Kwestia jest taka, że w przedostatni dzień roku 2015 wpadłam na aforyzm i zastanawiam się w ogóle, czy nie robić w aforystyce.
Anyway, brzmiał on w stylu „ z wiekiem się człowiek uspokaja, ale raczej nie mądrzeje” (to raczej – to żeby zostawić sobie taką furtkę, w razie, gdyby było jednak inaczej).
I ta głęboka myśl wygenerowała cały potok, zalew, rzekę, bo już morza nie, myśli z cyklu – udało mi się w tym roku. Aforyzm sugeruje, że było raczej głupio niż mądrze, ale na dwoje babka wróżyła. Albo Wiedźmin.
Moje życie z ubiegłego roku najlepiej zna Spotify i playlista, którą sobie na nim układałam od stycznia 2015. Kiedy przejrzy się te kilkadziesiąt piosenek, to nie sposób nie zauważyć, że dominują na niej królowe i królowie smętu, Leonard Cohen odkrywany again i again oraz Agnes Obel, która pozamiatała mi styczeń. Wydawałoby się więc po analizie tej playlisty, że moje życie, choć melodyjne, jest smutne, ale nic takiego właśnie. Bo oto podzielę się tym strumieniem odkryć, myśli, czyli tym, co mi się w mijającym roku udało. A udało mi się naprawdę sporo. Kolejność jest przypadkowa, w końcu to strumień świadomości, prawda.
- przede wszystkim udało mi się zestarzeć o kolejny rok, a to niesie za sobą naprawdę spore konsekwencje, ale o tym może kiedy indziej
- udało mi się nie wpaść w macki menopauzy, co poczytuję sobie za sukces mojej siły ducha (akurat)
- udało mi się schudnąć 12 kilogramów i zdążyć mieć na tym punkcie obsesję, natręctwa i fobie
- udało mi się poczuć lepiej po to, żeby zaraz było jednak gorzej
- udało mi się przez minutę uwierzyć w siebie po to, aby przez następne setki godzin jednak w siebie wątpić
- udało mi się usmarkać słuchając piosenki „Moondust” Jaymesa Younga, kiedy jechałam rowerem w lipcu przez Las Kabacki; zdążyłam nawet powiedzieć Agacie, że refren chcę mieć na nagrobku, ale udało mi się – zmienić zdanie w tym temacie. Agata! To nieaktualne!
- udało mi się nie trafić z piosenką roku, która ujęła mnie tytułem „Love Is to Die” Warpaint, ale która okazała się w sumie bezpłciowa jak na piosenkę o miłości
- udało mi się zmienić dzielnice w przeciągu czterech miesięcy i udało mi się totalnie nie zdezorganizować za to przeciwnie – zorganizować
- udało mi się nie zwątpić, że cokolwiek się zdarza ma sens
- udało mi się przy okazji niczego nie nauczyć i nadal ochoczo sabotować samą siebie, i jakkolwiek brzmi to pretensjonalnie, to tak właśnie jest, mam do tego uważam talent wybitny
- udało mi się żyć w złamanej perspektywie czasu, jakby jutra miało nie być
- udało mi się pięknie nie wierzyć w nic
- udało mi się genialnie zakręcać na rzeczach nieistotnych a lekceważyć ważne
- udało mi się nie sprostać swoim oczekiwaniom, o cudzych to ja nawet nie wspomnę – tu pełen sukces
- udało mi się przez pół roku nie wkręcić żarówki w kuchni
- udało mi się wyprowadzić Arturka z depresji, ale nie kupić mu od pół roku maści na koci trądzik
- udało mi się powiedzieć za dużo, ale nie to co było potrzeba
- udało mi się milion razy zwątpić i zapomnieć uwierzyć w cokolwiek
- udało mi się nie trzymać dyscypliny pisarskiego tygodnia i dniami i nocami nie napisać nic
- udało mi się nie utonąć w poczuciu winy
- udało mi się przeżyć wyjątkowo zimną zimę i wiosnę
- udało mi się nigdzie nie wzlecieć
- udało mi się dużo zaprzepaścić a nic nie zyskać
- udało mi się zapisać 3 moleskiny porannych stron i nie zbliżyć się do niczego w mojej „drodze artysty”
- udało mi się być kimś, żeby zaraz poczuć się nikim
- udało mi się być hejterem i Franciszkiem z Asyżu
- udało mi się napić darmowego wina na branżowych konferencjach
- udało mi się wziąć kredyt na 2 lata
- udało mi się zrobić kilka brzydkich zdjęć i usunąć kilka ładnych, bo się przeterminowały
- udało mi się dwa razy być w ładnym mieście i widzieć ładnych ludzi
- udało mi się nie zauważyć, że w moim kraju władzę skupiła jedna osoba
- udało mi się nie zatrzymać czasu
Bardzo ładnie mi wyszło uważam, to był udany rok. To mówiłam ja, Kurt Cobain swojego życia, tylko bez spektakularnego sukcesu w szołbizie i bez toksycznego partnera, ale w sumie, co za różnica.