osobisty wstęp, który możecie sobie darować, jeśli chcecie
Jestem osobą zakodowaną kulturowo jako heteroseksualna kobieta, narodowość polska, rasa w sumie mocno kundelkowata, mieszana, ale biała.
Kłamałabym, gdybym twierdziła, że odkąd prowadzę świadome życie – czyli w sumie nie wiem od kiedy – ale powiedzmy, że odkąd pamiętam – to kłamałabym mówiąc, że byłam świadoma tego, co potrafię nazwać dopiero teraz.
Wiodłam sobie życie typowego dziecka określonego jako dziewczynka, z Europy Środkowo – Wschodniej, które to dziecko – dziewczynka nie bardzo zastanawiało się, co to znaczy być dziewczynką z Europy Środkowo -Wschodniej. Dopiero z czasem fizyczne dystynkcje płci wdarły się mocno w umysł rozdzielając świat dziewczynek od świata chłopców. Były one dla mnie balastem, a wrodzona skłonność do tego, co system kwalifikował jako „pyskowanie” powodowała wybitny deficyt popularności wśród tych „innych”, czyli chłopców. System zakwalifikował mnie też jako „niesforną”, co było eufemistycznym określeniem „niegrzeczna” i nie przypominam sobie żadnych wielkich big deal, po prostu mówiłam więcej i wprost niż system przewidział dla mojej roli.
Nie wiedziałam oczywiście, jak to wszystko ogarnąć wtedy i nazwać. Przywilej dzieciństwa polega przecież na tym, że się po prostu jest a dopiero z czasem się to jakoś szufladkuje. Pamiętam za to, że nigdy nie znosiłam się podobać w takim znaczeniu, jak dziewczynki podobają się chłopcom. Przyglądałam się tzw ładnym dziewczynkom z sąsiedztwa kręcącym loka i spoglądającym ku chłopcom i myślałam, że to jest śmieszne. Nie z wybitnej świadomości feministycznej, ale zupełnie nie umiałam wczuć się w konwencję tego teatru.
Mimo to kilka spraw było dla mnie oczywiste: że idzie się na studia (dobrze), że tam trzeba znaleźć kandydata, bo potem trudno (może i tak), że trzeba wyjść za mąż za tego kandydata (no nie wiem), że ma się dzieci (do negocjacji), chociaż fantazjowałam od dziecka o byciu zakonnicą, bo spanie z jakimś typem, który chrapie i zabiera przestrzeń wydawało mi się kompletnie niefunkcjonalne. Fantazje te wzmacniał brak odczucia typu żądza, i jeśli nawet gdzieś tam moje ciało funkcjonowało zgodnie z przewidywaniami, to pożądanie nigdy nie było tym, co napędzało mnie do czegokolwiek. Nie wiedziałam wtedy, że to jest w porządku.Myślałam raczej typowo – że coś ze mną jest nie tak.
Z upływem czasu docierało do mnie coraz dotkliwiej, zwłaszcza na skutek konfrontacji z systemem, że mimo pozorów zwyczajności, nie pasuję jednak do tych wytycznych. Miałam stabilne życie, ale nie czułam się w nim dobrze. Długo jednak nie wiedziałam dlaczego, a za główną winowajczynię uważałam samą siebie.
Wprowadziłam ten przydługi wstęp osobisty, ponieważ uznałam, że stworzy on potrzebny kontekst, w którym czytelnik tego tekstu będzie mógł umiejscowić sobie na właściwej skali powód i stopień mojej zażyłości z tekstami Paula B. Preciado. Będzie wiedział, dlaczego lektura jego manifestu „Testo-ćpun” i esejów „Mieszkanie na Uranie” jest tak ważna dla mnie i dlaczego tak zachęcam do ich lektury nawet jeśli czytelnik/czytelniczka sąz adowoleni z nadanych im kodów paskowych przy urodzeniu. Bo wydaje mi się, że nawet czując się ok na swoim miejscu w życiu – warto mieć świadomość, że inni mogą wcale tak się nie czuć i warto też wiedzieć, dlaczego tak może się dziać.
Od lat byłam za to fanką myśli feministycznej, równości, inkluzywności. Dyskryminacja ze względu na płeć czy formy uprawiania konsensualnego seksu, traktowanie kobiet z góry albo z obślizgłą atencją wujka z wesela – zawsze mnie uwierały, doprowadzały do tłumionej wściekłości, bo niewiele z tym wszystkim można było w sumie zrobić. To znaczy – ja nie wiedziałam. Ale feminizm, upominanie się o prawa kobiet to dla mnie było jeszcze nie wszystko. Poza tym rozpościerała się cała terra incognita redefinicji pojęć męskości, kobiecości, wdrożenia pojęć nie-binarności, objęcia całej masy ludzi, którzy czuli się dziewczynkami bez macic czy chłopcami bez penisów. To wszystko gdzieś było w mojej głowie, ale totalnie jeszcze do odkrycia.
powoli przechodzimy wreszcie do “Mieszkania na Uranie”
Na nazwisko Preciado wpadłam już przygotowana, po lekturze Judith Butler i „Uwikłanych w płeć”, podczas rozmów o strategiach komunikacji z organizatorami pierwszego w Polsce Post Porn Festiwalu, który nie był oczywiście dystrybucją pornosów, ale artystyczno-filmową dyskusją o performowaniu płci, o jej emanacjach społecznych, politycznych, osobistych. Mogę śmiało rzec, że manifesty Preciado i teraz jego eseje były, są dla mnie literaturą formacyjną. To jego wypowiedzi uporządkowały moje przeczucia, wczesne myśli, postawiły pieczątkę przy tym, co trudno mi było kiedyś jakoś sensownie ponazywać.
W jednym z esejów w zbiorze „Mieszkanie na Uranie” Preciado napisał tak: „Jesteśmy ludźmi lub zwierzętami. Mężczyzną lub kobietą. Żywym lub umarłym. Jesteśmy kolonizatorem lub skolonizowanym. Organizmem lub maszyną. Zostaliśmy podzieleni przez normę. Przecięci na pół i zmuszeni do pozostania po jednej albo drugiej stronie pęknięcia. To, co nazywamy podmiotowością to tylko blizna, która powstała po wielorakiej różnorodności tego, czym moglibyśmy być, i która ciągle wskazuje ranę po tym pęknięciu. To na tej bliźnie ufundowaliśmy sobie prawo własności, rodzinę, dziedziczenie. To na tej bliźnie piszemy swoje imię i potwierdzamy tożsamość płciową.”
Preciado jest egzemplifikacją kogoś, kto opuszcza antropocentryczny kokonik, zrzuca z siebie kody, nie chce być Hiszpanem, chce być każdym, przechodzi tranzycję płci, ale nie lubi się definiować, robi to, bo musi ulec reżimowi systemu, który narzuca ludziom ich identyfikacje. Zaprzecza kulturowemu myśleniu o miłości, szczęściu, kwestionuje neoliberalne podwaliny systemu typu rozwój, duchowa spójność, osobisty sukces, wewnętrzna równowag. Uważa, że są to wykładniki kapitalistycznej propagandy i rozszerzenia logiki kapitału.
Zaleca: nie uśmiechaj się na zdjęciach, nie próbuj się podobać, nadaj wartość temu, co inni uważają za niepotrzebne, pleć, tkaj, podziwiaj to, co inni uważają za brzydkie, ogol sobie głowę, nie szukaj sukcesu…
Dużo miejsca poświęca Preciado Europie i przyczynie jej upadania, temu, dlaczego Grecja stała się zakładnikiem unijnego długu, dlaczego wypieramy się imigrantów, pilnujemy granic, czyli tych „immunologicznych teatrów, w których każde ciało postrzegane jest jako wróg”. Jest o niebezpieczeństwie performatywności nad konstatatywnością, czyli działania nad myśleniem, o dezidentyfikacji, o animizmie, planecie, do której uczucie deklaruje Preciado w sposób niezwykle ujmujący i mi bliski. Pisze rzecz jasna o płci, o heteroseksualności jako reżimie władzy, biopolityce, o emancypacji poznawczej, która polega na uświadomieniu sobie, że każdy mógłby grać rolę każdego.
Wszystko to Preciado niezwykle czujnie wychwytuje, pokazuje, trafnie przedstawia, bez irytującej egzaltacji i taniego dydaktyzmu opisuje.
Pozostaje tylko na koniec pytanie – co z tym wszystkim, tą całą wiedzą można zrobić? Nie każdy może jak on przemieszczać się pomiędzy krajami w jakiejś niedookreśloności, w oderwaniu od tego, co nas zakorzenia. Wielu z nas nie daje rady nawet z niejedzeniem mięsa i uznaniu, że wszystkie zwierzęta są równe, nie wspominając o wywikłaniu się z tych wszystkich narodowo, rodzinno geograficznych kontekstów i siermiężnych schematów, które zapuszkowują wielu z nas na całe życie.
Ale czy chociaż sama myśl, że jesteśmy czymś więcej niż nam się wydaje, nie w duchu rzecz jasna naiwnego zawołania „możesz wszystko”, ale w duchu świadomości, że nawet tkwiąc mocno w narzuconych kontekstach nie sprowadzamy się do jednego QR kodu, jaki wpisano nam w karty urodzeń. Co z tej świadomości może wyniknąć? Nie wiem. Chyba coś na kształt wewnętrznego poczucia bycia wolnym. Tak mi się zdaje.
A partir d’aujourd’hui je ne sourirai plus sur les photos ! 🙁