Jak mam w głowie milion myśli, poszukuję obrazów i słów, które pomogłyby mi dokładnie zilustrować, to co odczuwam.
Wtedy filmy albo książki uderzają mocniej. Problem w tym, że dziś trudno znaleźć w filmach czy książkach taki zmasowany atak inspiracji, który uporządkowałaby biedne myślątka błądzące po manowcach naszego umysłu.
“Mojej walki 2″ Knausgaarda wciąż wypatruję w przedsprzedaży i wciąż jej nie mam, poza tym wciąż łudzę się myślą, że napiszę podobnie doskonałą kiedyś opowieść o moim życiu, które jest zwyczajne i nudne, ale tysiące ludzi odnajdzie w nim siebie 🙂
No wiem, porywająca wizja:)
No a filmy dziś są skandalicznie głupie. Jeden „Boyhood” nie wypełni tej biedy, jaka panuje w repertuarze. Pomijam te transformersy, sensacje, myślę tylko o tzw. obyczajowych, wszystko takie nieznośnie schematyczne, powtarzalne, mdłe i nudne. Już nawet najlepsze seriale zaczyna się robić wedle sprawdzonych hitowych schematów i też wieje nudą. żegnamy Soprano, Mad Mena, już teraz wtórne kity będą tylko.
Tak więc siedziałam i szukałam w głowie jakiegoś ratunku. Na pomoc przyszła Lucyna Winnicka, która w filmie J. Kawalerowicza pt. „Pociąg” grała Martę, młodą, tajemniczą, piękną dziewczynę z dekoldem na plecach i którą napastował w pociągu Zbigniew Cybulski.
Obejrzałam ten film kolejny raz, aby przekonać się, że czasem (nie zawsze niestety) myśli moje prowadzą mnie we właściwym kierunku.
Ogólnie taka mała rada, że jeśli ktoś chce obejrzeć film totalny, bez product placement, bez irytującego mrugania do widza, film czysty w przekazie, w którym każdy bohater , każdy gest, mina, ubiór i zdanie mają znaczenie – niech sięgnie po kino lat 60 tych, polskie.
Ci ludzie z ekranu mówią do nas a nie mizdrzą się do kamery, te opowiedziane tam historie mają sens i dotyczą nas wszystkich niezależnie od tego czy akurat jesteśmy szczęśliwi czy niekoniecznie.
Pierwsze kadry filmu to tłum na dworcu. Bezimienna masa ludzi przelewająca się w różnych kierunkach z różną dynamiką.
Stopniowo z tej masy zaczynają wyłaniać się poszczególne postaci, na których kamera kieruje swoje oko tak, że wiemy kto jaką rolę odegra w tej historii, mniej lub bardziej znaczącą i mniej więcej o jakim charakterze. Kilka „kresek” operatora i wiemy mniej więcej kto jest kim z masy podróżnych wsiadających do pociągu jadącego nad morze w czasie wakacji.
Ci, którzy błyszczą w tym filmie – już nie żyją, w 1959 roku – piękni i młodzi. Tajemniczy, roztargniony Leon Niemczyk dzieli przypadkowo kuszetkę w pociągu z równie tajemniczą, piękną i niepokojącą Lucyną Winnicką. I Cybulski – skaczący do pędzącego pociągu, czym wywróżył sobie własną śmierć – w pogoni za utraconym rajem bycia razem z bohaterką graną przez Winnicką.
Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym w tym momencie nie pomyślała, wiadomo, o przemijaniu. że oto jesteśmy – młodzi i piękni, o coś nam w życiu chodzi, chcemy kochać, chcemy być kochani, chcemy, aby nam się coś udawało, ponosimy porażki, radzimy sobie z nimi na różne sposoby, a potem nic z tego nie ma żadnego znaczenia, bo nas już nie ma. Zawsze zabija mnie ta prosta prawda.
Ale tymczasem i still alive, ci ludzie na ekranie też prowadzą celuloidowe życie, więc skupiam się na zabiegach mających mi pomóc w odpowiedzi na pytanie”jak żyć”. Proste.
W życie tej małej chwilowej społeczności w pociągu wpleciona została historia z poszukiwaniem i znalezieniem faceta, który zamordował swoją żonę. Wokół tej historii oplata się wspólna podróż bohaterów granych przez Niemczyka i Winnicką. Ale sprawa mordercy nie jest głównym wątkiem tego filmu, ma za zadanie wyeksponować sobie życiowe porażki głównych bohaterów.
Bohaterowie ci ponoszą klęskę i uciekają gdzie indziej niż miejsce, w którym żyją. Niemczyk ponosi porażkę zawodową, Winnicka – emocjonalną.
Jest bardzo zraniona (dosłownie też, bo ma blizny na nadgarstkach), ale stara się to starannie ukrywać, jest niedostępna, uparta i trochę opryskilwa, nerwowa też bardzo, zwłaszcza w momencie, kiedy znienacka policzkuje biednego Niemczyka nie wiadomo za co. Do końca filmu nie wiemy, co bohaterom w życiu się nie udało. Wiadomo tylko, że bohaterka podcinała sobie żyły i Niemczyk wyczuł, że to z „miłości za bardzo”.
Na końcu bohaterka wyjaśnia, że jej mogło się udać, ale on był zbyt ambitny i żył tylko tym, co może się stać a nie tym, co dzieje się teraz, więc ta miłość nie znalazła spełnienia.
Tak samo nie znalazła spełnienia relacja z „plasterkiem” na zawiedzione uczucia – tj. z Cybulskim, który desperacko wieszając się za oknem pędzącego pociągu nie mógł zrozumieć, dlaczego ona go nie chce, skoro 2 tygodnie było im tak dobrze. Próbuje siłą i szantażem emocjonalnym zmusić ją do zmiany zdania, ale jak wszyscy wiemy – im bardziej na coś napieramy – tym bardziej nam to nie wychodzi.
Zanim Winnicka opuści pociąg i wysiądzie tylnymi drzwiami na plaży, po czym odejdzie w dal w nieznanym kierunku szukając zapewne ukojenia w zawiedzionych oczekiwaniach, wypowie stwierdzenie, które sobie właśnie przypomniałam i dla którego ponownie obejrzałam ten film.
Otóż upinając wsuwkami blond włosy Winnicka mówi
„Wszyscy chcą być kochani, nikt nie chce kochać”.
I tym optymistycznym mottem kończę wywód dobry dla wszystkich tych, którzy teraz żyją w poczuciu zawodu i dla tych, którzy go jeszcze doznają, bo że to się stanie, to pewne. Jak nie w miłości, to w czym innym.
Na szczęście przyjdzie kiedyś koniec tych nierównych walk o sprawiedliwość w życiu. Wiadomo jaki to będzie koniec:)
Tymczasem udaję się przez plażę w jakimś kierunku, ze swoją walizką. Nie wiem jakim, ale jakimś jeszcze na pewno.