Magdalena Abakanowicz to jest taka postać, której nazwisko zna chyba każdy i w jakiś sposób otarł się o jej prace. Dla mnie jest to nazwisko z kategorii iconic. I właśnie dlatego nie pogłębiałam wiedzy na jej temat licząc, że „jakoś” to mnie przyjdzie we właściwym momencie.
W Tate Modern w Londynie trwa popularna niezwykle wystawa prac Abakanowicz, jej postać nadal budzi i zainteresowanie i emocje, dlatego zdziwił mnie fakt, że osoba tego formatu nie doczekała się jeszcze swojej biografii. Tymczasem jest! Ukazała się właśnie taka, napisał ją Paweł Kowal – historyk i politolog.
Mam co do tej książki mieszane uczucia i więcej mnie w niej irytuje niż porywa, ale skupię się najpierw na pozytywach.
Przede wszystkim o samej artystce choć tak znanej, nie wiadomo za wiele. Wg tych co ją znali, nie była zbyt wylewna ani skłonna do zbierania głosu publicznie. Robiła swoje. Dlatego super, że Paweł Kowal dokonał wysiłku pozbierania źródeł potwierdzających różne fakty z jej życia, począwszy od pochodzenia poprzez udział w wystawach w kraju, za granicą aż po jej wypowiedzi prasowe. Dostajemy więc dużo wiedzy o tym, jakim kapitałem kulturowym i społecznym dysponowała Abakanowicz, jak on przydał jej się potem, kiedy dążyła do uznania, kiedy już go miała, jak jej zarazem też przeszkadzał i jak sobie z tym radziła w komunistycznej Polsce.
Nie mamy w biografii szczegółowych analiz jej prac, ale za to widzimy działania artystyczne na tle historycznym, widzimy, jak kontekst polityczny, ekonomiczny oddziaływał na to co Abakanowicz tworzyła. Według mnie to ważne. Stanowi też zadzierzgnięcie do wejścia na mój ulubiony trop – czyli jak to się dzieje, że artysta zyskuje uznanie, staje się sławny. Tu tę ścieżkę mamy prześledzoną dość drobiazgowo.
Za każdym razem, jak śledzę takie wątki karier, natykam się na stałe motywy odgrywające istotną rolę w tworzeniu się sukcesu autorski, nowatorski pomysł na swoje akty twórcze, nonkonformizm wobec trendów, pracowitość, ale też: ważne osoby, które znacząco popychają kariery na przód oraz zapobiegliwe budowanie kręgów znajomości, które pomagają wspinać się po schodach tam, dokąd chce się dotrzeć. Autor pisze, że Abakanowicz „zdradzała od początku dyskretny instynkt autopromocji”, faktycznie – ze źródeł wynika , że bardzo uważnie planowała, co powie publicznie, kontrolowała to, celowo ukierunkowywała swoje działania i skupiała się na celu. Skutkowało to tym, że mając coraz więcej zamówień i wystaw poza Polską stawała się z roku na rok najbardziej rozpoznawalną polską artystką.
No i faktycznie, autor biografii drobiazgowo rozpisuje, jak Abakanowicz funkcjonowała w stalinowskiej, potem komunistycznej Polsce. Opisuje, dlaczego nigdy z Polski nie wyjechała, choć mogła. Wskazuje na jej pewność siebie także w kwestii pochodzenia i narodowości, co jest – tak wtedy, jak i dziś, dość niezwykłe w klimacie, kiedy zwykliśmy narzekać, żeśmy są Polakami.
Wyłania się z tego opisu obraz osoby naprawdę wyjątkowej, na każde czasy.
Jednak sposób, w jaki Kowal napisał tę książkę psuje mi całą radość z poznawania bohaterki.
Pierwsze co mnie irytuje w tej narracji to domysły. Autor nieustająco tworzy DOMYSŁY. Rozumiem oczywiście, że przy ograniczonej ilości źródeł domyślanie się jest nieodzowne, ale to co jest irytujące, to fakt, że Kowal niby pyta, ale jednak sugeruje odpowiedzi. Często zaczyna wypowiedzi od „gdyby”, np. Gdyby zaczynała karierę w Paryżu, to… Takie konstrukcje są w biografii bardzo częste i często też dotyczą sugestii, że GDYBY Abakanowicz tworzyła, żyła na ZACHODZIE, jej kariera potoczyłaby się inaczej, w sugestii autora – szybciej, mocniej.
W sposobie przedstawienia perypetii życiowych artystki Kowal skupia się na tym, że jako studentka zarabiała robiąc korale z makaronu, a jako już uznana twórczyni „mieszkała skromnie”, potem pisze wprost, że była „skąpa”. W moim odczucia przebija przez tę opowieść jakiś rodzaj neoliberalnego nastawienia, według którego artysta = bogata osoba opływająca w luksusy ot tak, z deafaultu. Bardzo często podnosi Kowal ten wątek bytowy nie ukrywając zdziwienia, że zarabiając w dewizach Abakanowicz żyła w małym mieszkaniu w bloku. Tak jakby posiadanie pieniędzy równało się od razu kupowaniu wszelkich oznak materialnego prestiżu. A może miała to wszystko po prostu w dupie? Zresztą sam Kowal przyznaje, że artystka dystansowała się także w swoich pracach od zachodniego konsumpcjonizmu i interesowały ją zupełnie inne obszary działań.
To co może być, dla mnie było, irytujące w tej książce, to swoista łopatologia. Książka stylem przypomina mi nieco podręczniki do historii dla klasy 8. Nie wiem, może została stargetowana pod genzety, ale takie zdanie np. „W epoce szybkiej komunikacji nie doceniamy być może w pełni znaczenia takich spraw jak wyjazd Abakanowicz do Lozanny (1962r.). Albo pisząc o sprawach prywatnych artystki tłumaczy „nie było wtedy prasy bulwarowej..”. Mnie styl tej narracji przypomina to, o czym pisała Solnit w „Mężczyźni objaśniają mi świat”. Oczywistości, oczywistości, ale na prawach wielkiego odkrycia.
Przypieczętowaniem tych narracyjnych passusów Pawła Kowala jest fragment według mnie niepojęty, dotyczący oceny męża artystki Jana Kosmowskiego. Przez lata całe, Abakanowicz żyła w swoistym trójkącie, miała męża, z którym była związana, który prowadził jej administrację i innego towarzysza życia Artura Starewicza, komunistycznego dygnitarza. Z oboma żyła w zgodzie i oni ze sobą też. Wg mnie nic niezwykłego. Bywały osoby znane z takich konfiguracji np Wisłocka, ogólnie jak wszystkim się podoba – to why not. To opresyjne systemy i bigoteria każą nam osądzać takie relacje jako dziwne. W każdym razie Paweł Kowal pokusił się o przytoczenie oceny męża Abakanowicz jaką wypowiedziała Anda Rotteneberg, brzmi ona tak:
„ Artur (Starewicz) był mężczyzną. Janek (Kosmowski, czyli mąż) był taki firycykowaty troszkę. Ona była piękną kobietą. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak taka piękna, silna, fantastyczna kobieta ciąga po świecie tego męża”.
I ja sobie tak myślę, dlaczego autor uważa, że przytoczenie takich słów jest ok? Dlaczego znana osobistość świata sztuki wypowiada się w taki lekceważący sposób o kimś i jego relacji, o której zapewne nie miała zielonego pojęcia? Jakie standardy promują tego typu cytaty i stanowiska?
Tu przypomina mi się biografia Komedy autorstwa Magdy Grzebałkowskiej. Pamiętam, że myślałam przed lekturą, co można ciekawego napisać o kimś, o kim nie ma żadnych źródeł, tylko dokumenty urzędowe, rachunki, strzępki wspomnień osób które nie żyją. Byłam ciekawa jak wybrnie z tego, że żona Komedy Zofia była znana jako osoba trudna, konfliktowa i trzymająca Krzysia pod pantoflem, jak to rozegra? I okazało się, że na bazie szczątkowych jakichś świadectw urzędowych powstałą przejmująca biografia artysty, osoby, uwikłanej w tamte czasy, talent, układy, osoby tragicznej. Biografia ta mocno zahaczała o emocje pozostawiając czytelnikowi potężny margines własnych osądów i interpretacji, tak samo Grzebałkowska postąpiła z postacią Komedowej. Delikatnie, z szacunkiem, wychodząc z założenia, że zdania o kimś to tylko jedne z wielu interpretacji, nie fakty.
Tymczasem tu dostajemy taki przykład podejścia do bohaterów, przykład, który wzbudził we mnie niesmak, no i jak dla mnie jest jasnym znakiem, że nie tak buduje się biografie ludzi, a Paweł Kowal na pewno nie jest Magdą Grzebałkowską, ani też Surmiak Domanską, którą pamiętam jako autorkę wspaniałej i ważnej dla mnie biografii Kieślowskiego.
Tak więc nie wiem – poczekajcie może na inną biografię, albo czytajcie tę, ale ostrożnie podchodźcie.