Biorę do ręki starannie wydaną przez wydawnictwo Wolno książkę (trochę wygląda jak modlitewnik)- wiązankę pieśni patriotycznych Marcina Świetlickiego pt. „Polska” i myślę sobie, ale po co to komu, pisać o Polsce, czy to jest interesujące? Czy ja myślę coś „o Polsce”? Przecież głównym nurtem moich zainteresowań pozostaje wykorzystanie buraka w diecie Dąbrowskiej, więc nagle o Polsce?
Zawsze byłam bezideowcem. Wydaje mi się, że bycie zwolennikiem jakiejś big idea niewoli człowieka, czyni go zamkniętym i nieznośnym. W socjalistycznej szkole wychowawczyni wpisywała mi opinię na świadectwie – „osoba aspołeczna”, bo nie chciałam brać udziału w akademiach, chodzić na czyny społeczne, nie dlatego, że walczyłam w podstawówce z reżimem, tylko angażowanie się wydawało mi się podejrzane i trochę bez sensu. Kiedy byłam dzieckiem rzeczywistość po prostu była, nie miała barw politycznych dla mnie i nie zastanawiałam się, czy mogłaby być inna. Pamiętam tylko z tych czasów, że bardzo chciałam polecieć samolotem i koniecznie do Ameryki, bo lubiłam Bonanzę i westerny, no i cieszyłam się, że jestem Polką a nie Niemką, bo Niemcy przegrali wojnę. Tę radość zmąciły mi łzy zazdrości wobec Niemiec Zachodnich, które po wojnie miały jakby lepiej, ale ta świadomość przyszła dużo później. Tak czy siak, jedyny powód do dumy – na skutek własnych historycznych badań nad zjawiskiem „sprawiedliwości” powojennego porządku oraz porządku w ogóle – stracił rację bytu i pozostałam już osobą obojętną. No i nadal aspołeczną.
Nie ruszyły mnie ani czasy rewolucji Solidarności ani transformacja, która się ziściła. W stanie wojennym bowiem byłam w stanie cieszyć się z dłuższych ferii zimowych, a w czasach czerwcowych wyborów bardziej byłam zajęta myślą, czy moja miłość już tam gdzieś chadza po korytarzach moich uczelni. Zauważyłam może małą różnicę, bo można było kupować niemieckie czekolady czy snikersy w jakichś drobnych geszeftach co bardziej przedsiębiorczych rodaków. Bo status studenta akurat zaczął się pogarszać i po ’89 właściwie wszystko w tym systemie zmieniło się na gorsze.
Zaliczyłam jeszcze ostatnie podrygi Pomarańczowej Alternatywy, młodzieńcze „walki” z komuną, obrazoburcze murale z Jaruzelskim na ścianach mojego akademika i to by było na tyle Polski w moim życiu.
Były też oczywiście piosenki. O Polsce.
Tilt i ich rzewne nadzieje, że „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”. Te nadzieje oczywiście umarły razem z ostatnimi oazami buntu na jarocińskich festiwalach. Dziś mam kredyt w frankach, pracę w korporacji i jestem zakładnikiem systemu, który miał być „przepiękny”, lecz tak się nie stało.
Polska to był też Obywatel GC, Grzegorz Ciechowski artysta uważam wszechczasów, który przekonywał:
„Te brudne dworce
Gdzie spotykam ją
Te tłumy, które cicho klną
Ten pijak, który mruczy coś przez sen
Że PÓKI MY ŻYJEMY ona żyje też.
Nie pytaj mnie
Co widzę w niej
Nie pytaj mnie, dlaczego ciągle chcę
Zasypiać w niej i budzić się.”
Docierała do mnie taka ładna metafora, ale ten rodzaj podejścia był mi obcy, bo gdybym miała więcej odwagi osobistej, wiedzy, przezorności to bym stąd raczej uciekła. Może już nie tak jak bracia Zielińscy pod tirem w „300 mil do nieba”, ale na legalu. Ale nie odważyłam się, spóźniłam, mój tir odjechał i teraz jestem tu. Myślę słowami Kultu „mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu” i w związku z tym cudów oczekiwać nie należy, a co najwyżej rozczarowań i absurdów.
Wrodzony sceptycyzm uniemożliwił mi wczuwanie się w każdy spór polityczny, ideowy na przestrzeni tych prawie 30 lat, odkąd mamy „wolność”. Celowo nie czytam, nie śledzę debat, polemik, artykułów i programów. Wychodzę z złożenia, że polityka to nieistotna fasada. Państwo ma za zadanie sprawić, że wszystko w nim funkcjonuje sprawnie, a każdy obywatel czuje się w nim bezpiecznie niezależnie od tego, czy na czele rządu stoi partia konserwatywna i prawicowa czy liberalna. Ale okazało się, że nie mogę dłużej żyć z tak postępującą naiwnością, więc wykupiłam subskrypcje Wyborczej i Polityki śledzę doniesienia i wnikam. Zaczyna do mnie docierać, że jednak coś jest nie tak, że po 30 latach jest tu coraz głupiej i coraz brzydziej i coraz groźniej. Czuję się tu istotna, tylko kiedy nie zawracam państwu głowy chorobami, starością i bezrobociem, ale kiedy będę musiała zawrócić głowę chorobami, starością i emeryturą to żarty się skończą.
Więc sięgam po tę wiązankę pieśni patriotycznych i czytam, co Świetlicki ma Polsce do wygarnięcia. Otóż w tych swoich, jak pisze „fochach co do Ojczyzny” do wygarnięcia ma sporo, nie podoba mu się w zasadzie nic i najbardziej cieszy się z intymnych, prywatnych momentów, do których „Polska nie ma jeszcze dostępu”. Jeszcze. Tak że próżno tu szukać pociechy jak u Sienkiewicza i nastawienia pozytywnego, czy jak pokochać Polskę w 5 krokach.
Najbardziej wymowny wydaje mi się wiersz „Strefa kibica”:
Najpierw pomaluj czoło na biało.
Resztę czerwienią pokryj i nie pomyl się.
Szczęśliwy jest Prezydent szczęśliwego Kraju.
To nie Polska.
To Polsat.
Tak właśnie to wygląda. To jest ten level parcia i estetyki, ten model zachowań. Choćbyśmy nie wiem jak się starali będziemy strefą kibica, galą biesiadną. Pośpiewamy sobie przyśpiewki za stołem, zapomnimy o tym co złe i komu wiatr w oczy.
Te wszystkie fochy, utyskiwania, pretensje zilustrowała wycinankami, kolażami Alicja Biała, ze względu na którą zresztą kupiłam tę książkę. Bo wcale nie chciałam myśleć w niedzielne popołudnie o Polsce, ale wyszło jak wyszło.
A więc Alicja.
Wpadłam na nią z półtora roku temu na instagramie.
Dziewczyna z Poznania, ma dopiero 24 lata, hojnie obdarzona przez geny jak i Dział Dystrybucji Talentów. Nie jest typową, przeciętną Polką, z jakichś powodów jest wybrańcem losu. Dużo podróżuje po świecie, studiuje w Londynie na Royal College of Art i dużo pracuje w różnych miejscach, w Meksyku, Kalifornii, Portugalii, Niemczech, Turcji, rysuje, maluje, robi grafiki i spektakularne murale. Jak na tak młody wiek – dorobek dość imponujący. Niewiarygodnie zdolna, pracowita, zgrabna, świetnie ubrana, a do tego wykazuje dość rzadką u młodych ludzi postawę zaangażowania w sprawy Polski. Bardzo się tym przejmuje, komentuje. Może z dalekiej perspektywy życie tutaj widać ostrzej? A może taką ma wrażliwość? A może obie te sprawy działają? Tak czy owak diagnoza Polski 24 – letniej osoby wydała mi się najtrafniejsza, jaką ostatnio słyszałam. W Gazecie Wyborczej pytana o to, co jej prace mówią o współczesnej Polsce odpowiada:
„Że Polska jest pocięta i poklejona byle jak, na kacu, na kolanie, chaotycznie. I nie wiadomo, jakim cudem jeszcze się trzyma”.
Podzielam jej entuzjazm w tej kwestii. Kolaże Alicji zamieszczone w tomie wierszy Świetlickiego oddają właśnie to myślenie.
Jakiś recenzent, krytyk literacki napisał, że jej wycinanki z tomu „Polska” nie są odkrywcze i że łatwo odkodować przekaz, który niosą. Być może. Ale przypuszczam, że jest on łatwy do odkodowania dla ludzi takich jak krytyk, ja i jeszcze dla garstki ludzi, którzy czytają coś więcej niż newsfeed na swoim Facebooku i mesydże od znajomych. Sądzę, że większość Polaków żyje w takiej rzeczywistości, jaką Biała pokazuje na kolażach, to jest właśnie rzeczywistość polsatowa i nie widzą w tym nic dziwacznego.
Pisałam o tym w tekstach o architekturze nadmorskich kurortów, architekturze Warszawy i widzę rzeczywistość tak jak ona, widzę, że jest uwłaczająco wręcz brzydko u nas dookoła. Mija 30 lat od końca komunizmu i już wiemy, że lepiej nie będzie, że chłopsko – zagrodowa, meblościankowa mentalność nie pozwolą nam żyć ani ładnie ani rozsądnie. Zjadają nas różowe fasady, kiczowate zameczki, blichtr lwów przed zajazdem „Zbyszko”. Jest swojsko, jest polsko i naprawdę większość z nas, abonentów Polsatu nie widzi w tym nic ani brzydkiego ani złego.
Dlatego cieszę się, że widzi to osoba, która ma 24 lata i w sumie mogłaby rysować kwiatki i sytuacyjne komentarze do swojej dziewczyńskiej rzeczywistości na śmieszno – straszno, robić sobie selfie w knajpie ze znajomymi i hyggować na instagramie z kubkiem kakao na ładnie tuszowanym kacu. A ona – owszem – i pije, i selfie z kibla zrobi, co ja chętnie oglądam wiedząc, że ona widzi jeszcze coś więcej i schodzi głębiej. Mnie wzrusza taki rodzaj zaangażowania. To mi daje, nie tyle nadzieję, ile rodzaj poczucia, że może jeszcze nie wszystko stracone, że przysłowiowy duch w narodzie gdzieś tam jeszcze na obrzeżach Polsatu się pałęta, że jakieś elity umysłu się tworzą.
Ja co prawda przypuszczam, że Alicja do kraju nigdy nie wróci, co najwyżej na święta do mamy z wizytą krótką, że zamieszka w fancy kraju, w fancy domu i będzie robić wystawy w eleganckim towarzystwie, których krajowe absurdy nie dotyczą aż tak bardzo albo wcale. Ale może właśnie nie? Może coś z takiego nurtu będzie wynikać? Jakiś inny rodzaj świadomości niż Disco Polo pod Gwiazdami? Może jest dużo podobnych osób jak ona, które nie biorą udziału w przebieraniu się, udawaniu, reklamowaniu coca coli, tylko które coś widzą, coś wiedzą, coś robią i przez to milimetr po milimetrze coś zmienia się na plus?
To jest pytanie retoryczne, bo ja tego nie wiem.
Póki co Świetlicki i Biała mówią jak jest.
Że nie za fajnie.