O miłości i innych problemach, czyli seks w 3 D

Szczerze mówiąc zabierałam się do opowiedzenia o filmie Gaspara Noe „Love” z niechęcią.
Nie dlatego, że jest to film kiepski, bo przecież gdyby był to raczej nie zawracałabym sobie nim głowy.
Tylko ten tytuł, ten temat.
Taka jakby ciężka sprawa. Taki jakby temat drażliwy i akurat taki jeden z nielicznych, w którym każdy może być ekspertem.

Jedno wiem – film podobał mi się.

Jest jednym z filmów, obok „Wielkiego piękna” i „Boyhood”, obejrzanych w tym roku, które mną poruszyły; jest filmem bardzo smutnym i brzydkim i dlatego tak bardzo jest to dla mnie  „życiówka”, ale nie z gatunku „Domu nad rozlewiskiem” czy coś tylko podana w formie, która nie ułatwia widzowi prostego lubienia, zwykłego podobania. Film będzie drażnił. Będzie prowadził widza po meandrach pamięci bohatera w sposób taki, w jaki działa nasza pamięć – tzn. wybiórczy, nielinearny. Będziemy przenoszeni ze środka do końca, z końca do początku aż wreszcie wszystko złoży się w całość.

Czy to pornografia?

Zaczyna się mocnym wejściem. Tj. podekscytowany widz, zakłada okularki 3 D i z drżeniem wyczekuje na „momenty” a tu taki figiel, nim zdąży te oksy założyć, już zapoznaje się dogłębnie (hmm freudowska pomyłka?) z penisem głównego bohatera i obcuje ze sceną wzajemnego onanizowania się bohaterów podaną w czasie rzeczywistym, czyli kilka dobrych minut widz musi siedzieć tuż obok bohaterów i wczuwać się bynajmniej nie we wschód słońca, kwiaty na łące, tylko naturalistyczne ciamkanie, mlaskanie i tym podobne odgłosy oraz senną atmosferę rozgrzanego seksem kwadratu łóżka. Aż do zazdrości, że ci ludzie obok,  ja – nie mamy tak dobrze akurat;]

Są takie opinie, że to porno w 3 D. Nic bardziej głupiego.

Zero pornografii, zero scen ze szczegółami anatomii budowy narządów płciowych czy kreowanych sztucznie aż do śmieszności scen spółkowania dwojga ludzi. Ale napięcie widownię trzyma. Dowodem na to jest jej reakcja. Pierwsze kolejne sceny, kiedy bohaterowie coś dla odmiany mówią – wzbudzają w widzach rechot. Jakby ludzie chcieli odreagować napięcie oraz to, że z tym seksem tak naprawdę niewiele mają w życiu do czynienia. Strasznie mnie te rechoty wkurwiały. Na sali siedzieli dorośli ludzie i stare dziady i udawali, że nie widzieli w życiu gołej dupy i cycków czy spółkowania.

Sam seks w tej technice, bycie tych ludzi widzianych trójwymiarowo jest pokazane – rzekłabym – smacznie.

Bohaterka  jest piękną osobą, ale to piękno jest trochę nieoczywiste, ma duże przerwy między zębami, co nadaje jej takiego trochę wulgarnego looku (ja akurat wolę ladacznice niż dziewice hahaha), ale jest niezwykle kształtna i zmysłowa, powolna w ruchach, mruży oczy, wolno zgina ramiona nad głową jak zasypia i mówi nie za wiele.

W ogóle taka dygresja – doszłam do wniosku, że jak babka mówi mało – jest naprawdę sexy! I to obojętne czy nie mówi, bo nie ma nic do powiedzenia czy świadomie zatrzymuje dla siebie jakąś tajemnicę. Po prostu, to działa! Im więcej gadki – tym więcej pojawia się zbędnych, rozczarowujących dopowiedzeń, które związek z najpiękniejszą panią czynią nieudanym (zresztą, facetów też to dotyczy, czasem lepiej jak są milczący, można by przypisywać im tajemniczość i na pewno jest weselej niż kiedy się odezwą i czary pryskają).

Seks a zwykłe życie

Sceny seksu, na wydzielonym obszarze łóżka ogląda się jak lepszy aspekt ich życia.
Bo poza tym seksem, tą chemią między nimi jest już tylko gorzej: brzydko, brudnawo, mgliście, jakby całe życie było listopadem.

Oczywiście, że zawieszenie się bohaterów na sobie i na tej mocnej przyjemności jaką daje im seksualne obcowanie musi skończyć się tym, że będą chcieli je zatrzymać a potem wzmocnić.

Prostym wyborem są zatem narkotyki, opium, kokaina czy palenie trawy zwykłe.

Za chwilę prostym wyborem stają się kolejne seksualne wyzwania jakim jest przekraczanie barier w postaci trójkąta czy gang bangów. Widomym jest, że po takich eksperymentach – powrotu do tych pierwszych uniesień, śmiejących się na widok partnera oczu, czystej radości z obcowania choćby za pomocą gładzenia po ręce, już nie ma i nie będzie.

Każdy z nas jest Murphym

Bohater ma na imię Murphy, mieszka w Paryżu, do którego przybył z Ameryki, aby uczyć się kręcić filmy, a ona – Electra jest początkującą malarką.

Jak wszyscy zaangażowani w siebie, podwieszeni pod swoje rozkosze i swoje sprawy w łóżku – zapominają, że fajnie jest też coś porobić na własny rachunek. Za to dużo o tym opowiadają, zwłaszcza on.

Uznałam, że każdy z nas ma coś z Murphy’ego.

Ma taki obraz siebie, że ma plany, marzenia i dobre mniemanie o sobie, ale kończy rano z kacem, fajkiem, drapiąc się po dupie myśli, że nowe rozdanie zacznie jednak od jutra.

Każdy jak on ma tendencję do pójścia na łatwiznę, za głosem pożądania, do bezmyślności, zazdrości, małości i folgowania własnym potrzebom, użalania się nad sobą i żałowania tego, co było przez chwilę fajne, ale minęło. Do bezsensownej i idiotycznej wiary, że to wróci, do zgorzknienia, kiedy okazuje się, że życie naprawdę może skończyć się na otyłości, wąsie, wyciągniętym podkoszulku i gadaniu o planach.

Myślę, że dlatego film może chwycić za serce, bo chyba każdemu zdarzyło się choć przez chwilę być takim nieudacznikiem jak Murphy. Poczuć się czasem tak jak on.

Co z tą miłością?

Film ten jest o specyficznym rodzaju miłości, mocno niedojrzałej. Gdzie uczucia, potrzeby uderzają w wysokie C, ale kończy się to destrukcją, bo żadne z bohaterów nie jest w stanie przejść na inny level – tj porobić planów i na bazie swoich uczuć zbudować np. przyjaźń, szacunek i lojalność wobec siebie i dożyć sobie starości wychowując zgodnie dzieci i wnuki.

To jest film o istocie każdej jednak miłości, bo jej naturalnym składnikiem jest to, że się kończy. Zawsze.

Dlatego poruszy każdego, kto choć raz doznał choćby niemiłego ukłucia zawodu z powodu niespełnienia w miłości, ukłucia zawodu, że chciało się, a nie wyszło.

Ta tytułowa miłość, która się rozpadła na kawałeczki na skutek starań obojga bohaterów, to przykra bardzo świadomość, że czasem? często? choćbyśmy bardzo chcieli to to się nie uda i całe życie nosi się ten czy inny rodzaj niespełnień i wyjątkowej oskarowej umiejętności zawodzenia naszych bliskich i siebie samych.

Pokazuje to scena, kiedy nagi bohater siedzi sobie w wannie, leje się woda, on sobie wspomina, łapie się za głowę, bo już może sobie tylko płakać za tym co minęło, gdy wchodzi do łazienki jego dwuletnie dziecko. Bohater bierze je na ręce, przytula, dziecko zaś szlocha.

Ten mierny w sumie bohater dopiero na koniec filmu pokazał prawdziwe jaja – mianowicie przyznał się sam przed sobą, że dał i daje dupy i że jest to tak smutne, tak strasznie smutne, że już w tym momencie wcale nie myśli się o seksie, miłości.

Pogodzenie

Jest to odczucie zawodu na myśl o samym sobie, które czasem uda nam się schować, ale de facto nie opuści nas nigdy. I ja uznałam, że lepiej się z tym pogodzić.
Potem wyjść z kina i nie wiem – ugotować sobie zdrowe jedzenie z naiwną wiarą, że się nad tym wszystkim jakoś panuje…

Ha Ha.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

zjedz kanapkę