reżyser jest mizoginem i celowo pokazuje kobiety jako mocno przygłupie, czy po prostu nie nadążył za zmianami w postrzeganiu kobiet i w kinie i w rzeczywistości?
Skoro nie wyszło z jakąś namiastką obserwacji dzisiejszej Polski, to chociaż żeby dobra gangsterka była, ale tu też bez powodzenia.
kiedy chce się wierzyć, a nie może
Bohaterowie chcą się mścić, w imię zasad oczywiście, ale całość jest uszyta grubymi nićmi, widać fastrygę, nie klei się to, nie uwiarygadnia. Nie wierzymy np. Pazurze. Aktor, który wypłynął na Wiadernym z „Krolla” i Nowym z „Psów” przez długie lata potem umacniał na rynku swoją pozycję w roli komika, przez co jego talent dramatyczny został mocno zblurowany. Dlatego wierzy mu się, kiedy jest fajtłapowatym prezesem działkowców, ale już nie, kiedy rozpacza nad śmiercią syna i zmienia się w bezwzględnego mściciela. Ciągle słychać tu nieadekwatny chichot stand upu.
Z Lindą nie jest tak źle, ale dość podobnie. Jego cedzone lakonicznie odpowiedzi brzmią w tych warunkach karykaturalnie i nie na miejscu. Kiedy odpowiadał Olowi tuż przed jego zabiciem na pytanie „dlaczego” chce go zabić i że to zadzieje się w imię zasad, czuliśmy dźwięk trąb sprawiedliwości podbitej przez kompozycje Lorenca. Teraz tylko zblazowani dłubiemy sobie w nosie grzebiąc jednocześnie w telefonie. Nie kupujemy już tego. Nie widzimy wiarygodnego pola dla urzeczywistnienia się braterskiego etosu mścicieli na wszystkich oportunistach, serwilistach i zwykłych kurwach życiowych.
Nie kupujemy sceny, w której do rozgromienia 3 desperatów z bronią policja zwołuje siły na jak na mini wojnę, helikoptery i wozy opancerzone oraz ludzi w ilości mała armia. Nie widzimy tego miejsca w środku obstawionej dziś mieszkalnymi mordorami Woli. W „Psach 1” Franz mógł polować na Ola po dowolnie wybranej pustej fabryce, które pustoszały wtedy w trybie super fast. Dziś nikt nie uwierzy, że takie miejsca na gangsterskie porachunki istnieją jeszcze w środku miasta, a policja dysponuje środkami na organizowanie mini wojen.
Nie pokuszono się też o eksploatację atrakcyjnego wątku przemijania. Poprzestano tylko na utyskiwaniu z powodu bycia na bocznym torze i utracie koneksji, byciu skazanym na zbędność. A to byłby dobry temat, o tym, że człowiek w wieku 30 lat jest jednak trochę inny niż wieku lat 60. Można było zadać pytanie – kiedy zmienia się wszystko, gdzie jestem ja? Ale Pasikowski uznał, że 25 lat to jest jak mgnienie i właściwie nic się nie zmienia. Niestety w tym błędnym założeniu tkwi słabość tego filmu.
A szkoda bardzo. Osieroceni po dawnym Franzu Maurerze mogą zobaczyć, jak ten obecny w outficie miejskiego hipstera sprawnie operuje jeszcze bronią i ostatecznie wychodzi na swoje, oczywiście udając, że ma to w dupie, ale przestał być wiarygodny i nie chce nam się już z nim gadać.