Swoją książkę, miałam pomysł, żeby zacząć od słów :” I nadszedł ten moment, kiedy uświadomiła sobie, że niczego nie napisze”.
Co jest jednak pewną niekonsekwencją, bo jednak po tych słowach poszły dalsze, czyli jednak jakąś przygodę bohaterka miała.
Niemniej jednak żyję w świętym przekonaniu, że wszystko już było, wszyscy już wszystko powiedzieli i nie ma nic do dodania. A pojedyncze życia, żyćka moje, innych są skrajnie nudne, powtarzalne i przewidywalne. Wszystko jest salonem moich byłych teściów – miało być pięknie, na bogato, indywidualnie i z rozmachem, jak zawsze wyszedł przaśny radom.
Tworzenie extra historii, złożonych fabuł, najlepiej kryminalnych – to nie moja półka, chociaż i czytam i oglądam chętnie. Ale czułabym się, tworząc takie historyje, jak ktoś, kto włoży fajne buty, ale nie w jego stylówce.
Aż tu nadszedł czas Karla Ove Knausgaarda i Jego Walki.
Facio napisał chyba 6 tomów, albo pisze, grubaśnych, opasłych tomiszczy o .. swoim życiu. Jakiegoś chłopaka z Norwegii, urodzonego tuż przed dekadą lat 70-tych. całe stronice poświęca np. opisom tego jak mając 16 lat wybierał się na sylwestra.
Historia z rodzaju – fajnie, ale co mnie to obchodzi, ale ja czytałam a woda stygła w wannie.
Gość opisuje jak to starał się kupić piwo jako nieletni, jak starał się to zakamuflować przed rodziną, jak szedł na imprezę, jak wreszcie przed północą na nią doszedł, jak było, kto był, co powiedział. A wszystko to właściwie nie ma żadnego znaczenia.
Ale ja to czytam, czyli jednak to co robił Karl Ove w wieku 16 lat ma znaczenie.
Dlaczego?
Pan wyjaśnia to w drugim rozdziale, kiedy zdradza czytelnikom, co sądzi o pisaniu.
Otóż w skrócie chodzi mu o to, że kiedy nagnie się tematykę do stylu, styl do tematyki, to powstaje literatura.
I tak oto picie rano kawy może stać się literaturą, lecz niestety:) Przydałby się jakiś talent pozwalający opisać to tak, że czytelnik czytając o piciu kawy przez jakiegoś Kowalskiego pomyśli sobie:” taaaa, taaak to jest. tak to jest” i uzna to za objawienie, że on co dzień pije kawę a to wcale nie jest sztuką, tylko jakimś mało zauważalnym gestem, nawykiem i nudną codziennością.
A przecież każdy z nas, bez względu na usposobienie i charakter chciałaby, żeby jego życie miało znaczenie.
To ja wpadłam na pomysł, że mogę mojemu też go nadać.
I teraz sam Coelho stoi tu i klaszcze, a ja wiem, że ten rodzaj autodystansu mnie gubi, bo przecież są narzędzia, żeby wmówić ludziom, że to jest świetne.
No spoko, nie wiem jeszcze jakie.
ale żeby pisać, trzeba pisać. to raz – taka prawda objawiona, sentencja nr 43265
a dwa, tak naprawdę piszę, bo mam nowego macbooka i jara mnie podświetlana klawiatura oraz sprzęt w łóźku bez kabla ;]