Nienormatywność, inkluzywność, ciałopozytywność, różnorodność reprezentacji seksualności i płciowości – te tematy przewijają się w moich własnych obserwacjach społecznych norm i narzucanych zachowań. Biorąc pod uwagę ilość spektakli i performenców teatralnych, które w ubiegłym i bieżącym roku obejrzałam, a które ilustrowały emancypacyjne odniesienia do wymienionych kwestii – mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że coś w temacie drgnęło. Przywołam tu choćby „Tanz” Florentyny Holziger, „Habitat” Doris Uhlich w Nowym Teatrze czy „Larvę” Marty Ziółek w Komunie Warszawa. Stosunek do naszych ciał i jego potrzeb przeobraża się, wychodzi z ciemnych szaf opresyjnych religijnych reżimów i systemów zaprzężonych do obsługi patriarchalnych instytucji. Zaczynamy nabierać nawyku coraz śmielszego mówienia o tym i w praktyce wychodzenia poza praktyki pamiętane z epoki Anieli Dulskiej.
Wydawało by się, że jesteśmy już na dobrej drodze i nic nie umknie nam uwagi, żadna grupa, żadna ludzka potrzeba. Jednak możemy się mylić obierając ten punkt widzenia.
Tu w sukurs przychodzą twórczynie z Teatru 21 – Justyna Wielgus – reżyserka i Justyna Lipko – Konieczna – scenarzystka, dramaturżka, które na scenie Komuny Warszawa wystawiły spektakl „Libido Romantico”. To już drugie moje – po „Jak przestałem być doskonały” – przedstawienie tego teatru, w którym scena należy do osób z niepełnosprawnością umysłową, z zespołem Downa. Tym razem po performensie w cyrkowo – mityczno – hinduskim anturage biorącym na warsztat kwestię odmienności fizycznej twórczynie dają widzom obraz sytuacji ludzi z niepełnosprawnościami w kontekście ich seksualności. My ze swoją się oswajamy a co z nimi? Z ludźmi i tak społecznie marginalizowanymi w widzialności społecznej?
Aby opowiedzieć te historie Wielgus i Lipko – Konieczna odwołały się do tekstu, którego na współczesnych scenach też raczej byśmy się nie spodziewali. To licealna narodowa zdawałoby się – ramota, dzieło koturnowego wieszcza Mickiewicza „Ballady i romanse”. Jednak twórczynie odnalazły w tym dziele performatywny potencjał. Mija równo 200 lat od wydania Ballad. Wtedy rewolucjonizowały kostyczną oświeceniową narrację i każdy, kto choć trochę uważał na polskim pamięta, że od „Ballad i romansów” datuje się początek epoki romantyzmu w literaturze. Jakie to jednak ma związek z seksualnością osób z niepełnosprawnością? Czy teksty z XIX wieku mogą trafić w jakąkolwiek współczesną tarczę. Otóż mogą. Mogą być dobrym komentarzem do tematu, o którym niełatwo się mówi i który praktycznie w mainstreamowej narracji nie istnieje. „Ballady i romanse” na tamte czasy realizowały się jako rewolucyjny tekst, bo głos dostały w nim osoby właśnie dotąd niesłyszalne, ludzie z gminu, z klas niższych, ci których głos nie był istotny. Dzikość, mroczność, silne koneksje z naturą, sensualność przedarły się do świadomości czytelników z poziomu ludzi, którym prawa do odczuwania odmawiano i nawet nad tym nigdy się nie pochylano. Wtem okazało się, że ich odczuwanie, ich praktyki są bliższe niepokojom epoki i pytaniom jakie stawia niż oficjalny język szacownego „mędrca” ze szkiełkiem i okiem. To „Ballady i romanse” wysunęły postulat demokratyczności uczuć. Tym samym lektura wieszcza ożywa na nowo w kontekście seksualności osób z niepełnosprawnością. Ich seksualność jest wypierana z głównego nurtu narracji, tak samo jak kiedyś głos czy emocje ludzi z tzw. gminu. Ze sceny rezonuje w głowy widzów pytanie – czy osoby z niepełnosprawnością mogą czuć pożądanie i jak sobie z tym radzą one i otoczenie? Prawda jest taka, że osoby takie są zaklęte w wiecznej figurze dziecka. Nieistotne jest dla nas, czy mają lat 10 czy 30. Widzimy ich jako wieczne dzieci. Dzieci, do których przemawia się dziecinnym językiem i spodziewa po nich emocji przypisanych parolatkom.
Jak ten niełatwy dyskurs został urządzony i przełożony na język sceny?
Według mnie brawurowo i spektakularnie. Jest dramatycznie, zabawnie i wzruszająco, bardzo energetycznie, zero czasu na zwyczajowy odruch grzebania w telefonie, co definiuję jako gruby sukces twórczyń.
Osią spektaklu jest wg mnie postać Remigiusza Kijaka.
Kim jest Remigiusz Kijak?
Jak sam mówi na wstępie – nie skojarzymy go z innych scen teatralnych, z prostego powodu, że nie jest aktorem. Jest wykładowcą uniwersyteckim, pracownikiem naukowym na UW specjalizującym się w seksualności osób z niepełnosprawnością intelektualną. Twórczynie miały taki pomysł, żeby historie, jakich wysłuchał, w jakich doradzał Remigiusz były przytaczane przez niego na scenie w ramach improwizacji, a do tych opowiadań i historii z życia będą dołączane odpowiednie komentarze z „Ballad i romansów” oraz teksty aktorów Teatru 21 przygotowane specjalnie lub też improwizowane. W ten sposób pod lupę wzięto motywy ludzkiej seksualności osób z niepełnosprawnością takie jak: miłość romantyczna, pożądanie, erekcja, miłość homoseksualna, seks sado – macho, macierzyństwo, kontakt z przemocą seksualną, a do tego – odrzucenie, pragnienia z poziomu i emocji jak i ciała. Wszystkie te konteksty są przygotowane w zupie porządnej popkultury zarówno wizualnej, muzycznej jak i wyznaczającej kulturowe wzorce. Jake i Rose z Titanica, Celine Dion i hit z tego filmu, włoskie San Remo, plakatowe wzorce męskości, mity o macierzyństwie, kobiecości i płci – wszystko w kontekście tego, jak odczuwają to osoby z niepełnosprawnością.
Spektakl jest dynamiczny i spójny. Wyzwala ten rodzaj energii, jaką mamy na codzień skrytą przed światem, a nawet przed samymi sobą. Nie myśli się o jego bohaterach w kategorii ckliwego współczucia, raczej zażenowania, że wciąż i wciąż nie jest się tylu kwestii świadomym, że myśli się o fundamentalnych ludzkich potrzebach wybiórczo, pobieżnie i schematycznie.
Usadowiłam się w pierwszym rzędzie i choć nienawykła do interakcji ochoczo przyjęłam zaproszenie, do końcowych wspólnych z aktorami pląsów na scenie w rytm włoskiego hitu z lat 80-tych. Totalnie moje klimaty, choć radość to nie jest coś co definiuje mnie na codzień. A tam właśnie tak się zdarzyło. Czy to jest wystarczające reko?