• Nowa definicja męskości, czyli rzecz o ruskim filmie

    Przychodzę do pracy rano i na pytanie „Jak życie?”, odpowiadam, że hej, fajny film wczoraj widziałam.

    Dygresja – mam nadzieję, że zwraca uwagę fakt, że jakość mojego życia sprowadza się do oglądania filmów, co wieczór zastanawiam się co z tym zrobić, ale jeszcze nie wpadłam co.

    W każdym razie. Odpowiadam, że fajny film wczoraj widziałam i oczywiście streszczam o czym był, że taki fajny.

    Niezwykłe było to, że mnie zainteresował, bo był ruski, a Ruskich nikt nie lubi, ja w każdym razie nie. Ruskie nie może być dobre. Nieustająco jestem w szoku, że Czechow, Gogol i Tołstoj byli Rosjanami (Dostojewskiego celowo pomijam, bo ten z kolei nie lubił Polaków).

    A tu ruski film i wow, dobry!

    Tematyka też taka, że jak tylko przeczytałam opis na gazeta.pl, nie mogłam się doczekać aż dobrnę do domu i odpalę legalnie kinoplex a tam za darmo ten film właśnie.

    A rzecz była o tym, że bohaterka – młoda, ładna, wykształcona kobieta, mężatka, córka jakiegoś ruskiego potentata czegoś tam zostaje zgwałcona podczas powrotu do domu skądś tam (choć to może istotne, bo od kochanka). Co ciekawe – przez patrol ruskiej milicji.

    Rzecz dzieje się współcześnie, jak najbardziej, rok jest 2010.

    Nie byłoby w tym nic jakiegoś dziwnego, bo filmów o przemocy mamy milion, ale tu było trochę inaczej, bo ofiara, zgwałcona, upokorzona kobieta szukała swojego oprawcy a następnie się z nim emocjonalnie związała, mało tego, zakochała się w nim i chciała uprawiać z nim seks.

    Biurowi rozmówcy zareagowali zatkaniem uszu, tralala, nie słyszę co do mnie mówisz, to okropne, bleee, weź mi nie mów.

    Nie wiem, może coś ze mną jest nie tak, ale uwiodła mnie taka sytuacja – że ofiara może zakochać się, związać ze swoim oprawcą.

    Wiadomo, że film na starcie może odrzucić potencjalnego zainteresowanego. No bo ze wschodu, temat – ciężki kaliber, a do tego ma idiotyczny tytuł

    „Portret o zmierzchu”. 

    Tytuł sugeruje raczej jakąś komedię romantyczną z Hollywood, gdzie gra Amanda Seyfried i Channing Tatum i jest to film o pięknych młodych ludziach, którzy się romantycznie kochają, zostawiają sobie listy w butelce czy coś.

    Cóż, w sumie ten film też jest o hmm.. emocjach i grają w nim ludzie, powiedzmy sobie niebrzydcy. Tylko trochę od innej strony to wszystko jest pokazane. I jest to zrobione oraz zagrane tak, że myśląc o tym, jak to podsumować – wymyśliłam nowe kryterium oceny.

    Jest to „scrollowanie feeda” na Facebooku w telefonie, który leży obok.

    0 scrollowań – film jest znakomity/wybitny

    1 scrollowanie – film jest świetny a nawet super

    2 scrollowania – film jest dobry całkiem

    3 scrollowania i więcej –  do bani, szkoda czasu, lepiej sprawdzić na FB lub instagramie co znajomy zjadł na kolację i dokąd udał się na długi weekend.

    U mnie ten film miał miał scrolllowań 0. A warto nadmienić, że robię to nieustannie przy okazji robienia różnych czynności, obsesyjnie wręcz to robię, a tymczasem taka niespodzianka – film, który wgniata w cokolwiek na czym się akurat siedzi czy leży. Zero myślenia o kolacjach znajomych i dokąd udali się na festiwal.

    Ten film nie pozostawia złudzeń co do tego, jakim narodem są Rosjanie i jak im się żyje obecnie. A z filmu wynika, że są wyniośli, nieufni, agresywni, zakłamani i zachłanni. Leniwi, gnuśni, zobojętniali.

    No i oczywiście dużo piją, wiadomo. Wódę co prawda wymienili już na wino czy piwo, ale w sumie wino też popijają czystą.

    Otoczenie mają nad wyraz przygnębiające, zaślimaczone, obskurne, brudne i zaniedbane blokowiska, w których gnieździ się ich cała ludzka nędza. Jest tam szaro, mrocznie, duszno i bez wyjścia. Można sobie co najwyżej wyjrzeć przez okno z popękaną framugą na morze innych robaczywych blokowisk z wielkiej płyty.

    Zrzut ekranu 2015-07-20 o 19.10.05

    fot. screen z filmu

    W takim mniej więcej otoczeniu, bohaterka próbująca przedostać się z przedmieść jakiegoś nieokreślonego dużego miasta do swojego mieszkania z ochroną i domofonem – zostaje zatrzymana przez drogowy patrol milicji. Uprzednio złamała obcas, więc szła boso. Fakt ten był oczywistym powodem,dla jej ruskich ziomków, żeby ją okraść, co zresztą się stało, nie udzielić pomocy i patrzeć podejrzliwie.

    Przyszło jej do głowy, żeby się poskarżyć na to milicjantom i poprosić o odwiezienie do domu. Ale milicjanci mieli inne plany a ponieważ im się na służbie nudziło – to ją zgwałcili. Trzech na jedną, jeden przygłupi, drugi gruby, trzeci milczący i uwaga – przystojny.

    Kiedy obdarta, nieszczęsna dotarła z czyjąś, o dziwo, pomocą, do domu – mąż udał, że nie słyszy i nie widzi jak wchodzi. Od razu wiemy patrząc na tę scenę, że woli nie wiedzieć, bo tak mu wygodniej. Ona go okłamuje, że spała na kanapie, bo też nie widzi potrzeby wchodzenia w bliską relację z mężem.

    Potem dowiadujemy się dlaczego.

    Przystojny mąż jest bowiem zwykłą pizdą, która zdradza swoją żonę z jej przyjaciółką i żeruje na koneksjach swojego teścia, dodatkowo wiecznie boi się o pieniądze, sukces i wszystko właściwie, jest w sumie nijakim kimś, kto się dobrze wżenił i jeździ leksusem. Wieczorami bawi żonę dykteryjkami o tym, że Japończycy wymyślili innowacyjny sposób pozyskiwania paliwa z ludzkiego gówna i że będą robić takie specjalne stacje do tego przeznaczone. Tak, że można będzie zarobić na własnym gównie!

    Facetka zamiast siedzieć cicho albo szukać winnych czy raczej – winnego, bo wiadomo, że padnie na tego ładnego a nie na tych brzydkich – i szukać zemsty, to owszem – szuka, ale nie żeby wziąć odwet.

    Chociaż nie, taki zamysł gdzieś tam powstał w jej głowie, ale na widok odnalezionego, chwiejącego się pijanego gwałciciela, którego namierza pod jego blokiem – zamiast wbić mu tulipana z rozbitej butelki w kark – cóż, robi mu soczystego loda.

    Potem sytuacja się powtarza, aż zgwałcona bohaterka wprasza się do gwałciciela do domu, smaży mu kotlety, podstawia zupy jak wróci z pracy, gawędzą sobie i on na małym wąskim łóżku w kuchni ( w pokojach obok rezyduje zdziwaczały dziadek, który stracił rozum i młodszy brak narkoman)  spuszcza jej co noc seksualny łomot.

    Ona jako niewolnica w kuchni czekająca na powrót swego pana, robi wszystko dobrowolnie, jemu zaczyna się to podobać, ale kiedy mu mówi, że go kocha, on spuszcza jej większy łomot, a ona tym chętniej przykłada się do robienia zup.

    Trudno uwierzyć?

    A jednak.

    To jest możliwe.

    Kochać swojego oprawcę.

    Ktoś, kto zna mechanizm syndromu sztokholmskiego, rozumie. Ktoś kto zna przypadek Nataszy Kampush więzionej przez sąsiada pedofila przez 8 lat w piwnicy też rozumie, ale to nie znaczy, że oglądając taki film też można zrozumieć.

    Okazuje się, że można, że to całkiem nietrudne.

    Kiedy bohaterka zadomawia się w tym obskurnym, ciasnym mieszkaniu poznajemy historię oprawcy. Ona, zgodnie z psychologiczną zasadą zaczyna go rozumieć, współczuć mu, wie, że życiem tego pochmurnego, zaciętego i smutnego przystojnego faceta kieruje „zamrożony strach”.

    Facet boi się. Dlatego zostaje milicjantem i oprawcą, ale tego, czego obawia się najbardziej, czyli uczuć, nie udaje mu się opanować.

    Film pokazuje, że ten nielubiany przeze mnie naród nosi w sobie mnóstwo złych historii, które wpisały się, mocno wdrukowały w psychikę każdego członka tej nacji. Historie te pokaleczyły ich i uczyniły złymi i brzydkimi, zgniłymi, smutnymi i nieufnymi.

    Ta babka z filmu mówiąc facetowi „Kocham cię”, za co on początkowo leje ją bez opamiętania – pokazuje mu, że niezależnie od tego, jak się tego boi, to to może istnieć. Bo jaki może być większy dowód na to, jak nie fakt, że ona- osoba potraktowana źle a nawet gorzej – wybacza  mu i czule myzia za uchem.

    Nie jest to kobieta głupia i umysłowo zniewolona. Pochodzi z zamożnego, inteligenckiego domu, jest w nim ważna. Nie jest ofiarą, a jednak wchodzi  rolę kogoś, kim za chiny ludowe nie chciałaby być żadna z nas w domu, wobec partnera.

    Dlaczego to robi?

    Moim zdaniem nie tylko dlatego, że ogólnie Rosjanie nie mają szacunku do kobiet i traktują je ciut lepiej niż bezdomne psy, które zresztą też mają w pompie.

    Ja w tym widzę ponadnarodową tęsknotę kobiety za prawdziwym mężczyzną, który nie siedzi i nie rozmyśla, nie rozpacza, nie dywaguje i nie martwi się, który swój strach i swoje lęki ukrywa za kłamstwami, matactwami i zdradą wszystkich i wszystkiego, łącznie z sobą samym.

    Ona po prostu potrzebuje faceta z jajami.  Który nie siedzi i nie pierdoli o strachu, tylko który z nim walczy. A że walczy nie tylko za pomocą dbania o siłę swojego ciała, ale też za pomocą agresji i przemocy, to cóż. To ten syndrom. To wywrotowe poczucie, że jak kocha, to bije, że jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije.

    Zastanawiałam się, czy pomijając ten syndrom sztokholmski, nie ma w tym filmie jednak przesłania, że męskość w dzisiejszych czasach, we wszystkich krajach, a już na pewno w krajach dobrobytu – przestaje właściwie istnieć.

    Panowie co dzień zaglądają dziś paniom w oczy zgadując jaki pani ma nastrój, próbują dostosować się do nowych wymogów, chodzą na tacierzyńskie i wymieniają się outfitami typu skinny ze swoimi partnerkami i plotkują przy prosecco, czasami też płaczą, że mama nie kochała ich zazbytnio, bo po szkole musieli sami sobie odgrzewać zupę. Ostatecznie za jakiś czas nudzi im się zgadywać nastroje pani i przychodzi naturalny męski odruch, aby wszystko pieprznąć i udać się na poszukiwanie swego szczęścia gdzie indziej. Toteż odchodzą do innej babki, z którą powtarzają ten sam schemat nie umiejąc po prostu stanąć i powiedzieć do pani – weź nie pierdol, zrób mi zupę a pieprzyć będziemy się tak właśnie, bo tak mi się podoba.

    Ja się założę, że spora liczba kobiet by tak chciała mieć powiedziane właśnie w domu i mieć z głowy zastanawianie się, po co on ciągle pyta podczas seksu czy jest jej dobrze.

    No tak. od oprawcy i ofiary do lepszego modelu prawdziwego mężczyzny – w sumie droga nie tak odległa;]

    O dziwo nie dopowiem, jak film się skończył, ale doprawdy.

    Takiego poruszenia i wzruszenia, jak na tym filmie o milicjancie gwałcicielu i ćwoku oraz ładnej pani z dobrego domu – nie przeżyłam już dawno.

    To mi pokazało, jak szeroki, niezwykły i złożony jest wachlarz ludzkich emocji, jak wiele czynników wpływa na to, jak działamy, jak odbieramy to, co i kto nas spotyka i że jednak przystojni mężczyźni i ładne kobiety, w ogóle ładni ludzie, no cóż, mają w życiu lepiej:) Jak by nie patrzeć. I że w na swój pokręcony sposób wszyscy jesteśmy biedni i każdy się czegoś boi.

    Tak że miło, uważam.

  • Jak stać się pełnowartościowo pustym człowiekiem, czyli w co się ubrać

    Nic fajnego nie przeczytałam ostatnio. Nic fajnego nie udało mi się obejrzeć tak, żeby godne to uwagi było. To jest więc czas, żeby pogadać sobie o ubraniach.

    O takim czymś nieważnym właśnie. Chociaż w sumie nie wiem, czy aż tak.
    Ostatnio mierzyłam się z tematem – kim jest ktoś, kto przesadnie dba o to, jak wygląda i czy fajnie jest tego nie robić?
    Czy nie dbanie o to, co się na siebie włoży i jak zestawi – jest znamieniem wewnętrznej wolności?

    I czy zastanawianie się czy włożone dziś buty i spodnie pasują do siebie, do całości, pory dnia i okazji są z kolei oznakami pustki? Można sprawdzić, czy cierpi się na objawy wewnętrznej pustki. Trzeba tylko odpowiedzieć na poniższe pytania:

    • kupujesz dużo ubrań, szafa pęka w szwach, ubrania upychasz nawet w piekarniku, co tydzień musisz mieć nowe buty i nową parę spodni
    • wyprzedaże to twój najlepszy czas w życiu, czas dogłębnej samorealizacji
    • zanim wyjdziesz z domu długo deliberujesz nad dobraniem koloru paska do podeszwy buta lub swetra
    • wiesz czym są culloty albo przynajmniej baggy
    • w ciągu dnia nie możesz skupić się na niczym innym, jeśli uznasz, że kolor wybranych spodni nie współgra z twoim nastrojem

    Jeśli na 3 pytania odpowiedziałeś twierdząco, to jest duża szansa, że cechuje cię „pustka”.

    Według jednego z moich rozmówców właśnie te wyżej wymienione zachowania są objawem wewnętrznej pustki. Jedni zasypują ją nałogami, pracoholizmem, dzieciocentryzmem, partnerocentryzmem, a inni – kupują ubrania, rozmyślają o nich nieustannie, taksują mijanych ludzi na ulicy pod kątem ich stylówy, oceniają całe narody po tym, w jakim ubraniu wychodzą z domu na ulicę.

    Nie wiem czy przesadne dbanie o ubiór jest jakimś symbolem próżności, bo buty nie służą tylko do chodzenia, a spodnie tylko do wygody i ochrony.
    Zgodzę się zaś, że często bezwiednie dajemy się wpędzić w tryby machiny konsumpcji i dajemy sobie wmówić, że na lato potrzebujemy:

    • sandałów wygodnych
    • sandałów ozdobnych
    • sandałów na koturnie
    • sandałów na wyjście
    • espadryli
    • conversów
    • vansów wsuwek
    • air maxów do sukienek
    • najków do biegania
    • najków na rower
    • najków do spodni casualowych

    Nie ma co udawać, gromadząc tyle rodzajów z każdej części garderoby na dany sezon – stajemy się ofiarami marketingowych machin, pustymi, bezrefleksyjnymi ofiarami biedaczkami. Ale prawda jest taka, że sama marzę o takim zestawie butów na lato, czyli wystawiłam sobie świadectwo ewidentnie złe, zero szans na czerwony pasek i wzorowe zachowanie. Moja pustka jest wielka, bycie ofiarą – porażające.

    Bywa i tak, że kupuje się mało, ale za to precyzyjnie i stoi na straży swojego wizerunku bardzo ortodoksyjnie. Nie można odejść od niego ani na milimetr, bo to jest zdrada samego siebie i niedbalstwo jak chociażby bycie weganem a nie jonizowanie warzyw podczas mycia, aby spłukać z nich pestycydy. Bycie ortodoksyjnym ascetą ubiorowym też jest jednak znakiem zniewolenia, czyli de facto też dowodem na to, że zasypuje się pustkę w ten właśnie sposób – decydując się na ascezę:)

    Ale też z drugiej strony poczucie, że w społeczeństwie jest się wolnym – to fikcja. Trzeba jakoś mu się adekwatnie do nas zaprezentować, żeby bez zbędnych tłumaczeń każdy kto nas spotka wiedział, kim jesteśmy i skąd przybywamy. A nawet jakie wyznajemy wartości! Serio, uważam, że rodzaj noszonych butów coś nam może o tym powiedzieć:) Np. osoba nosząca sandały „jezuski” na bank kocha Jezusa.

    Jak jest lepiej? Mniej czy więcej? Ciemniej czy jaśniej? Kolorowo czy w spokojnej tonacji? Myśleć o tym, czy mieć w dupie i nie wstydzić się przyjść do pracy w dresie z dziurą albo w sandałach traperkach i spodniach bojówkach?

    Ja uznałam, że lepiej – myśleć o tym, naprawdę. Tak, żeby nie stać się ani ofiarą ani ascetą, mieć w sam raz, nie rozmyślać godzinami o stylizacjach, ale też mieć świadomość, że serio, ubranie to narzędzie komunikacji.

    Byłam sobie w różnych stolicach i stwierdzam, że najbardziej to chciałabym być Dunką, najlepiej z Kopenhagi. Niekoniecznie zależy mi na blond włosach czy owalnej głowie czy lekko wyłupiastych oczach, choć, faktycznie, Dunki a już Duńczycy t w ogóle!, są bardzo ładne tym rodzajem niekrzykliwej urody, której w Polsce akurat się nie uświadczy.

    W większości spotykani tam na ulicy ludzie są wyraziści, ale w tej wyrazistości dyskretni, mają na sobie ubrania nie krzykliwe, stonowane, sprawiają wrażenie niedbałych, nie przywiązanych do nadmiernej stylizacji, ale wszystko co mają na sobie na pewno nie jest przypadkowe. Jest wyciszone, dobre w formie i świetnie im pasuje. Dopiero jak się mocniej człowiek przyjrzy widzi poszczególne elementy – czy birkenstocki czy conversy, czy spodnie luźne, czy wąskie, czy trencz długi czy 3/4, czy sukienka zwiewna czy dopasowana, czy bluzka zapięta na ostatni guzik, czy luźna. Włosy niedbale rozpuszczone lub związane czy ostrzyżone niby od niechcenia.

    Copenhagen-fashion-week-streetstyle-1-002fot. za http://www.studded-hearts.com
    magnus-omme-blog-photography-copenhagen-fashion-week-2011-blue-trenchfot. za http://blog.magnusomme.com

    Żałuję, że nie robiłam tym ludziom zdjęć, ale wstydzę się trochę fotografować ludzi na ulicy. Tam matki taszczące dwójkę dzieci, starsze kobiety po 60-tce wyglądały tak, że nie współczuło im się, że niańczą dzieci czy przekroczyły 30-tkę;] i nie dlatego, że wyglądały jak spod igły wbite w kieckę z pretensjonalnej La Manii na przykład jak Rozenek na komunii syna.

    rozenekfot. za gwiazdy.wp.pl

    Tam nie tylko młodość jest ładna, każdy wiek i każdy rodzaj roli społecznej widziałam ładny.

    To samo tyczyło facetów. Prawdziwi normkorzy, Stevowie Jobsowie, Chalesowie Bransonowie, zero przegiętych hipsterów, pełna dyskrecja, stonowanie, piękne włosy, szczupłe sylwetki i smaczne outfity.

    copenhagen-street-fashion-0102fot. za http://katgoestodenmark.tumblr.com

    No dobra, ten na zdjęciu jest trochę przegięty przez skarpetki, ale reszta jest tak smacznie, niedbale wymięta, pan wygląda, jakby przed chwilą wstał z łóżka:)

    Pakujemy się tymczasem na lotnisko, mamy wracać na nasze pola kapusty na Kabatach i co widać – polskie baby z wydętymi brzuchami, z zaniedbanymi stopami z paznokciami pomalowanymi w różne kolorki, w sandałach etno z koralikami, z fryzurami na kalafiora, z nienawistnym wzrokiem, nieopodal młoda panna z grubymi nóżkami wciśniętymi w marmurkowe rurki i w rajstopowych stópkach założonych do połtrampek w kolorze beż, w bluzeczce w cekinową papugę. O, jest fajnie wyglądająca dziewucha – spodnie czarne z wysokim stanem, czarne vansy i bluzka w marynarskie paski, kok. Mówi po angielsku;] Cóż.

    Śmierdzi potem, panowie czarują sandałem traperem, wydętymi brzuszkami, łysinkami i źle dobranymi okularami, w tłoczącej się nie wiadomo po co kolejce do „gejtu” każdy łypie na drugiego nieprzychylnie.

    Ale w kraju, gdzie szczytem gustu są stylizacje Maffashion kopiowane pracowicie po kolejnej stajlisz idolce Rihannie – trudno się spodziewać czegoś innego. Ostatecznie mało kogo z nas stać na blouse od Paparocki i Brzozowski a shoes Stella McCartney Adidas. Ale chcemy kolorowo, przynajmniej na zewnątrz, po co się bowiem umartwiać, zmartwień i tak za dużo na co dzień, mąż pije, dziecko nieposłuszne, szef nie daje urlopu, zarobki mizerne. To chociaż cekinkowa bluzka, seledynowe spodenki, ozdobione koralikiem sandały.

    Nie wiem jaka pointa by się tu zdała, bo kolorem mojego miasta i lookiem moich współbratymców na poważnie się przymuliłam. Może taka mała porada, z głębi serca:

    jeśli nie wiesz, w co się ubrać, ubierz się na czarno

    dla większych ryzykantów – czarne skary do białego obuwia

    🙂

  • zjedz kanapkę