Zamysł napisania, wydania książki o miłości, tak jak zrobiły to Olga Drenda i Małgorzata Halber, wydał mi się zrazu zamysłem tyleż dziwnym co karkołomnym, bo czyż nie powiedziano o tej miłości już wszystkiego? Czy nie jest to zbyt banalne, żeby się tym zajmować? Niemniej jednak kupiłam tę „Książkę o miłości” ponieważ obie autorki bardzo cenię i poważam, za ich kunszt pisarski, słowne wolty, nieoczywiste frazy, celność uwag oraz za postawy, jakie prezentują wobec życia i jego zjawisk. Dlatego wyszłam z założenia, że to co powiedzą, napiszą może nie być głupie.
Trochę mi wstyd z tego powodu, ale często reprezentuję mało chwalebną postawę wobec rozmówców „powiedz mi coś, czego nie wiem”. Wiem, że brzmi to arogancko, ale naprawdę ilość powielanych frazesów i półprawd często mnie przygniata. I choć o tej miłości powiedziano już chyba wszystko ze względu na to, że jest to rodzaj przeżycia będącego doświadczeniem chyba każdego z ludzi, to udało się autorkom – jeśli nie dokonać spektakularnych odkryć w temacie, to z pewnością w ciekawy sposób uporządkować palące kwestie współczesnych miłosnych relacji.
Ciekawym wg mnie rozwiązaniem, choć też przecież ryzykownym, było opowiedzenie o tych wszyskich kwestiach zakochań, związków i miłości na własnych przykładach i ludzi uczestniczących w ich osobistych doświadczeniach.
Książka ta zrodziła się z bazy ich messengerowych wymian i dyskusji w tym temacie. Autorki uznały, że wypowiedziały tam tyle trafnych diagnoz, że postanowiły związać to w książkowe rozdziały. Ich rozmowa to taki dwugłos „serca i rozumu”, emocjonalny język Halber i precyzyjny, syntetyzujący język Drendy, takie ścieranie się poglądów wywiedzionych z emocji i doświadczeń uporządkowanych w sposób bardziej niejako racjonalny. Razem daje to fajny ogląd dwóch postaw współczesnych młodych kobiet, który śmiało można rozszerzyć na doświadczenie wielu osób z naszego kręgu kulturowego.
Prócz tego, że podziwiam zamysł porządkowania tej niełatwej w sumie materii jaką jest miłość, to z jeszcze większym podziwem podchodzę do ich szczerości. Halber ma doświadczenie w publicznym przyznaniu się do osobistych słabości, wiemy o jej chorobie alkoholowej opisanej w „Najgorszym człowieku świata” i nierzadko też dowiadywaliśmy z postów na FB o jej związkowych porażkach. Drenda, mimo że bardzo aktywna w internecie, mniej bywa skłonna do osobistych wynurzeń, tu jednak szczerze opowiedziała o swoich własnych ograniczeniach względem związków, rozwodzie, porażkach, zranieniach. Zapewnie wiele osób pozna się w tych ich historiach i zapewne wiele z nich będzie miało może inne wspomnienia odnośnie ich relacji niż one, ale tak to właśnie jest. I o tym też obie wspominają w książce, że podstawową zasadą udanych relacji jest uwzględnienie faktu, że każdy człowiek inaczej odbiera świat, inaczej pamięta wydarzenia, stosuje inne do nich filtry wynikające z jego własnego doświadczenia i nie ma co liczyć na to, że zawsze z kimś będziemy w czymś jednomyślni. Ta pozornie oczywista prawda, doświadczona na samym sobie pełni rolę wyzwalającą.
Zresztą opowiedzenie o tym, jaką pułapką jest przypisywanie komuś jakichś cech na bazie szczątkowych naszych interpretacji cudzych zachowań – jest punktem wyjścia rozważań o miłosnych związkach.
W książce znajdziemy też omówienie roli seksu w związku, kwestii płci kulturowej, stawiania granic własnych i respektowania cudzych, obalenie mitu o tym, że związek dwojga ludzi to jedność i mariaż dwóch połówek pomarańczy, kontynuacja tego, o czym czytałam choćby u Alaina de Bottona, który winą za to, że ludziom związki się nie udają, obarczał mit miłości romantycznej, która pokutuje i kładzie się cieniem na relacjach ludzi od XIX wieku. Obie autorki zgodnie stwierdziły, że zakochanie i romantyczne uniesienia nie mają wiele wspólnego z miłością, bo ta jako taka przypomina dobrze prosperującą spółdzielnię pracy a nie trele pod drzewem w świetle księżyca. I nie chodzi też o to, żeby pojmować miłość jako ciężką pracę, to kolejny zgubny mit, ale jako o uczciwą wymianę między ludźmi, prawd o sobie, chęci działania, dobrej woli, chęci bycia dobrym dla siebie nawzajem.
Fajnie też rozprawiają się z kolejnym, moim zdaniem, głupim mitem, że kochać może ten, kto „pokocha siebie”. Z tym jest trochę jak z coachingowymi amwayowskimi zawołaniami, że możesz wszystko. Jak słusznie zauważa Halber, nie można pokochać siebie nie będąc nigdy przez nikogo pokochanym, nie dostając nigdy pozytywnego feddbacku od kogokolwiek na naszej drodze rozwoju, aktywności i życia. To się po protu nie może udać to kochanie siebie bez żadnego backgroundu czy wsparcia naszego jestestwa.
Bardzo podoba mi się podejście obu autorek do języka. Soczysta polszczyzna Halber pełna ciekawych językowych, kulturowych, memowych skojarzeń niejednokrotnie wywoływała u mnie big smile, uwielbiam taki język!I Z drugiej strony pełen lekturowych odniesień ścisły język Drendy niepozbawiony przy tym soczystości.
Bardzo się ubawiłam, jak panie rozprawiały o banale, bo przecież nikt nie chce pisząc o miłości brzmieć jak prawdy z kalendarza z kwiatami albo skrzyżowanie lamy Ole z aplikacją mindfulnessową – słowa Halber:) I dyskutują o tym, jak banał odnosi się do doświadczenia i jak dobrze czasem przyznać po prostu, że woda jest mokra (Drenda). Uwielbiam takie dywagacje, kiedy nikt nie sili się na ton ex catherda ani też przaśnie się z czytelnikiem nie fraternizuje pod kątem werbalnego przekazu. Lubię język skrzący się od czytelnych dla mnie porównań, pełen odniesień bliskich mi kulturowo a jednocześnie wprowadzający w dyskurs o danym temacie jakiś porządek, którego ja sama nie zaprowadziłam.
Czy ja się wobec tego dowiedziałam czegoś czego nie wiedziałam? Nie, ale uporządkowałam kilka treści odnośnie niełatwego tematu relacji i dobrze się bawiłam czytając. Lubię coś czytać i się zgadzać z tym co czytam, to też jest miłe odczucie czytelnicze, nawet jeśli niespecjalnie odkrywcze. Myślę, że dla wielu – zwłaszcza młodszych ludzi to może być ciekawa i odkrywcza właśnie lektura na temat tego jak sobie radzić w bliskich relacjach, czego się spodziewać, czego unikać, jak być dobrym dla siebie i kogoś innego, jak patrzeć na drugiego człowieka nie jak na zbawcę albo kogoś zagrażającego naszej wolności.
Tak, że mocne polecanko.