„Gösta” to jest pierwsza szwedzka produkcja dla HBO, prestiżowe wydarzenie dla lokalnych produkcji telewizyjnych. Ale jeśli ktoś spodziewa się fajerwerków, spektakularnych estetycznych strzałów, to się raczej zawiedzie.
Serial jest niezwykle zwyczajny, wręcz rzekłabym – nudnawy, a nawet przez to dość trudny w odbiorze. Twórcy nie podają nam obrazków wzmocnionych, typowym dla popularnych produkcji dużych platform streamingowych glutaminianem sodu w postaci szybkich, błyskotliwych zwrotów akcji i skrzących się humorem dialogów. Tak jak to jest w przypadku innej produkcji, z Netflixa, „Rodzina Plus”, w której to produkcji patchworkowa rodzina ma ciągle jakieś kłopoty, spory, problemy, ale na końcu i tak to wszystko wygląda jak w Bullerbyn, bywa trudno, ale z to sielankowo.
„Gösta” nie jest w trybie „idylla na szwedzkiej prowincji”. Jest to serial o dobru, które się nie sprawdza.
Tytułowy Gösta 28 letni psycholog dziecięcy przybywa ze Sztokholmu na prowincję i próbuje pomagać dzieciom, młodzieży w ich problemach, stara się być przydatny nie tylko w pracy, ale też poza nią, więc a to przyniesie zakupy nieufnej staruszce, a to odda rower cwaniaczkom z dzielni (chociaż z pewnym ociąganiem), a to przygarnie niezrównoważonego, dziecinnego ojca pod swój mały dach, albo uchodźcę z Syrii z depresją, będzie starał się rozumnie reagować na wszystkie fochy swojej dziewczyny, żądania matki i oczekiwania niezdolnego kolegi piszącego pod jego dachem piosenkę o holocauście, jak również wspierać pacjentkę, która nie chciała leczyć się w państwowej placówce, bo nie. Ci wszyscy ludzie zebrali się w jego małym, cozy domku w lesie zwabieni tym dobrem bohatera, sądzący, że tak właśnie powinno być: ktoś daje, oni pobierają i tak z grubsza ma być.
Ale obserwując bohatera i jego gości, zaczyna do nas docierać, że dobro nie tylko nie zawsze się sprawdza, ale po prostu nie wystarcza do tego, żeby ogarnąć różne sytuacje w życiu. Wygląda to tak, jakby zaprzeczenie idei buddyjskiej karmiczności o powracalności energii, którą się zapośrednicza w świat. Biedny Gösta ciągle daje, okazuje zrozumienie, jest pomocny, empatyczny, współczujący, wspierający i uważny, a jednak skutki jego starań są gorzej niż opłakane, zamiast prowadzić do pozytywnych rozwiązań – nasilają roszczeniowość doprowadzając bohatera na skraj szaleństwa i zmęczenia. Jednak kopanie z bezsilności nogą w mur nie przynosi mu żadnego ukojenia i nie przynosi rozwiązania.
Większość systemów religijnych i filozoficznych zmierza ku temu, aby wyzwalać w ludziach pokłady tego, co czyni ich znośnymi dla społeczeństwa, pożądanymi i przydatnymi. Aby tak się stało musimy stawać się „dobzi”. Czyli być życzliwi, wyrozumiali, empatyczni, ciepli, rozumiejący i wspierający. Tak potocznie pojmuje się „bycie dobrym” i taki jest bohater tego serialu. Czy to wystarczy? Czy to jest właściwa odpowiedź na świat?
Przykład bohatera pokazuje, że niekoniecznie, a nawet okazuje się, że taka postawa może być destrukcyjna dla nas samych i innych ludzi z naszego otoczenia. Okazuje się, że bycie dobrym nie przynosi odpowiedzi na wszystkie pytania.
Kolejne odcinki zmagań obdarzającego innych dobrem bohatera ogląda się z pewnym niedowierzaniem, ilość absurdalnych roszczeń ludzi wobec niebieskookiego, wyglądającego jak miła pyza Gösty przekracza nawet nasze możliwości wyobrażenia sobie tolerancji dla ludzkich pijawek. Po kliku odcinkach następuje kumulacja roszczeń na paru metrach kwadratowych, nagle wszyscy na raz czegoś chcą, potrzebują, oczekują. Czekamy, co się wydarzy, mocno kibicując bohaterowi, wtem momentem przełomowym okazują się…kapcie. Fakt, że domowe kapcie Gösty bezceremonialnie włożył sobie jeden z lokatorów powoduje, że bohater orientuje się, że doszedł z tym wszystkim do ściany. Symboliczne zawłaszczenie jego butów przez współlokatora przypomina mu, kto jest tu ownerem tematu i rozgrywającym a kto gościem i współgraczem. W bohaterze budzi się stanowczość, która każe spojrzeć na tych ludzi nie jak na ofiary, ale na oprawców. Wynosi ich wszystkich z domu, a oni stojąc z niedowierzeniem nad stosem swoich pudeł i rzeczy – szybko się przeorganizowują obmyślając w pośpiechu jak dalej żyć.
Potem mamy scenę, kiedy Gösta napawa się samotnością. Robi sobie super kolację, której mu nikt nie zeżre, ogląda głupie filmy na Youtubie, tańczy na kanapie, słucha piosenek Miley Cyrus i nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć. Wspaniałe uczucie. Ale szybko okazuje się, że to też wcale nie jest takie proste, postawić po prostu na bycie samemu ze sobą. Jak więc ułożyć się ze światem, by nie dać mu wejść sobie na głowę i nie skazać się z drugiej strony na samotność? Na to serial nie odpowiedział, bo sezon się skończył. Może będzie drugi? Może jest na to odpowiedź – nie wiem.
Jak być dobrym, a nie paść ofiarą leniwych wykorzystywaczy, jak być asertywnym i dobrym? Jak mówić nie – nie skazując się na odrzucenie, jakie są akceptowalne granice w asertywności i dlaczego dobro też musi je mieć? Z takimi pytaniami zostajemy po obejrzeniu serialu i dlatego zakwalifikowałam serial jako trudny, bo na ogół nie zadajemy sobie tego typu pytań – o naszą kondycję wobec innych w kontekście najbardziej pożądanej postawy – to jest bycia dobrym i pożytecznym.
Buddyjski lama na szczęście ma na to odpowiedź. Zapytany co robi, kiedy widzi ludzi mocno odpornych na jego starania o ich dobrostan i troskę, odpowiada, że mówi im parę miłych słów na odchodne i nie traci czasu, którego ma mało, idzie obdarzyć tym kogoś, kto jest gotowy, aby jego starania przyjąć dla podbicia własnego rozwoju ku lepszemu życiu. Tylko czy trzeba mieć poziom świadomości buddyjskich nauczycieli, żeby wiedzieć kto jest warty strumienia naszego dobra a kto nie? Czy da radę wyczuć to intuicyjnie i potem skupiać się na treściwym streamowaniu własnej dobrej energii? Czy do się da skalkulować i obliczyć? W jakiej formie objawi się zwrot dobrej karmy? Czy będziemy umieli to zauważyć, wychwycić i się tym potem cieszyć?
Dużo powstało pytań w mojej głowie po obejrzeniu tego szwedzkiego obrazka. Nie tylko o tym, czy Gösta był formą buddyjskiego oświeconego umysłu, który pobłądził czy po prostu człowiekiem naiwnym. To dobrze. Mało dziś seriali czy filmów stawia pytania.
Dla mnie „Gösta” jest także obrazem Szwecji i sytego społeczeństwa, którego członkowie żyjący wszyscy we względnym dobrobycie mogli pozwalać sobie na rozkminki jak żyć i dokąd zmierzać i dlaczego donikąd. Mają oni placówki użyteczności publicznej i infrastrukturę ogólnie przypominającą nasze PRL-owskie przybytki, ale za to są to instytucje pomocowe dostępne dla każdego, z defaultu. Pomoc nie jest udzielana tylko zamożnym wybrańcom, których przykładowo stać na terapię. Tam z pewnością ktoś nie będąc osobą szczególnie posażną nie martwi się o to skąd ma mieć na czynsz czy jedzenie, ubrania, zakupy, jeśli pracuje.Dzięki temu zyskuje czas na możliwości zastanawiania się nad swoją kondycją w świecie. Ale czy to okazuje się takie dobre dla nich i dla ogółu? Jak podpowiada mem – nie sondze. W tym morzu jednolitości okazuje się, że wszystkim jest źle, nawet uchodźca ma depresję i całymi dniami leży, a schodzi tylko na posiłki. Każdy ma zapewnione jakieś narzędzia i podstawy do spokojnego bytu, a okazuje się, że każdy jest znudzony i zniechęcony. Jedynie Gösta jest jak urwany z choinki, bo wszystko wydaje mu się interesujące, ciekawe i ok, dla reszty zaś życie to zbyteczna i nudna męka.
Czy tak płaci się za dostatek? Czy mając wszystko co nam potrzebne, nie zostajemy pozbawieni czujności, jakiegoś elementu kreatywności, który wyzwala w nas chęć do podejmowania działania? Z tego wynika, że dobrostan i dobro ogólnie nie mogą być corem żadnego życia. Że trzeba to ustawić tak, żeby nam się chciało i działać, i być coraz lepszą wersją siebie. Ale to już temat na inną historię. Czy opowie ją drugi sezon Gösty – nie wiem, ale pierwszy na pewno sieje dużo zapytań, które potem mogą wyhodować dość przydatne dożynki.