Tinder i czego tak właściwie szukamy?
Nie chciałam dziś iść do kina na rosyjski film „Niemiłość”, którego diagnozą jest współczesna niezdolność do okazywania, posiadania emocji i uczuć. Mam i tak za wysoki poziom scynicznienia w tym temacie, więc nie chcę sobie dokładać przykładów, że miłość to dziś towar nawet nie tyle deficytowy, co po prostu na wspólne życie nierzadko niewystarczający. Klikałam więc bezmyślnie po Netflixie, który jak należało się spodziewać, na wszystko przygotował nam odpowiedź. (Tak to jest już przedsionek dystopii z Black Mirror). Wygrzebałam niepozorny film, nie miałam go nawet w moim newsletterze!, o błahym tytule „Nowość”.
Jest to dość skromny materiał, nie zawiera fajerwerków, ani głębokich analiz społecznych. Skupia się na parze głównych bohaterów żyjących gdzieś tam sobie w Stanach, ale anturage nie ma tu większego znaczenia, wedle nowej myśli, że biali ludzie z klas średnich mogą w sumie żyć wszędzie, jeśli zechcą. Wchodzimy za to w emocje pary młodych, ładnych ludzi. Nie bez znaczenia, przynajmniej dla mnie, jest fakt, że młodego mężczyznę gra Nicholas Hoult, kultowy Tony Stonem ze „Skins” i nieporadny nastolatek z „Był sobie chłopiec”.
Patrzcie. (nie, nie kochałam się w nim, jestem już za stara)
Tak więc on przystojny, wysoki, ma niebieskie oczy, ona młoda, apetyczna, bursztynowe oczy i zdrowe, długie włosy traktowane w sposób nonszalancki. Ogólnie swoje idealne ciała traktują jak coś co jest oczywiste i coś co jest narzędziem odczuwania miliona rozkoszy, przyjemności i przyjmowania ekscytujących bodźców bez końca płynących ze świata. Kamera fokusuje się głównie na ich twarzach, na wyrazie ich oczu, na grymasach, innymi słowy chodzi tu o skupienie się na tym, co mogą ci ludzie odczuwać względem siebie nawzajem i względem siebie samych.
Film niespodziewanie podrzuca jakąś odpowiedź na pytanie, jak na nowo, w czasach tindera, aplikacji randkowych zdefiniować miłość. Jak ją w ogóle zidentyfikować, kiedy wszystko dzieje się szybko, łatwo i kiedy internet podrzuca nam szybko odpowiedź na jakiś zawód w relacji z innym człowiekiem, czyli innego człowieka, który też prawdopodobnie nie będzie odpowiedzią na nasze oczekiwania i potrzeby.
Bohaterowie Martin i Gabi spotykają się umawiając się przez aplikację na niezobowiązujący seks, akurat bowiem tego wieczora nie udały im się inne umówione seksy. Okazuje się jednak, że powstał zalążek przyszłego uczucia, czyli zaciekawienie. Rozmawiali ze sobą i byli sobą wzajemnie zainteresowani. Na takich spotkaniach, każdy kto zaliczył kilka takich mityngów, wie, że to prawdziwy rarytas. Seks okazał się taki, jakiego oczekiwali oboje, dlatego jak przystało na te czasy – szybko zdecydowali się zamieszkać razem i wylogować z aplikacji randkowych z entuzjastycznym okrzykiem – Jebać bycie singlem.
Potem dopiero zaczęły mnożyć się w nich pytania.
Czym może być ta miłość dziś
Pytani na przykład przez znajomych, czy kochasz ją/jego odpowiadali „myślę, że tak”, ale nie nie wiedzieli, czy miłość to:
- wstęp do merkantylnych transakcji?
- czy to, co fałszywie wbił nam do głowy romantyzm, że miłość to bycie dwiema połówkami tego samego i przy okazji lekarstwo na samotność?
- czy to wieczny stan uniesienia, pragnienia dwojga idealnych, pozbawionych wad ludzi w jakimś idyllicznym raju?
Z pewnością młodzi, piękni, bez trosk finansowych ludzie ci przywykli do tego, że odczuwanie ekscytacji i przyjemności to warunek sine qua non, aby uznali swoje życie za udane. W związku z tym wykluczały się obowiązki typu rodzina i dzieci, nie bardzo też przygodne seksy w klubie czy z ludźmi z tindera. To może by tak coś pośredniego. Razem, ale bez zamykania się na innych, wspólnie, ale bez odcinania się od ekscytujących bodźców płynących do atrakcyjnych ludzi z zewnątrz.
Spróbowali więc czegoś, co jest największym wyzwaniem współczesnego życia emocjonalnego, tj. mariażu pomiędzy poczuciem przynależności i poczuciem swobody, oparciem, stabilnością, ale i wolnością i autonomią.
Kochać i być wolnym – czy to się uda w ogóle?
Cóż się okazało?
To, że w głębi ducha, niezależnie od wieku, w jakim jesteśmy i sposobów w jakich poznajemy innych, jesteśmy ludźmi, którzy najwyżej cenią sobie wyłączność.
Jeśli przytrafi się problem, chcemy, by był on rozwiązywany wspólnie z bliską osobą, tak szybko, czule i z oddaniem jak w czasach, kiedy byliśmy niczego nieświadomymi oseskami i dostawaliśmy od matek wszystko, czego nam było trzeba. Takich samych relacji, jak pierwotnych relacji z matkami, oczekujemy potem od partnerów. Oddania. Żeby jak źle, to był i wsparł tu i teraz, nie rano i nie później. Natychmiast i bezwarunkowo.
W jakiś wywiadzie w ostatnim „Przekroju” filozof Alain de Botton słusznie zauważa, że miłość to nie jest naturalny stan, tylko ogromny wysiłek po prostu. To nie jest galop na jednorożcu na drugą stronę tęczy, tylko wybór implikujący ciężką robotę nad sobą, nad układem, o którym się myśli, że it must be the love.
Ci bohaterowie zdobyli się na wykrzesanie jakichś zwiastunów dojrzałości z siebie. Przyznali decydując się na wybór siebie, że są nieidealni, że bali się zawsze przyznać do tego, że zawiodą, nie spełnią oczekiwań i że te właśnie lęki killują większość, nawet dobrze rokujących emocjonalnych układów.
Najczęściej górę bierze zniechęcenie i rozczarowanie tym, że układ okazał się mniej dopasowany do naszych potrzeb i wyobrażeń niż na początku się zdawało. Tak było w przypadku pary pokazanej w głośnym i skandalizującym filmie Gaspara Noe „LOVE”. Co wskazuje na to, że same chęci, wielka namiętność, magia, piękne ciała, duże członki, jędrne cycki, dobra wola, naprawdę mogą okazać się niewystarczające.
Ale jak film „Nowość” pokazuje, czasami ktoś tam zdobywa się na odwagę wzięcia na klatę znużenia, irytacji, zawodu i rozczarowań i tym poświadczyć istnienie jakiegoś uczucia do drugiej osoby. Przynajmniej w fazie deklaracji. I jeśli przyjąć skandynawski model myślenia o związkach, że nigdy nie ma się nikogo na zawsze, a ludzie towarzyszą nam na poszczególnych etapach naszego życia, ale na danym etapie na wyłączność, to okazuje się, że nawet tinder tego nie jest w stanie zepsuć.