• Czy serial to sztuka czy rozrywka dla mas, czyli kanapki na premierze 2 sezonu „Watahy”

    Na premierze 2 sezonu serialu „Wataha” w Teatrze Polskim kanapki były naprawdę dobre. A serial chwalono. Chętnie oglądany, recenzje dobre, apetyty na drugą serie duże. Więc uroczyście zasiadłam i przez cały pierwszy odcinek chciałam znaleźć odpowiedź na pytanie, czy to był serial „dobry”? Jaki jest zły? Czy jest „dobry” wtedy, kiedy podoba się większości czy mniejszości? Jakie zastosować kryteria. I w takiej atmosferze przebiegł odcinek 1 i dopiero 2 przyniósł kilka odpowiedzi na te drastyczne pytania.

    Bo widzicie.

    Konsumpcja seriali rośnie, wzrasta wręcz lawinowo odkąd pojawiły się serwisy streamujące w internecie własne produkcje. Serial przestał być utożsamiany z poślednim wobec filmu pełnometrażowego gatunkiem. Traktowanie oglądania telewizyjnych serii jako obciachu lub zajęcia dla znudzonych własnym życiem starzejących się pańć odeszło do lamusa.

    Dziś serial to nie śmierć Hanki Mostowiak na skutek zderzenia z tekturowymi pudłami w „M jak miłość”. Dziś Małgorzata Kożuchowska nie musi się wstydzić gry w serialach, bo te powstają coraz lepsze, chociaż fakt, że niekoniecznie jeszcze w Polsce. Lecz zakusy na stworzenie znaczących produkcji rosną także u nas.
    Weźmy Agnieszkę Holland.
    No jest duma, że wyreżyserowała kilka odcinków kultowego „House of Cards, serialu, który jako pierwszy został zrobiony tylko z myślą o odbiorcach w internecie. HOC zmienił znacząco podejście do konsumpcji seriali, wyrobił przekonanie, że nie trzeba mieć telewizora i kablówki, żeby je oglądać, a wystarczy szybkie łącze i laptop. Więc Holland – nasz człowiek przy narodzinach legendy. To, że Holland wyreżyseruje pierwszą polską produkcję Netflixa to też medialne wydarzenie. Jest ekscytacja. My, o nas, w produkcji giganta! Hurra! Nasze serialowe serca biją coraz żwawiej. Czekamy.

    HBO. Zacna stacja telewizyjna, rekin, który nie bał się atakować widzów serialami niosącymi kaganki feministycznej oświaty jak „Seks w wielkim mieście” dawno temu i „Girls” teraz. I nadal okupuje tron sławy dzięki nomen omen „Grze o tron”. W polskie HBO sprawy zainwestowało więc wcześniej: 3 lata temu w I sezon „Watahy”, potem w „Pakt” – o dziennikarzach tropiących korupcję na różnych szczeblach władzy. A teraz, już za chwilę, już dziś powrót „Watahy”, sezon II. Jest więc znowu po polsku, a córka Holland – Kasia Adamik w tym pomogła, bo mogła.

    Co znaczy, kiedy ktoś mówi – obejrzyj, to „dobry serial”?

    Co to znaczy dobry? Jak opędzić się od patowego relatywizmu sprowadzającego wszystko do stwierdzenie, że nie ładne to, co ładne, ale co się komu podoba. Uczy się nas, że o gustach nie wypada dyskutować, nie wypada ich negować, bo jak ustalić, że czyjś jest lepszy a czyjś gorszy? To są emocjonalne sprawy, nie ma pola do dyskusji.
    To co robić?
    Czy dobry serial to taki, który ma dużą widownię, bo większość ma rację?
    Dobry serial to taki, który schlebia powszechnym gustom?
    Dobry to taki, który jest czytelny dla przeciętnego widza?
    Dobry to dający rozrywkę, odrywający od rzeczywistości czy skłaniający raczej do myślenia nad nią?

    Jako nałogowy konsument współczesnych produkcji serialowych podnoszę rękę do góry daję znak – ja wiem! ja powiem!
    To zgłaszam się do odpowiedzi i mówię.

    Według mnie, żeby serial był „dobry” powinien spełniać pewne wymogi:

    • musi to być produkcja oryginalna, zawierać jakieś nieograne wątki, pokazywać świat, w którym przeciętny widz rzadko bywa. Nie powinny to być wnętrza fancy mieszkań w Warszawie urządzone meblami z Ikei. Środowisko musi być albo totalnie inne od przeciętnego miejskiego, albo… zupełnie takie samo, tylko pokazujące je nam z zupełnie innej strony, na nowo.
    • tu płynnie przechodzę do zasady drugiej, czyli że dobry serial musi być oryginalnie, inaczej niż zazwyczaj opowiedziany. Mogą to być wtrętki jak w „House of Cards”, kiedy Frank Underwood odwraca się do widza i poufnie zdradza mu swoje myśli, których nie słyszą jego ekranowi partnerzy. Mogą to być przeintelektualizowane słowotoki „Dziewczyn” w stylu strumienia świadomości wypowiadanego na ulicy, mogą to być pozornie oderwane, oniryczne obrazy jak w „Twin Peaks”, które złożą się w taką całość, która nagle zyska nowy sens, którego nikt nie zakładał nawet w najdzikszych snach. Może to być mroczna aura i aktorski autyzm jak w „The Killing”. Może to być nielinearna narracja prowadzona bez zachowania następstwa czasowego w pokazywaniu zdarzeń, pełna timingowej ekwilibrystki. Może być technika różnych punktów widzenia jak w „The Affair”. Może to być szkatułkowy styl opowiadania o bohaterach jak w „Wielkich kłamstewkach”.
    • wszystko musi być pokazane TAK, żeby niezależnie od miejsca i czasu akcji, czy w Białym Domu, czy w domku na kurzej łapce, w kosmosie, czy teraz, żeby widz oglądając to mógł sobie powiedzieć – TO O MNIE.
    • wszystko w serialu musi pozwolić widzowi spojrzeć na pewne oczywiste, znane, codzienne, topowe sprawy jak miłość, samotność, rodzina, relacje z ludźmi, śmierć, sukcesy, porażki – w sposób, w jaki do tej pory tego nie widział; widz musi uzyskać mentalny efekt „wow”.

    Czy „Wataha” to serial „dobry”

    Skoro nakręcono 2 sezon to na pewno jest to serial oglądany. Jeśli jest oglądany to oznacza, że podoba się dużej liczbie osób. Jeśli się podoba i ogląda to znaczy, że się sprzedaje. Ale czy w związku tym jest dobry?

    Pierwsze kryterium „dobrego serialu” „Wataha” na pewno spełnia. Nie dzieje się w sztampowych okolicznościach jakie znamy z TVN-owskich i Polsatowskich produkcji. Historię osadzono w mitycznych Bieszczadach, do których wszyscy chcą uciekać, ale tego nie robią, w środowisku pograniczników.

    Mało raczej wiemy o pracy w takim zawodzie. Wiemy na pewno, że ci ludzie nie biorą wynagrodzenia za generowanie 500 maili o niczym dziennie, nie podpisują się „best regards”, nie kombinują bulletów na slajdach i nie piszą raportów, żeby było ładnie od 9 do 17. Może dobrze zajrzeć w surowe i niezbyt przyjazne otoczenie ludzi, których zadaniem jest dopilnowanie, żeby przez granicę nie przedostał się ktoś nielegalnie, w kontenerze np.,żeby zacząć lepsze życie. Łatwo nie jest, więc popatrzeć jest ciekawie. Bieszczady ładne, mienią się kolorami października widzianymi z drona. Chociaż akcja dzieje się niemiłą zimą, widzowi przypomina się dość natarczywie, że okolica jednak ładna i ma epicki rozmach. Jej ładność przeciwstawia się brzydocie i złu czającymi się przy ziemi.

    Bohaterowie. 

    Czy można się z nimi utożsamić? Z ich losami, decyzjami, charakterami? Postarano się, aby działania postaci były dla widza klarowne, to ułatwia dotarcie do nich i zrozumienie. To są bohaterowie jednoznacznie dobrzy, którym zdarza się postąpić źle. Brzmi znajomo, prawda?:) Przecież to o nas!

    Weźmy takiego Wiktora Rebrowa. Główny bohater, pogranicznik, w tym sezonie poszukiwany i ścigany za niepopełnioną zbrodnię. Zaszywa się w bieszczadzkich ostępach i kombinuje, jak wyjść z opresji. Nie mamy żadnych wątpliwości, że jest to człowiek dobry i ma rację. To na pewno dobrze dla tych, którzy nie tracą czasu na wątpliwości podczas oglądania.

    Do tego to nazwisko. Dlaczego główny bohater nie może nazywać się Jan Kowalski, tylko nazwisko musi już sugerować widzowi, że postać będzie wyjątkowa? Czy były oficer SB grany przez Lindę w „Psach”, gdyby nazywał się Tadeusz Nowak byłby mniej ciekawy niż kiedy nosił nazwisko Franz Maurer? I tu podobnie. Nazwisko podrzuca nam jednak na stół oczywistość – uwaga, to człowiek wyjątkowy, on będzie nazywał się Rebrow, tak trochę wschodnio, bo dzieje się na wschodniej granicy.

    Weźmy główną bohaterkę – prokurator Dobosz. Nazwisko tak, pospolite, ale dziarskie. Działamy, jak pani zagra. Postać pani prokurator jest nakreślona jak kalka postaci nadinspektor policji Stelli Gibson granej przez Gillian Anderson prowadzącej śledztwo w sprawie psychopatycznego seryjnego zabójcy w serialu „The Fall”. Jest tak samo stosunkowo młoda, atrakcyjna, nienagannie ubrana, trochę mroczna, skrywająca tajemnicę, lubiąca działać w pojedynkę, zdecydowana, konkretna i w czasie wystąpień publicznych szykuje sobie białą bluzkę. Nie mamy więc wątpliwości, że mimo skaz jest osobą czystą moralnie. Biały – to w końcu kolor niewinności. Ona ma ręce czysta jak ta bluzka kochany widzu!

    Może takie są figury postaci w tego typu gatunkach. Może prokurator w trampkach i z nadwagą przenosi punkt ciężkości akcji na inne tematy. Nie wiem. Ale wydaje mi się, że można pozostawić widza z lekkim niedosytem w doinformowaniu na temat tego czy postać jest dobra czy zła i nie zniszczy to produkcji, a wręcz przeciwnie – mogłoby podkręcić zainteresowanie przeciętnego widza, który mógłby chcieć wiedzieć czy babka coś kombinuje czy pozostanie po jasnej stronie.

    Czy powiemy sobie „to mnie”?

    Pokazane w serialu główne postaci są ustawione po stronie dobra, ale zdarzają im się wpadki. Są skazy. Nie wiem, czy ktoś utożsami się zupełnie z postacią graną przez Aleksandrę Popławską czy Leszka Lichotę, ale z pewnością poczuje się mile ukojony tym, że nie jest odosobniony w popełnianiu błędów.

    Do tego corem produkcji jest intryga, zagadka i jej rozwiązanie. Nie było chyba głównym zamysłem twórców, aby tchnąć w bohaterów szekspirowskiego ducha tak, żebyśmy mogli rozpoznać się w ich charakterach. Ci bohaterowie mają działać, a my mamy to śledzić z zapartym tchem, żeby się dowiedzieć „kto zabił”, „kto zawinił” i czy dobro zwycięży.

    Czy inaczej niż dotąd spojrzymy na pewne znajome tematy?

    To akurat może się udać. Mamy tu wątek utrzymujący się na topie – uchodźcy. Myślę, że podjęcie go było cennym posunięciem. Nie chcę spoilerować, wystarczy nadmienić, że serial ukazuje te sytuacje z ludźmi chcącymi przedrzeć się po lepsze życie w taki sposób, że nie będziemy w stanie zakwalifikować tego jednoznacznie na nie albo na tak. Będziemy musieli się zastanawiać. I to przecież chodzi.

    Inni, obcy, przybysze, intruzi – tym wątkiem serial ugrywa dużo z obszaru na TAK.

    Podsumowując

    Każda ocena to też kwestia oczekiwań.

    Produkcje HBO czy Netflixa spotykają się z oczekiwaniami mocno wyśrubowanymi. Jako widzowie wiele się spodziewamy i wiele chcemy. Polskie wątki chcemy w tych gigantach, żeby duma była.

    O „Watasze” mogę powiedzieć, że na początku trudno mi było się odnaleźć w mrocznych  bieszczadzkich plenerach, w tych sytuacjach narysowanych czasem zbyt wyraźną, jak dla mnie, kreską, ale 2 odcinek tak zadzierzga akcję, że koniecznie chce się odpalić odcinek 3, chce się wiedzieć zaraz i teraz dlaczego ten bohater tak działa, co ukrywa? A przecież wydawało się, że jest inny! Taki klasyczny, ale skuteczny chwyt.

    Jak dla mnie, serial jest wystarczająco dobry, żeby chcieć się przekonać, czy Rebrow wyjdzie z tego lasu czy nie.
    Zróbmy to zatem.

    2 sezon startuje w HBO 15 października, w niedzielę.

     

  • zjedz kanapkę