Być influencerem.
Robota marzenie setek tysięcy nie tylko nastoletnich osób, nie tylko w Polsce, wszędzie. Zrobić se takie konto na insta, YT, tiktoku, żeby ktoś chciał nam płacić za opowiedzenie o produkcie i fajnie sobie z tego żyć, pod palmą, 13 raz na Dominikanie na wakajach, w Tulum w czasie pandemii czy Zanzi w zimie robić se foty z lokalesami chwaląc się, że przywieźliśmy im kredki.To zjawisko nie maleje, narasta, a jednocześnie coraz trudniej w tej kolejce po hajs i fejm się dopchać i zdobyć tyle lajków i followersów, żeby ich sensownie moc zmonetyzować. Tymczasem to, co jeszcze parę lat temu było przejawami jakichś pasji, którymi twórcy dzielili się przez portale społecznościowe typu moda, podróże, gotowanie itp obecnie stanowi moim zdaniem coraz doskonalsze odzwierciedlenie mechanizmów rządzących społeczeństwem oraz klasowości. Obowiązują tu zasady te same jak w środowiskach, z których młodzi adepci influencingu chcą uciec, czyli: ścisły krąg znajomych, znajomości, duzi znajomi, których polecenia i szery zapewniają coraz wyższe pozycjonowanie w algorytmach i widzialności nastręczając tym samym popularności, kręgi kółek wzajemnych adoracji, hermetyczność środowisk, hierarchizacja będąca odzwierciedleniem klasizmu jak w realu. Nie ma mowy, że tzw duży influencer wejdzie w narrację z małym albo z kimś kto ma konto zerowe czyli takie 500-2000 tys follow, nie ma takiej opcji z kilku powodów, m.in dlatego mniejsi są dla większych niewidoczni, giną w planktonie, poza tym i tak duży influencer zalewany propozycjami ofertami nie ma czasu wchodzić w interakcje z każdym kto napisze, a trzecia sprawa – kompletnie mu się to nie opłaca. Wszelkie ankiety, zapytania, czasem screeny odpowiedzi służą tylko wyłącznie podtrzymywaniu wrażenia zaangażowania, żeby na koncie plankton robił ruch, a kaska wyznaczana po zasięgach płynęła nieprzerwanym strumieniem.
Jako że siedzę w tym i prywatnie i zawodowo wiele lat – nie dziwi mnie wcale popularność kont oferujących innym użytkownikom jakieś sklile, nie wiem, gadanie o przyjaciółkach idiotkach, zajebiste upinanie firanek, oklejanie pudełek, prowadzenie biznesu w social mediach, kont poruszających ważne społeczne sprawy jak wykluczenie, wygląd miast, zdrowie, rynek mieszkaniowy itd itp. Ale nie łudźmy się, większość kont, profili to są materiały o niczym, powielające jakieś systemowe nakazy odnośnie wyglądu i sposobu życia. Ten milionowy zalew tego typu przekazów ogranicza się do multiplikowania haseł – hejka kochani, jakie plany na weekend, bo u mnie słoneczko oraz odpowiednie ustawienia biodra i nóżki na zdjęciu tak spostprodukowanym, że ma się wrażenie obcowania z kartkami Hallmark z odpowiednim cytatem motywującym w stylu – bo życie może być piękne, kiedy mu na to pozwolisz.
“Fake Famous”
Po tym przydługim wstępie chcę zachęcić do ciekawych dokumentów właśnie na ten temat. Pierwszy z nich na HBO „Fake famous” jest dokumentem o eksperymencie. Jakaś agencja z Los Angeles postanowiła, że zrobi casting, wybierze 3 małych influ takich z 2000-5000 folllow i zrobi z nich gwiazdy instagrama. Chcieli sprawdzić, udowodnić, że z „nikogo” można stworzyć „kogoś”. Jakie do tego służą narzędzia? Ano nie tzw. „prawda” czy pasje. To nikogo nie interesuje. Służy do tego manipulacja znanymi narzędziami do podbicia popularności – a więc: fejkowe zdjęcia udające pobyt w eksluzywnych spa albo na wypasionych wakacjach, wyrafinowane sesje zdjęciowe ze stylistami, makijażystami, specami od wizerunku no i kupowanie followersów, lajków, botów generujących komentarze w takim czasie, żeby system nie zorientował się, że to bot. I tak oto z przeciętnej aspirującej aktorki pracującej na kasie w H&M zrobiono gwiazdę na 300 tys follow, która po pewnym czasie z tzw. współprac zaczęła juz spokojnie z tego żyć. Z wybranych pozostałych 2 kolesi nie udało im się nic ulepić, bo jeden się przestraszył, że znajomi zdemaskują jego orientację seksualną, a drugi uznał, że pozowanie w udawanym prywatnym samolocie to jest jednak ściema o zbyt wysokim stopniu żenady jak dla niego. Niewiele w sumie nowego dowiedziałam się z tego dokumentu prócz tego, że caryce social mediów w stylu Kim Kardashian jada totalnie na kupowanych follow i botach, na co owner tematu Mark przymyka oko, bo to są po prostu za duże biznesy i zbyt ogromne obopólne korzyści, aby ten fejkowy proceder jakoś tam skrupulatnie ścigać. Jeśli kary dopadają kogoś to oczywiście maluczkich, jak to w życiu.Popykasz se parę razy za dużo i hyc – masz bana.
“Influencer. W pogoni za lajkami”
Drugi dokument był smutniejszy. Na platformie vod.mdag.pl jest film „Influencer. W pogoni za lajkami”. Bohater Austyn Tester pochodzi z małego, nudnego, nijakiego miasteczka z Tennessee, miasta typu Radom, Sochaczew czy Grudziądz. Miasto wygląda i jest tak porażająco smutne, że sama byłam zdziwiona, bo skłonna byłam przypuszczać, że wielka smuta tyczy tylko nas, Polaków. Okazuje się, że ludzi żyjących w dysfunkcyjnych rodzinach, w miejscach bez wsparcia, perspektyw jest ocean i ci właśnie ludzie aspirują do karier typu Justin Bieber. Sami kreują się na ten typ i przez potencjalnych agentów są też kreowani na słodkich nastolatków z sąsiedztwa. Austyn żyjący sobie w biedzie i beznadziei wykorzystuje słabe wifi i starego maca do nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi. Buduje swoją markę na innej socialowej typóweczce tj na motywowaniu innych użytkowników frazesami w stylu: jesteś wyjątkowy, nie pozwól innym odebrać sobie marzeń itp. Ponieważ media zaludniają setki tysięcy innych podobnych zagubionych młodych ludzi – Austyn zdobywa jakąś grupkę swoich fanów i zwraca uwagę agencji kreującej influencerow, bo do 4 osób na krzyż gada jakby gadał do tysięcy, z wielkim zaangażowaniem. Spece od karier postanawiają więc zrobić z niego gwiazdę, co łączy się z wyjazdami w tzw trasy, a polegają one na tym, że jest spotkanie w wielkiej hali, przychodzą na nie nastolatki, piszczą i robią sobie z „gwiazdą” selfie. Niestety demoniczny agent wycenia konto Austyna na insta na 3 minus, z dobrym 10% zaangażowaniem, ale zbyt małym pikiem przyrostu follow, aby wejść do jego stajni. Austyn wraca więc do domu…
Oba dokumenty pokazują, że świat social mediów nie jest taki jednoznaczny jak się wydaje, jednoznacznie głupi, zły czy super. Myślę, że jego mechanizmy skupiają jak w soczewce wszystkie społeczne mechanizmy, bolączki i często mówią o nas ludziach prawdy, do jakich nie lubimy się przyznawać, wyzwalają wiele marzeń bez pokrycia, ale też odruchów, jakie przynoszą zawstydzenie a często nawet hańbę. Ale żyjemy w tym. Klikamy i karmimy system, swojego ego, cudze ego. Jakkolwiek czasem atrakcyjne może wydawać się bycie w tym, tak porażające moim zdaniem jest to, że nie ma od tego całkowitej ucieczki, nawet nie uczestnicząc w tym czynnie poddawani jesteśmy wpływom kształtowanym w internetach, zależymy od uwagi innych na setki różnych sposobów, a zależność ta jest wpisana w system, jaki parę lat temu wydawał się dystopią z Black Mirror, dystopią, która stała się rzeczywistością.